czwartek, 1 czerwca 2017

038. Nieziemski James Potter


Syriusz szedł dumny ze swoją świeżo wypolerowaną miotłą, jedną z najlepszych, jakie aktualnie można było dostać na rynku: Nimbusem 1500. Oczywiście nie uzyskałby jej dzięki rodzicom, gdyż w ich mniemaniu nie zasłużył nawet na pastę do rączki, jednak hojność wuja Alpharda i uwielbienie do swojego siostrzeńca nie znały granic.
Niebo zasłaniały ciężkie, ołowiane chmury. Wiał mroźny listopadowy wiatr, rozdmuchując mu poły stroju do quidditcha. Wczorajszy, ostatni trening przed meczem z Puchonami, przemoczył go do suchej nitki. Dzisiejszy mecz zapowiadał się na znacznie przyjemniejszy, choć wyjątkowo chłodny. Ponieważ mieli sporo do nadrobienia ze względu na dwóch nowych członków drużyny i niemałe zaległości w treningach przez wyjątkowo długi szlaban kapitana drużyny, trenowali praktycznie codziennie przez ostatni tydzień. Syriusz chyba jeszcze nigdy w życiu nie miał tak dość własnej miotły jak w tej chwili.
Mary machała do niego z odległości boiska do quidditcha, podskakując w miejscu ze szkolną miotłą w ręce. Syriusz teatralnie zrobił grymas i wzdrygnął się na widok kompletnie niezadbanej i mocno wysłużonej miotły.
- Musimy znaleźć ci coś lepszego niż ten szmelc na następny mecz – powitał ją Black, wskazując na starocia, który wyglądał tak, jakby maksymalna osiągana przez niego wysokość lotu nie przekraczała  metra. Mary zrobiła obrażoną minę i przysunęła trzonek bliżej siebie. – Mam nadzieję, że nie przeszkodzi ci to w rewelacyjnej grze dzisiaj.
- Ciszej, bo cię usłyszy. – Pogłaskała czule miotłę. – Nie wszyscy mogą liczyć na bogatego wuja, któremu brakuje powodu do wydatków – żachnęła się Macdonald.
- Osobiście uważam, że jestem najlepszym powodem do wydatków. – Wyszczerzył zęby, na co Mary wywróciła oczyma. – Nie przejmuj się, jakoś to załatwię. Mecz jest ważniejszy niż moja duma – zadeklarował, jednak dziewczyna skwitowała to powątpiewającą miną.
- Gdzie James? – zmieniła temat, wskazując brodą na błonia za plecami Syriusza. Black automatycznie odwrócił się, szukając wzrokiem przyjaciela.
- Nie mam pojęcia. Nie było go już w dormitorium kiedy wychodziłem.
Trybuny zapełniały się po brzegi uczniami. Syriusz rzucił jeszcze ostatnie oceniające spojrzenie w stronę nieba, kolejne na sektor Gryfonów i wszedł za Mary do szatni, gdzie czekała na nich reszta drużyny. Po chwili z pokoju kapitana wyszedł James Potter z miną kapitana i z godnością naciągając ochraniacze. Postawił obok siebie swojego Nimbusa 1500 (różniącego się od miotły Syriusza jedynie odcieniem lakieru), najlepszą dostępną w Europie miotłę wyścigową, wziął głęboki oddech i spojrzał po twarzach swoich współtowarzyszy. Ścigający: Syriusz, Mary i Heath Adams siedzieli obok siebie dopytując Mary o szczegóły jakiejś ważnej według nich kombinacji podań, już przebrani w swoje stroje. Pałkarz Chad Cooper, który podczas naboru do drużyny zachwycał się Mary, szukał po całym pomieszczeniu swojej ulubionej pałki i pouczał dygocącego i chodzącego za nim krok w krok Michaela Smitha – najmłodszego w drużynie chłopca, również na pozycji pałkarza. Ross Leroy – ich obrońca – nurkował pod ławką, najwyraźniej w poszukiwaniu obuwia i rękawic, których ciągle brakowało w jego ubiorze.
- No dobra, drużyno – zaczął James, zwracając na siebie ich uwagę. W tym momencie był w pełni kapitanem. Liczyło się jedynie skupienie przed rozgrywką. – Przed nami ważny mecz. Aby znaleźć się na pierwszym miejscu w tabeli musimy wygrać znaczną przewagą punktów. Liczę, że nasi ścigający dadzą z siebie wszystko, zanim złapię złoty znicz, co rzecz jasna nie ulega wątpliwości. Słuchajcie, musimy naprawdę się przyłożyć. Ślizgoni zmiażdżyli Krukonów w pierwszym meczu i teraz prowadzą. Wierzę, że damy radę i zostawimy Puchonów w tyle. Ciężko na to pracowaliśmy. W dodatku kazałem postawić Remusowi na nas trochę kasy. Mary, Syriusz i Heath kombinacja alfa w drugim podejściu pod bramkę Puchonów. Pamiętajcie, że ich obrońca ma problemy z rzucaniem się na prawą pętlę. W razie naszej kontry, liczę na szybkie podania, grę środkiem i twoją miotłę Syriuszu. Michael i Chad najgroźniejszy jest ich kapitan: Tom Bailey, byłbym wdzięczny gdybyście mieli na niego oko. Ross, Puchoni uwielbiają grać lewym skrzydłem, dopilnuj, żeby nie przedarli się przez nasze pętle. Bailey często dla zmyłki przerzuca kafel między rękami, chcąc zasymulować podanie. Nie daj się oszukać i pamiętaj, że jest leworęczny oraz woli atakować środek – wyliczał James, szykując się do wyjścia na boisko. Drużyna podniosła się ochoczo z ławek, stając za swoim kapitanem. Mary musiała przyznać, że Potter odrobił lekcje; nigdy wcześniej nie słyszała jego inspirujących przemów przed meczem. Zastanawiała się też skąd wie tyle o graczach drużyny przeciwnej; wstęp na treningi był przeważnie zabroniony dla osób z zewnątrz danego domu.  – A, i Chad w razie gdyby ich szukający zaczął ścigać znicz przede mną, wcale bym nie miał nic przeciwko porządnie odbitemu tłuczkowi w jego stronę – dodał, na co Chad zachichotał.
- Nie ma problemu, szefie – odpowiedział, uderzając swoją (już odnalezioną) pałką w otwartą dłoń kilka razy, jakby przymierzał się już do wypróbowania jej na jednym z Puchonów. Drapieżny uśmiech nie znikał mu z twarzy dopóki nie wyszli na zewnątrz.
- Dajcie z siebie wszystko. Gryfoni na was liczą – powiedział na koniec Potter, wychodząc na mroźne powietrze. Reszta drużyny powędrowała dumnie za nim (po drodze Syriusz zdążył wybrać dla Mary nieco lepszy model ze szkolnego asortymentu). Tłum powitał ich wiwatami. Mary kroczyła pomiędzy pozostałą dwójką ścigających z bijącym sercem i szerokim uśmiechem. James stwierdził w duchu, że jest z niej wyjątkowo dumny. Nie okazywała większych oznak strachu przed pierwszym meczem, jedynie podekscytowanie i radość.
Gryfoni i Puchoni zajęli pozycje naprzeciwko siebie w bezpiecznej odległości. James ruszył ku profesor Hooch wraz z kapitanem przeciwnej drużyny, Bailey’em. Madame Hooch zmierzyła ich surowym spojrzeniem żółtych oczu.
- Liczę na porządną grę bez zbędnych fauli – zagroziła ostrym tonem. – Kapitanowie drużyn, podajcie sobie dłonie.
James uścisnął krótko rękę Bailey’a.
- Na mój gwizdek! – zawołała pani Hooch. – Trzy… Dwa… Jeden!
Piętnaście mioteł poderwało się do lotu. Gryfoni od razu przechwycili kafla. James zajął strategiczną pozycję, wzrokiem przeczesując boisko w poszukiwaniu złotego znicza. Zauważył, że szukający drużyny Puchonów przyjął podobną taktykę. Wywrócił oczyma poirytowany, nurkując między graczy. Syriusz zdążył już strzelić pierwszego gola. To chyba nowy rekord, pomyślał James. Kafel przejęli Puchoni. Ruszyli z rozpędem na pętle Gryffindoru, jednak Ross Leroy skutecznie zablokował ich strzał, odrzucając kafla Heathowi, który wykonał szybkie podanie do Macdonald.
- Mary! Ruszą lewym skrzydłem! – zawołał James, zauważając jak Macdonald utraciła kafla po odbiciu w nią tłuczka przez jednego z pałkarzy Puchonów. – Heath, dołem! – ryknął. – Do przodu!
Okrążył całe boisko, robiąc przy tym widowiskową pętlę nad sektorem Gryfonów, gdy Mary strzeliła swoją pierwszą bramkę w przeciągu kilkunastu kolejnych minut. Tłum w czerwono-złotych szalikach wiwatował dziko, podskakując ze swoich miejsc.
- Dwadzieścia do zera dla Gryffindoru! – zawołał Robert Grey, komentujący mecze quidditcha. – Piętnasta minuta spotkania, a Gryfoni rozegrali dwie rewelacyjnie w pełni skuteczne akcje. Najwyraźniej Potter dokonał słusznego wyboru stawiając na nowy talent w ich drużynie, Mary Macdonald! Ponownie świetnie wyprowadzony kafel i… aj! Reed odbija tłuczka prosto w Blacka, który traci kafel na rzecz ścigającego Puchonów, Baileya! To musiało boleć – darł się Robert. James pokręcił głową, mierząc Baileya morderczym spojrzeniem. Syriusz łapał właśnie oddech na swojej miotle, zaś przeciwna drużyna wyprowadzała kontrę ponownie lewym skrzydłem, jak przewidział James. – Świetny zwód Cristiana Browna, mknie prosto na pętle Gryffindoru, szybkie podanie do Drake’a, powrót do Browna… - relacjonował Robert pełnym emocji głosem. James przelatując po raz kolejny obok trybun zdążył zauważyć, jak Grey wychyla się ze swojego miejsca siedzącego tuż koło profesor McGonagall, która asekuracyjnie złapała go za tył szaty. Uśmiechnął się do siebie, nadal przeczesując wzrokiem boisko. Bardzo starał się nie patrzeć w stronę trybun, jednak mimo wszystko zobaczył w tłumie Lily i ich wspólnych przyjaciół. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że uśmiechnęła się do niego. Użył całej swojej siły woli, aby oderwać od niej wzrok i kontynuować grę. Pozwolił sobie jeszcze na kolejną pętlę tuż nad trybunami pełnymi Gryfonów, zanim ponownie zanurkował, by rzucić jakąś uwagę do któregoś ze swoich graczy. Wspaniałe uczucie towarzyszące lataniu na miotle wypełniało jego myśli, a mroźne powietrze szczypało go w twarz, kiedy szybował pośród innych graczy. Czuł, jak wiatr potargał mu włosy i widział, jak przy wydechu tworzy się mały, biały obłoczek pary wodnej, kiedy się zatrzymywał. Szata powiewała za nim łopocąc głośno. Poprawił okulary i ponowił poszukiwania znicza, mijając się kilka razy z szukającym Puchonów.
Wynik sięgał już pięćdziesiąt do trzydziestu dla Gryffindoru, kiedy James w końcu dostrzegł złoty blask w chłodnym promieniu słońca, które na chwilę pojawiło się zza chmur. Michael Smith odbił właśnie tłuczek w stronę ścigającego Puchonów, który dzięki temu stracił kafla, jednak James przestał już obserwować dalszy przebieg gry. Timothy Yang, szukający Puchonów, najwyraźniej też dostrzegł znicz, bo mknął już tuż za Jamesem w stronę piłeczki. Złoty znicz zrobił unik i poszybował trzepocąc skrzydełkami ku trybunom. Yang spróbował wyprzedzić Jamesa, jednak ten nie dawał mu wielkiego pola do popisu. Przyspieszył, chcąc jak najszybciej złapać znicz i zakończyć mecz. Z jego obliczeń wynikało, że taki wynik dawałby im już odpowiednią satysfakcję szczególnie, że Robert Grey ogłosił właśnie kolejną bramkę zdobytą ponownie przez Syriusza. James wyciągnął prawą rękę po piłeczkę, jednak wtedy został ugodzony przez tłuczek prosto w żebra, co mocno go opóźniło i sprawiło, że stracił oddech. Yang wyprzedził go, jednak Potter pozbierał się na tyle szybko, że siedział już przeciwnikowi na ogonie. Zupełnie nie zważał na tępy ból w boku. Złoty znicz pofrunął ostro w górę na wysokość pięćdziesięciu metrów, skręcił mocno w lewo, okrążył boisko i wykonał pionowy zwrot do dołu. James zupełnie stracił poczucie odległości i miejsca. Zauważył w ostatniej chwili, że złoty znicz pędzi prosto ku trybunom Gryffindoru. Kilku uczniów zdążyło już pisnąć widząc zawrotną prędkość Jamesa i Timothy’ego. Yang zaczął hamować i zmieniać nieco tor lotu, jednak James nie miał takiego zamiaru. W ostatniej chwili zrobił zwód hamując raptownie i obrócił miotłę praktycznie w miejscu, , wyciągając ponownie rękę po zdobycz. Zacisnął dłoń na wyrywającym się złotym zniczu i odczekał jedno uderzenie serca dopóki piłeczka nie znieruchomiała. Uniósł w górę rękę ze zniczem w wyrazie tryumfu. Ledwo powstrzymał się, by nie wydać okrzyku bólu, bo bok, w który dostał tłuczkiem dał o sobie znać mocniej przy ruchu. Zamiast tego posłał wiwatującemu tłumowi szeroki uśmiech. Dopiero wtedy obejrzał się za siebie, gdzie brawa były najgłośniejsze. Tuż przed końcem witek z jego miotły stała blada, ale wyraźnie szczęśliwa Lily, bijąc gromkie brawa razem z resztą domu Gryffindora. Koło niej podskakiwała Dorcas razem z Jodi, Kimberly, Remusem i Peterem, którzy prawdopodobnie wrzeszczeli najgłośniej z tłumu. Zatrzymał się tuż przed nią. Evans spojrzała na niego z aprobatą i czymś czego nie był w stanie określić.
- Potter złapał złoty znicz w fenomenalnym stylu! Piękny zwód, rewelacyjne wykonanie! Cóż za praca na miotle, balans pozycją w locie i to zatrzymanie praktycznie w miejscu! Ten chwyt z całą pewnością przejdzie do historii. Całe szczęście, że pozostawił Lily Evans i resztę Gryfonów przy życiu, mało brakowało! – ryczał Grey. – To tylko taki żart pani profesor – dodał szybko, bo najwyraźniej profesor McGonagall miała niepochlebną opinię odnośnie jego komentarza.  – Gryffindor wygrywa przewagą stu osiemdziesięciu punktów! Brawo chłopaki! Znaczy… i dziewczyny też. To tylko taki zwrot, Mary! – James nie musiał mieć oczu z tyłu głowy by wiedzieć, że Macdonald podleciała na miotle pod Roberta i wygraża mu się pięścią.
- Lily! Nic ci nie jest? – Uśmiechnął się słabo do Lily, próbując przekrzyczeć tłum, który już teraz skandował „Potter, Potter!” wtórując prekursorom, a więc Remusowi i Peterowi.
- To było naprawdę rewelacyjne James. Cieszę się, że wyhamowałeś – zawoła, chcąc przekrzyczeć tłum. Ponownie nabrała kolorów na twarzy. Potter zachichotał. Lily posłała mu kolejne głębokie spojrzenie i nieśmiały uśmiech. Poczuł, jak zatrzymuje się w nim serce, by po chwili bić ze zdwojoną siłą. Żebra zabolały go jeszcze mocniej. Skłonił przed nią lekko głowę i posłał perskie oczko, by zaraz odfrunąć na miotle i wylądować na boisku przy reszcie drużyny.
- O stary, co to było! – wrzasnął Syriusz, wyciągając ku niemu rękę. James i Syriusz chwycili się wzajemnie za prawe przedramiona i poklepali po przyjacielsku po plecach. – Jakiś kosmos!
- Dzięki. Nawet się nie starałem. – Wyszczerzył zęby, przyjmując kolejne gratulacje.
- Mało zawału nie dostałam! Zatrzymałeś się tuż przed Lily! Sam byś tego lepiej nie wymyślił – powiedziała Mary tak, by tylko on mógł ją usłyszeć i z wielkim uśmiechem wypuściła go z objęć. – Jak ty to robisz?


- O Merlinie, a to jak wyhamował…! Przysięgam, tuż przed twoim nosem! Chociaż oczywiście to był James, więc potencjalnie nic ci nie groziło, ale… o wow! – Dorcas krzyczała w niebogłosy, podskakując co raz, kiedy powoli opuszczały boisko do quidditcha. Remus i Peter chcieli poczekać na Jamesa i Syriusza. Lily nadal musiała panować nad mocnym biciem serca i trzymaniem odpowiedniego oddechu. Czuła, że twarz ma czerwoną jak piwonia. Nie mogła się powstrzymać przed małymi uśmiechami. Widok rewelacyjnego manewru Jamesa wykonanego tuż przed nią nadal przyprawiał ją o bezdech i palpitacje. Gdyby nie wiedziała, że jest to niemożliwe, to sądziłaby, że wszystko zaplanował, co z kolei odrobinę ją irytowało. Mimo wszystko, tak bezbłędnego zwodu nie widziała przez całe swoje życie. Dodatkowo przez to jakie to na niej zrobiło wrażenie czuła małe igiełki wewnątrz klatki piersiowej.
- Faktycznie, był obłędny – zawtórowała Kimberly, potrząsając ciemnymi włosami. Anistone pozwoliła sobie również na kilka uśmiechów, prawdopodobnie po raz pierwszy od okropnej wiadomości o zaginięciu jej rodziców. Uniosła szybko prawą dłoń dotykając bransoletki od matki. Przybrała kwaśną minę, jakby chwila radości miała sprofanować jej pamięć o rodzicach. Jodi szybko objęła przyjaciółkę i potarła jej ramiona pocieszająco.
- Mary też się świetnie spisała. Była rewelacyjna. Nie wiedziałam, że tak świetnie lata – podchwyciła szybko Jodi. Kimberly rzuciła jej spojrzenie pełne wdzięczności, a Lily i Dorcas przytaknęły żywo.
- Lily! – usłyszały za plecami. Evans odwróciła się błyskawicznie na dźwięk swojego imienia. Widząc Jamesa spieszącego ku niej nadal w stroju quidditcha, poczuła ciężar w żołądku. Miała silną ochotę zapadnięcia się pod ziemię. Czerwień na jej policzkach tylko się pogłębiła. – Zaczekajcie – dodał Potter, doganiając je wraz z Remusem. James trzymał się cały czas za prawy bok i oddychał nieco z trudem, za to Remus miał nietęgą minę i łypał groźnie na przyjaciela. – Pozwólcie, że zabierzemy się z wami do zamku.
- Pewnie. Chętnie potowarzyszymy bohaterowi meczu – powiedziała Dorcas z szerokim uśmiechem. James machnął ręką lekceważąco.
- To była drobnostka, przecież. W ten sposób zawsze poluję na muchy. – Uśmiechnął się szelmowsko, maskując dziwny grymas.
- Czemu się nie przebrałeś? – mruknęła Kimberly lustrując go wzrokiem. Lily chciała go zapytać o to samo, jednak głos zostawiła prawdopodobnie jakieś dziesięć metrów temu na rozmokniętej ziemi.
- Właśnie James, pochwal się – sarknął Remus tonem starszego brata. Lily rzuciła szybkie oceniające spojrzenie na Pottera.
- Nie wiem o co wam chodzi – burknął Potter do Remusa, wyjątkowo poirytowany. – Zupełnie nic mi nie jest – zapewnił wojowniczo, na co Lupin prychnął niecierpliwie. – Ubzdurali sobie, że muszę iść do skrzydła szpitalnego – wyjaśnił reszcie.
- To ten tłuczek prawda? – spytała Lily na wydechu. James z jakiegoś powodu nagle zainteresował się swoimi butami.
- Naprawdę wszystko jest w porządku – powtórzył z nieco mniejszą pewnością siebie niż uprzednio.
Lily i Dorcas postanowiły towarzyszyć dwójce Huncwotów do skrzydła szpitalnego mimo ciągłych i wylewnych zapewnień Jamesa, że nic mu się nie stało. Remus wydawał się być z powodu ich obecności znacznie bardziej zadowolony. Na miejscu okazało się jednak, że Potter ma złamane dwa żebra, co przyjął z wielkim oburzeniem godnym pięciolatka.
- Panie Potter, to nie moja wina, że dostał pan tłuczkiem. Następnym razem radzę skupić się bardziej na własnym zdrowiu niż złapaniu złotego znicza za wszelką cenę – żachnęła się pani Pomfrey do ofukniętego chłopaka. – Proszę mi wierzyć, składanie pana do kupy nie należy do najprzyjemniejszych momentów mojej pracy. A swoją drogą jest pan tutaj dość częstym gościem, panie Potter. – Podała mu eliksir. – Może przez chwilę zaboleć.
Potter pokręcił głową, jednak posłusznie wypił płyn, po czym wzdrygnął się, odstawiając kubeczek na miejsce. Lily w między czasie zdążyła wymienić w myślach kilka zaklęć leczących złamania, jednak nie ważyła się zasugerować któregokolwiek pani Pomfrey. Szkolna pielęgniarka była zdecydowaną zwolenniczką eliksirów i naparów leczniczych, co też zdecydowanie popierała Evans.
- Świetnie. Skoro jesteś już w jednym kawałku, proponuję powrót do wieży Gryffindoru. Coś czuję, że Syriusz i Peter nie próżnowali przez ten czas i zorganizowali jakieś małe przyjęcie. – Remus zaczął wycofywać się do drzwi wyjściowych, razem z Dorcas. Lily powłóczyła za nimi nogami.
- Przepraszam za ten wyczyn z miotłą – powiedział James zrównując się z nią. Nie spojrzała na niego, obejmując się rękami.
- Cieszę się, że zdobyłeś znicz. Wiesz, to był naprawdę widowiskowy zwód – mruknęła, zasłaniając się włosami. Wolała unikać jego wzroku. Sprawiał, że czuła się niepewnie i zapominała języka. Poza tym, nadal bolało. Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni, chcąc pozbyć się niepotrzebnych myśli.
To przyjęcie na cześć drużyny, przebiło wszystkie inne o głowę. Jamesa przywitano gromkimi wiwatami i oklaskami. Kiedy tylko weszli przez dziurę pod portretem do Pokoju Wspólnego Gryfonów tłum porwał Pottera do środka, odciągając tym samym od reszty. Za chwilę znalazł się na barkach drużyny i podrzucano go już do góry. Radość Gryfonów była taka, jakby już wygrali Puchar. Evans przeszła bokiem, siadając w ciemnym kącie pokoju z Dorcas i Remusem. Lupin wziął im z najbliższego stolika trzy butelki kremowego piwa. Kilka razy podchodziły do niej różne osoby i nalegały, żeby im streściła jak manewr Pottera wyglądał jej oczami, albo wręcz przeciwnie – sami opowiadali ich perspektywę. Czasami nawet ktoś jej pogratulował, chociaż kompletnie nie miała pojęcia czego. Przez to tym bardziej Lily zdecydowanie wolała pozostać z boku i przynajmniej udawać, że studiuje swoje wydanie Sylabariusza Spellmana. Ostatecznie powinna była przygotowywać się do testu.
James kilka razy zerkał w jej stronę, posyłając znaczące badawcze spojrzenia. Zauważyła to tylko i wyłącznie dlatego, że sama śledziła go wzrokiem większość czasu i za każdym razem, kiedy ją na tym przyłapał pąsowiała od czubka głowy po dekolt.
- Wszystko gra? – Przy jej boku zmaterializował się Syriusz, najwyraźniej bardzo rozbawiony. Lily przekręciła stronę tomu, chcąc się wydać bardziej przekonującą. – Wiesz, że trzymasz to do góry nogami? – sarknął, wskazując na książkę na jej kolanach. Lily rzuciła mu przerażone spojrzenie, po czym szybko przekręciła Sylabariusz. Syriusz parsknął śmiechem.
- Chciałam przyjrzeć się jednemu z runów pod innym kątem – bąknęła pierwszą rzecz jaka tylko przyszła jej do głowy. Syriusz uniósł sceptycznie brwi z nadal bardzo zadowoloną miną.
- Błagam cię, Evans. Nie próbuj oszukać oszusta – prychnął Black puszczając jej perskie oczko. Evans wydęła wargi. – Jeszcze chwila i wywiercisz mu dziurę w plecach – dodał, patrząc jak Jamesa klepie po ramieniu jeden z członków drużyny. Potter właśnie wybuchnął śmiechem, wylewając trochę kremowego piwa na dywan.
- Nie wiem o czym mówisz – powiedziała Lily zmienionym głosem i szybko pociągnęła większy łyk ze swojej już drugiej butelki.
- Dobrze, że ja wiem. Może po prostu powinniście pogadać, co? – zasugerował, strzepując sobie jakiś niewidzialny pyłek z szaty.
- Wykluczone! To znaczy… nie ma takiej potrzeby – bąknęła.
Syriuszowi to nie wystarczyło, ale po chwili dał spokój i z jakiegoś tylko sobie znanego powodu przez kolejne dwie godziny dotrzymywał jej towarzystwa przynosząc kolejne butelki kremowego piwa i zagadując. W międzyczasie James wypuścił złoty znicz z kieszeni szaty, który teraz latał szaleńczo po całym Pokoju Wspólnym trzepocąc skrzydełkami. Potter po raz kolejny zerknął w ich kierunku, za chwilę powiedział coś na ucho do długonogiej piątoklasistki i wyminął ją idąc w ich kierunku. Lily chwyciła nerwowo za Sylabariusz.
- Wiecie co? Kiedy następnym razem będę chciał się popisywać, po prostu niech mnie ktoś trzepnie, dobra? Najlepiej tłuczkiem, tylko tym razem skuteczniej – westchnął James walając się na fotel stojący tuż przy oknie.
- Jasne, a później założę strój baletnicy i zaproszę McGonagall na drinka. Szanse na powodzenie jednego i drugiego są identyczne. – Syriusz wywrócił oczyma, najwyraźniej zniesmaczony propozycją sięgającą tak mocno poniżej ich poziomu. James posłał mu mordercze spojrzenie. – Dzięki temu, że masz nierówno pod tiarą, zazwyczaj wygrywamy. Poza tym nikt z nas nie jest samobójcą i tym bardziej nie podejmujemy się misji niemożliwych do zrealizowania.
- Jesteś uroczy – warknął chłodno James, po czym przeczesał włosy dłonią. – Słyszałem już chyba z tysiąc różnych wersji dzisiejszego meczu. Mam wrażenie, że ci ludzie byli zupełnie gdzieś indziej niż ja.
- Może powinieneś im to zasugerować? – mruknęła Lily, notując coś w końcu na pergaminie. Szybko pożałowała, że nie ugryzła się w język. Obiecała sobie, że będzie siedzieć cicho.
- No coś ty, nawet nie wiesz jakie to zabawne. Jeszcze z pół godziny i dowiem się, że gonił mnie smok. – Potter wyszczerzył zęby częstując się faszerowanymi pasztecikami ze stolika. – Poza tym, nie będę ludziom odbierać całej przyjemności. Wydają się być zachwyceni kiedy ich słucham. – Potarł brodę, jakby zastanawiał się nad istotą tej kwestii. Syriusz parsknął śmiechem
- Wiesz, jednym świetnym zwodem nie wygrywa się Pucharu. Swoją drogą cieszę się, że oszczędziłeś Evans, inaczej nie wiem skąd miałbym notatki z transmutacji – powiedział Syriusz, posyłając szelmowski uśmiech Lily.
- Teraz też nie wiem skąd je weźmiesz – odbiła czując, że się czerwieni, na co Syriusz zachichotał. Posłała kolejne ciekawe spojrzenie na Jamesa. Przez chwilę zdawało jej się, że zaciska mocniej zęby, przez co pod skórą zarysowały mu się mięśnie żuchwy. Poczuła w żołądku nieprzyjemny ciężar. Z jakiegoś powodu rozmowa z nią sprawiała mu trudność, być może najzwyczajniej go irytowała. Objęła się ciasno ramionami.
- Daj spokój, chyba nie zostawisz nas na pastwę McGonagall. Wiesz, to by było bardzo niehumanitarne – żachnął się Syriusz najwyraźniej nie dostrzegając lub nie chcąc dostrzec napięcia, jakie się pojawiło.
- Hej, James! – ryknął ktoś z tłumu. Za chwilę zobaczyli jak jakiś chłopak macha na niego i pokazuje na butelkę piwa.
- Zaraz zrobię im krzywdę – warknął James, ale podniósł się z wystudiowanym uśmiechem. Za chwilę przechwyciło go kilka osób, w tym Mary, Chad oraz owy chłopak.
- Dobra, może nie jestem jakoś wybitnie bystry, ale co jest z wami do cholery? – syknął Black lustrując ją wzrokiem. Bardzo chciała zapaść się pod ziemię.
- Wszystko jest dobrze – odpowiedziała jednak pilnując by nie zadrżał jej głos.
- Taki kit możesz wciskać jemu. James mało nie zetrze sobie zębów, a ty płoniesz jak pochodnie w lochu – rzucił chłodno. – Myślisz, że nie widać? Powinniście pogadać, bo jak zostaniesz z tym sama, to cię to zje.
- Nic mnie nie zje – zaperzyła się.
- Nie musisz mi nic mówić, po prostu się nad tym zastanów  i odpowiedz sobie ile myślisz o tym co się stało. Jeśli uznasz, że za dużo, to wiesz co masz zrobić.


Lily Evans wcale nie chciała zastanawiać się ile czasu poświęca na myślenie o Jamesie Potterze, o ich pocałunku, o jego randce z Nicole Sorrow, o swoim kłamstwie, ani tym bardziej o jego ucieczce i o polanie w lesie. Syriusz nalegał na rzecz niemożliwą do zrealizowania. Nie potrafiła skupić się na żadnej z tych kwestii nie myśląc zaraz o kolejnych. W dodatku każda kończyła się i tak i tak powrotem na polanę i wspomnieniem bólu pojawiającego się na nowo w każdej komórce jej ciała. Problemy pojawiały się nie tylko podczas chwil zamyślenia; widok osób pochodzących ze Slytherinu przyprawiał ją o niezdrowy rytm serca i nierówny oddech. Chociaż robiła wszystko, by nie pozwolić sobie na słabości, to zgryzła usta od wewnątrz do krwi. Piekło za każdym razem kiedy tylko przejechała językiem po wnętrzu ust i policzków. Dorcas próbowała kilka razy zaczynać z nią rozmowę na temat minionych wydarzeń, ale nie potrafiła zmusić się do chwili szczerości, dławiąc się słowami, które nie chciały wydostać się z jej gardła. Meadowes odpuściła po wielu próbach, na koniec jedynie pocierając ją po ramieniu. Znacznie ciężej było z Syriuszem, który zdawał się być w stanie przejrzeć ją na wylot. Bez większych problemów w odpowiednich momentach chwytał ją za łokieć i mówił, że jest bezpieczna w zamku lub sprowadzał na ziemię przypominając na jakim jest przedmiocie.
Jamesa trzymała na dystans. Nie było to trudne, bo Potter także zdawał się jej unikać. Starali się przebywać w swoim towarzystwie możliwie najrzadziej. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że zauważyło to znacznie więcej osób niżby sobie tego życzyli. Za każdym razem, gdy Lily widywała Jamesa na korytarzu towarzyszyła mu jakaś zalotnie uśmiechnięta dziewczyna. Czasami zerkał w jej kierunku. Uznała to za przyzwyczajenie. Dodatkowym problemem były wspólne spotkania ze znajomymi. W końcu w większości mieli wspólnych przyjaciół. Nie mogła nie zauważyć, że na nich także to wpływa. Dorcas czasami wydawała się mieć wyrzuty sumienia, że zaśmiała się z jakiegoś dowcipu Jamesa, Syriusz momentami wyglądał tak, jakby zastanawiał się z której strony – jej czy Jamesa – ma usiąść tym razem.
Ponadto, świadomie unikała niektórych zajęć. Jednym z nich były eliksiry. Zdawała sobie sprawę, że narobiła sobie zaległości, jednak nie potrafiła się powstrzymać. Była za to na dodatkowej lekcji uzupełniającej u profesora Slughorna i pilnie śledziła tematy w podręczniku. Wiedziała, że jest to jeden z przedmiotów niezbędnych do jej przyszłej kariery. Na swoje pierwsze zajęcia od niefortunnych zdarzeń na polanie pojawiła się pod salą równo z początkiem lekcji, większość uczniów siedziała już na swoich miejscach. Profesor rozpoczął już wykład teoretyczny. Lily zaczęła iść szybkim krokiem w kierunku swojego stolika, wyjmując po drodze podręcznik.
Wtedy go zauważyła. Okręcił się w miejscu na dźwięk jej spóźnionych kroków podobnie, jak część innych uczniów. Zakrztusiła się powietrzem. Czuła się tak, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Wypuściła podręcznik i torbę z rąk. Pot wystąpił jej na czoło. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Severus Snape patrzył na nią z czymś na pograniczu zaskoczenia i paniki. Przez chwilę przed jej oczami ponownie pojawiła się polana w lesie. W ciele pojawił się fantomowy ból, którego nie mogła już przecież czuć. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wybiegła z Sali dopóki nie odbiła się od czegoś z impetem. Straciła równowagę. Krzyknęła, chociaż bardziej z wcześniejszej paniki niż ze zderzenia. Wtedy owo coś powstrzymało ją przed upadkiem. Pomiędzy próbami złapania oddechu i okropnej chęci ucieczki, odważyła się spojrzeć na przeszkodę na swojej drodze.
- Lily? – pytał James Potter ze zmarszczonym czołem i przerażeniem w orzechowych oczach. Wydawało jej się, że słyszy jego głos z oddali. Jakby była pod wodą, a on znajdował się ponad jej powierzchnią. Nie potrafiła mu odpowiedzieć, więc tylko szarpnęła ramionami, próbując uwolnić się z asekuracyjnego uścisku jego dłoni, ale nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Czuła, że robi jej się ciemno przed oczami. – Lil, co się dzieje?
James zrozumiał błyskawicznie. Delikatnie odprowadził ją w bok jednego z ciemnych korytarzy lochów i usadził na podłodze, opierając o siebie jej dygocące ciało. Otoczył ją ramionami, gładząc ją lekko po włosach.
- Lil, jesteś w Hogwarcie, nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna, przysięgam – szeptał. Objął jej twarz dłońmi i lekko skierował w swoją stronę, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała. – Oddychaj, Lily Evans. Weź oddech.
Posłuchała. Ciepło jego oczu było tym, co sprawiło, że na polanie w Zakazanym Lesie wróciła jej nadzieja. Właśnie dzięki jego głosowi i jego spojrzeniu wtedy poczuła się bezpiecznie. Wiedziała, że po nią przyszedł, że ją stamtąd zabierze. W końcu to był James Potter. Tym razem także zadziałało. Skoro mogła słyszeć jego głos i widzieć kolor jego tęczówki z bliska… musiała być bezpieczna. Wzięła kolejny, nieco chrapliwy, oddech. James pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
- To nie takie trudne, co? Jeszcze jeden – mruknął, biorąc wszystkie pozostałe oddechy razem z nią. – Świetnie ci idzie. Wszystko już jest dobrze.
Nie była pewna jak długo tak siedzieli. Powoli docierały do niej różne bodźce takie jak chociażby kamienna podłoga, płomyczek wyczarowany z różdżki Jamesa, żeby nie zmarzła, jego objęcia, półmrok jednego z korytarzy lochów, zmęczenie, jakie ją ogarnęło i coś jeszcze. Dławiące uczucie w gardle, którego za żadne skarby nie była w stanie się pozbyć.
Wstyd. Było jej wstyd, że jest tak strasznie słaba. Bo właśnie taka się czuła. Słaba. Nie mogła tego określić w żaden inny sposób. Widok jednej osoby sprawił, że wpadła w panikę i prawdopodobnie ściągnęła na siebie mnóstwo plotek. W dodatku nawet nie chciała myśleć jakie ma teraz o niej zdanie James, jednak była niemalże przekonana, że to nie mogłoby być nic pochlebnego.
- Poszłaś na lekcje eliksirów, tak? – spytał delikatnie James po długiej chwili milczenia.
- Tak – odpowiedziała ochryple.
- Zobaczyłaś tam Snape’a, prawda? – dodał, na co ona tylko skinęła głową. James ponownie pogładził ją po włosach. Nie była zaskoczona, że się domyślił. Nie w jego przypadku. – Lily… jak długo to trwa?
- Co? – mruknęła doskonale wiedząc o co pyta. Po prostu grała na czas.
- Te ataki paniki – wyjaśnił tonem, który zdradził nutkę zniecierpliwienia.
- Nie wiem o czym mówisz – skłamała i aż skrzywiła się słysząc fałszywą nutę w swoim głosie. Równie dobrze mogłaby przekonywać go o tym, że niebo jest zielone.

- Oczywiście, że wiesz. Nie wmówisz mi, że wszystko jest w normie. Naprawdę myślisz, że nie widzę jak wbiegasz do toalety, próbując złapać oddech? Myślisz, że nie czekam pod drzwiami i nie liczę ci każdej spędzonej tam minuty? Albo, że nie widzę tych okropnych nerwowych tików, których się nabawiłaś? Od zawsze gryziesz usta, ale ostatnio nie robisz nic innego. Dziwię się, że jeszcze ich nie zjadłaś doszczętnie. Dorcas mówi, że mało sypiasz, a nawet kiedy już zaśniesz, to budzisz się z krzykiem. Czasami mam wrażenie, że oczy zachodzą ci mgłą; zupełnie tak, jakbyś wracała tam na polanę – wyliczał James nawet na chwilę nie opuszczając wzroku. Lily uchyliła usta zapominając, że już dawno powinna je zamknąć. – Widzę więcej niż myślisz. Dlatego teraz powiesz mi wszystko. 


 ***

To mniej niż bym sobie tego życzyła... ale zawsze więcej niż nic. Dziękuję, że czekacie, że mimo moich okropnych nieobecności Wy jesteście. Dlatego mimo pauz, będę i ja. Nie porzuciłabym tej historii, ale też nie mam zbyt wiele czasu na jej realizację. Mimo wszystko - nie poddaję się, nie potrafiłabym. Zbyt wiele to dla mnie znaczy. Będę robić co w mojej mocy, żeby rozdziały pojawiały się znacznie częściej. Popracuję nad tym.
Wasza,
Lil