poniedziałek, 4 czerwca 2012

014. Umowa

Nie spodziewał się czegoś szczególnego. W gruncie rzeczy w ogóle nie powinien tutaj być. Chciał pójść swoją drogą, nie musiał przejmować się niczym, bo też nikt nie przejmował się nim. Nikt nie był ponad niego. Nigdy nie twierdził, że ma prawo kogoś szpiegować, ale w szczególnych przypadkach… Czy to komuś szkodziło? Nie. A biorąc na poprawkę, że to była ona, to chyba nie robił nic złego, tak? Nie była do końca sobą, a on nie miał zamiaru tego ignorować. Nie w tych czasach. Oparł się o kolumnę tak, że cień, jaki rzucała, padał właśnie na jego postać. Ubrany w ciemną szatę i ciemne, jeansowe spodnie nie mógł być widziany. Machinalnie poprawił idealnie zmierzwione, ciemno-brązowe włosy. Ręce wsadził do kieszeni szaty, zmrużył szaro-błękitne oczy i wpatrzył się w stojącą nieruchomo dziewczynę. Mógł snuć pewne przypuszczenia, mógł zacząć coś wnioskować z przestraszonego wyrazu twarzy, jaki przybrała, ale wolał niczego z góry nie osądzać. Jej ciemne włosy związane były w japoński koczek z tyłu głowy, swobodne kosmyki, jakie wydostawały się z fryzury zasłoniły w części jej zarumienioną twarz, kiedy spuściła głowę. Dłonie zacisnęła w pięści, najwyraźniej walcząc z samą sobą w środku. Poruszył się, by do niej podejść i zobaczyć, co jest grane, ale w tym momencie usłyszał kroki. Skądś znał ten chód. Ostrożny, dostojny niemal wyćwiczony. Był pewien, że ktoś, kogo dobrze zna chodzi w ten sposób. Ale z kim mogłaby się spotkać? Na pewno nie była to dziewczyna, zbyt ciężko, zbyt terytorialnie. Z głębi korytarza wyszedł Regulus Black z uniesionym do góry kącikiem ust. Uśmiech, jaki przybrał był chłodny, bez cienia entuzjazmu. Ciemne włosy były nieco za długie, jak na standardy jego brata i wpadały mu do zimnych oczu, sięgały do wątłych ramion. Był szczupły, odpowiedni na szukającego, nieco niższy od Jamesa i mniej dumny, dużo mniej pewny siebie. Syriusz mógł dostrzec w jego ruchach ostrożność i niepewność, których James nie znał. Musiał przyznać, że jego brat jest całkiem przystojny, w końcu był podobny do niego. Zacisnął usta, starając się nie wydawać żadnych dźwięków. Dorcas uniosła głowę i zachwiała się.
- Witaj Meadowes - rzucił obojętnie, wręcz lekceważąco Regulus. Skrzydełka nosa Syriusza poruszyły się szybciej. Nie lubili się, nigdy nie było między nimi mocnych więzi braterskich. Regulus był ukochanym synem ich matki, był wspaniały pod każdym względem. Nie to, co Syriusz, w końcu to on zdradził swoją krew i rodzinę, trafił do Gryffindoru. Nie traktował matki z takim uwielbieniem, z jakim robił to Regulus. Jego młodszy o rok brat w rodzinie zawsze był na pierwszym miejscu, zawsze na miejscu „najstarszego syna”, które powinno należeć do niego, Syriusza. Nie zważał na to, bo ta rodzina nigdy nie byłaby w stanie zapewnić mu takiej miłości, jaką otrzymał zupełnie gdzie indziej, chociaż również w domu czarodziejów czystej krwi - u Potterów. Zawsze go przyjmowali z tą samą ochotą i życzliwością, zawsze mógł zostać na tak długo, na ile tylko chciał. Euphemia (Efie, jak kazała na siebie mówić) i Fleamont Potterowie byli dla niego niczym rodzina, to ich kochał bardziej.
Patrzył jak Regulus staje przy Dorcas i chwyta kosmyk jej ciemnych włosów w palce. Przysiągł sam sobie zemstę na własnym bracie… chociaż ten tak na prawdę jeszcze nic nie zrobił. Wiedział, że cokolwiek Regulus planował, nie było to nic dobrego. Z tego, co się orientował, jego kochany braciszek zaczął interesować się czarną magią. A to nigdy nie świadczyło o niczym pozytywnym.
- Cieszę się, że jesteś. Trzeba, żebyś coś dla mnie zrobiła.
- Co takiego? - mruknęła szeptem. - Nie chcę nic robić - Dorcas pokręciła głową, oddychając szybciej. Cofnęła jedną nogę w tył, patrząc na niego z przerażeniem. Syriusz otworzył usta i wytrzeszczył oczy. Nigdy nie widział Dorcas w takim stanie! Co było z nią nie tak? Była zbyt miła, by wierzyć, że ktoś może zrobić jej krzywdę, zbyt dziecinna, zbyt naiwna i ufna. A już na pewno nie podejrzewałaby brata Syriusza o jakiekolwiek złe intencje.
- Ależ chcesz, Meadowes. Chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. - Uśmiech na twarzy Regulusa poszerzył się. Wyjął swoją różdżkę z kieszeni i skierował jej koniec na dziewczynę, która wciąż próbowała złapać oddech. Syriusz zacisnął dłonie w pięści i wyszedł ze swojego ukrycia. Rozpostarł ręce, przywołując na twarzy swój wyjściowy, arogancki uśmiech, przeznaczony tylko i wyłącznie dla osób trzecich, a więc tych gorszych.
- Regulus, braciszku! - zawołał udając zdziwienie. - Co za spotkanie! Powiedz, co robisz w tej części zamku?
- Syriusz. - Skinął mu głową, jak najszybciej chowając różdżkę za siebie. - Nie twój interes. Chyba nie przyprowadziłaś go ze sobą, Meadowes?
- O, a co tam masz? - Spojrzał znacząco na rękę schowaną za jego plecami, nawet go nie słuchając.
- Nie muszę ci się spowiadać, Syriuszu - syknął chudzielec, stając tak, jakby szykował się do skoku. Syriusz uniósł jedną brew do góry. Spojrzał na Dorcas, jakby dopiero teraz ją dostrzegając, zamrugał kilkakrotnie udając jeszcze większe zdziwienie.
- Meadowes? Och, więc to tu jesteś, Lily cię wszędzie szukała! Dostanie ci się niezła bura. Współczuję, serio. - Zachichotał sztucznie. Młodszy pan Black zazgrzytał zębami, patrząc nienawistnie na brata. Syriusz dostrzegł to i rzucił mu wyzywające spojrzenie. Podszedł do brunetki i objął ją ramieniem, jak to miał w zwyczaju, gdy jakąś dziewczynę traktował ponad przeciętność. Dor jakby zbudzona z pewnego rodzaju transu, spojrzała na niego swoimi granatowymi oczami.
- Syriuszu. - Kiwnęła mu grzecznie głową, ale odsunęła się, tym samym nie pozwalając mu się obejmować. Regulus uśmiechnął się pogardliwie. Była przerażona.
- Problemy z dziewczynami, braciszku?
- Widziałeś kiedykolwiek, żebym takowe miał? Żebym cierpiał na brak powodzenia? - Wyszczerzył białe, równe zęby. Regulus nie odpowiedział. Zacisnął usta tak mocno, że wyglądały, jak podłużna kreska. Syriusz zachichotał ponownie. - No właśnie. Chodźmy - mruknął do Dorcas przez ramię. Dziewczyna kiwnęła tylko głową i ruszyła w ślad za nim.


Pokój Wspólny Krukonów nie był zbytnio zatłoczony. Siedziało tu tylko kilka osób, odrabiających naprędce swoje prace domowe, bądź dyskutujących o czymś z większym lub mniejszym ożywieniem.
Całość była w barwach, oczywiście, Ravenclawu: granatu i brązu. Jakiś chłopak ziewnął szeroko, dziewczyna skarciła go spojrzeniem, pod wpływem, którego się zarumienił, a kiedy zachichotała westchnął, wywracając oczyma. Uśmiechnęła się widząc ich spojrzenia skierowane na siebie nawzajem. Z daleka dało się wyczuć chemię, jaka między nimi była. Czuła się tu nie swojo, nikogo chyba nie znała. Ale czy musiała? Nie, w końcu interesowała ją tylko jedna osoba, jeden chłopak, którego zresztą nie darzyła ciepłym uczuciem.
- Evans? Co ty tutaj robisz?! - Ktoś szedł w ich kierunku. Chłopak był z ich roku i miał wyjątkowo ogniście rude włosy. Lily poznała go od razu. Był to jeden z prefektów: Gregory Lopez.
- Cześć Greg - przywitała się grzecznie. Pamiętała, że nie jest na swoim terytorium, więc uśmiechnęła się przymilnie. Zaczęła żałować, że nie ma z nimi Kimberly. Jej urok osobisty działał na wszystkich chłopaków. Jodi przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Nie czuła się tu dobrze, zupełnie tak jak i ona. Mary mierzyła wszystkich i wszystko podejrzliwym, wyniosłym spojrzeniem godnym rodu Blacków. Włosy spięte w koński ogon, podrygiwały, kiedy tylko poruszyła głową. - Bo widzisz, szukam Ryana Meadowesa.
- Ryana? Mogę zapytać, po co? - dociekał Gregory, uparcie wbijając małe oczy otoczone złotymi rzęsami w Lily. Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.
- Oczywiście, że możesz, jednak ja nie będę mogła udzielić ci odpowiedzi. Obawiam się, że nie tym razem, Greg. To tyczy się moich prywatnych spraw - odparła unosząc głowę ku górze, tym samym dając mu jasno do zrozumienia, że się nie wyniesie. Skinął głową.
- Mogłabyś załatwiać swoje prywatne sprawy w inny sposób niż poprzez wtargnięcie, nie sądzisz, Lily? - zauważył chytrze. W tym momencie upewniła się, że nigdy za nim nie przepadała. Wzięła głęboki oddech siląc się na spokój.
- Są sprawy, które wymagają natychmiastowej interwencji, a ja nie mam zamiaru ci się z niczego spowiadać, Lopez - powiedziała chłodno. Coraz więcej osób zaczynało im się przypatrywać. Chłopak stał z zaciśniętymi ustami, a Lil z uniesioną do góry brwią. Nie przegra tego pojedynku spojrzeń, o nie. Tym razem nie pozwoli, by ktoś kwestionował ją i jej zdanie. Pamiętała swoje poprzednie potyczki, umiała uczyć się na błędach. Nauczyła się większej stanowczości, pewności siebie. Lopez od zawsze należał do ludzi, którzy wiedzieli, jak manipulować innymi, jak zdobyć ich poparcie, jak rządzić. Ona nie. Nie miała zdolności przywódczych, dlatego to on w przyszłości zostanie pewnie prefektem naczelnym, i dobrze, bo nigdy nie marzyła o tej funkcji. Odrzuciła grzywkę, do tyłu, patrząc wyzywająco zielonymi oczami na przeciwnika. Była z siebie dumna, że nawet nie drgnęła, widziała jak Lopez przegrywał, jak odpuszcza, jak próbuje chwytać się ostatniej deski ratunku.
- Przepisy jasno mówią, że…
- Och, chrzanić przepisy - warknęła Mary, zniecierpliwiona. Wywróciła oczyma, stanęła naprzeciw Lopeza i dźgnęła go palcem w pierś. - Albo nas puścisz dalej, albo się doigrasz, koleś. Ostrzegam cię, guzik mnie będzie obchodziło czy jesteś prefektem, czy nie.
Kilka osób zachichotało pod nosem. Nikt nigdy nie ignorował gróźb Mary, bo ta nigdy nie dawała takich bez pokrycia. Lily skrzywiła się lekko. Bądź, co bądź to był jej kolega. Gregory wciągnął ze świstem powietrze, ale widać było, że się poddał. Cofnął się, dając im wolną drogę.
- Na lewo, drzwi na końcu korytarza - wyjawił im oschle. Jodi podskoczyła delikatnie i depcząc Mary po piętach ruszyła energicznie do odpowiedni drzwi. Lily wyprostowała się dumnie idąc za przyjaciółkami. Rzuciła Gregory’emu na pożegnanie spojrzenie pełne niechęci i chłodu. Weszły po spiralnych schodach do dormitoriów chłopców Ravenclowu. Wiele rzeczy było podobny do tych z Gryffindoru, w końcu Ravenclaw zajmował drugą wieżę Hogwartu. Nie czytały plakietek z nazwiskami umieszczonych na drzwiach pokoi, wiedziały gdzie mają iść. Stanęły na końcu korytarza, dopiero tutaj wpatrując się w złotawą, starą plakietkę.
Grey Robert
Meadowes Ryan
Roth Jacob
Sale Brad
Verne Tristan
Lily wybałuszyła oczy. No tak zapomina, że Robert pochodzi z Ravenclawu tak samo jak i Tristan. Przypomniała sobie ich nieudane „randki”. Oczywiście wszystkim zajął się James. Skrzywiła się lekko. Mary podrapała się po brodzie.
- Robert Grey… Lil, czy to nie jest czasem ten, z którym się kiedyś umówiłaś? On miał na nazwisko Grey? - spytała, pstrykając palcami, Macdonald. Lily kiwnęła twierdząco głową. - Bo Tristana każda z nas pamięta. - Zachichotała, ale pod wpływem spojrzenia przyjaciółki szybko udała, że to nagły atak kaszlu.
- Nie zapominaj, że to twój były.
- Trochę… niezręczna sytuacja - bąknęła Jodi, uśmiechając się przepraszająco do Lily.
- Nie przejmuj się. - Machnęła ręką. - Ale pierwsza tam nie wejdę. - Cofnęła się o krok, wpadając na ścianę.
- Ale ciebie dwaj już znają! - jęknęła Mary, wywracając oczyma.
- I co z tego? Spotkanie i z jednym i z drugim skończyło się plamą - broniła się, patrząc błagalnie po przyjaciółkach.
- Och, nie bądź tchórzem. - Syknęła Mary. Chwyciła ją za rękę, zapukała do drzwi i pchnęła Evans na pierwszy ogień. Dziewczyna już chciała się odwrócić i na nią nawrzeszczeć, ale wtedy drzwi dormitorium otworzyły się. Snop światła padł na nią tuż przed tym, jak zasłoniła go wysoka postać chłopaka.
- Lily?! - Zdziwienie mieszało się z niewysłowioną radością i nadzieją w głosie chłopaka. Poczuła ukłucie bólu. Tak bardzo cieszył go nawet sam jej widok. Czy to nie było urocze? Tristan patrzył na nią cudownymi morskimi oczami, sprawiając, że się zarumieniła.
- Cześć Tristan - przywitała się nieswoim głosem. Za jej plecami Jodi i Mary uniosły wysoko brwi, nigdy nie była tak delikatna dla jakiegoś chłopaka, ani miła… nawet ton jej głosu wskazywał na to, że go lubi.
- Kto to?! - Dobiegł je głos z wewnątrz należący do innego chłopaka.
- Nie zgadniesz, Lily Evans przyszła - zawołał Tristan śmiejąc się pod nosem.
- Jaja sobie ze mnie robisz! - W drzwiach pojawił się owy drugi chłopak. Otworzył ze zdziwienia usta, a kanapka, którą właśnie miał zjeść zawisła w drodze go jego ust. - O kurcze. Niech mnie, masz rację! Lily Evans zaszczyciła nas swoją obecnością!
Rudy, wyjątkowo wysoki, tyczkowaty chłopak podbiegł do Evans, chwycił ją w pasie i uniósł do góry, uściskiem hamując jej dopływ powietrza do płuc. Robert jak zwykle był w stosunku do niej wyjątkowo spontaniczny. Można było powiedzieć, że na swój dziwny sposób, jest uroczy.
- Zgnieciesz ją! - zaprotestował Tristan, odciągając kumpla od dziewczyny. - Wybacz Lil, ale trochę nas zaskoczyłaś.
- Nic, nic - wysapała, łapiąc oddech. Uśmiechnęła się do nich lekko, nadal uspokajając płuca.
- To… co cię do nas sprowadza? - zagadnął rzeczowo Verne. Podobało jej się to, że zawsze pamiętał o manierach, o tym, co istotne, a co nie.
- Chciałam… chciałam porozmawiać z Ryanem - wyznała, patrząc po nich przepraszająco. Tristan skrzywił się lekko. Gdyby właśnie na niego nie patrzyła, pewnie umknęłoby to jej uwadze. Robert zachichotał.
- Chyba nie chcesz uwieść trzeciego z nas, co Lily? - Wyszczerzył zęby. Zrobiła naburmuszoną minę.
- Nikogo nie uwiodłam - żachnęła się, krzyżując ręce na piersi. Grey wzruszył ramionami, nadal się uśmiechając. Dopiero teraz zerknął w stronę Jodi i Mary. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż wydawało się to być już niemożliwe.
- Nie przedstawisz nas? - mruknął do Lily z udawanym wyrzutem.
- Och… no, tak. Robert Grey i Tristan Verne. - Wskazała odpowiednio po kolei chłopaków, którzy kiwnęli grzecznie głowami. - A to moje przyjaciółki: Jodi Ferrante i Mary Macdonald.
- Ta Mary? - Robert puścił perskie oczko do Tristana. Chłopak uśmiechnął się uroczo, pokazując dołeczki w policzkach. Mary potaknęła.
- Tak, to moja Mary.
- A to... siostra Gabi Ferrante, tak?
Jodi zarumieniła się, ale skinęła głową. No tak, w końcu Brad Sale to chłopak młodszej z sióstr Ferrante.
- Wejdźcie, Ryan miał zaraz wrócić, mówił coś o jakimś ważnym spotkaniu. - Robert wzruszył ramionami, ustępując im miejsca w drzwiach. Lily skinęła głową i pierwsza weszła do dormitorium.


- Pogrzało cię?! - ryknął, kiedy znaleźli się w jednym z tajemnych przejść. Wyglądała na zagubioną, ale nie dbał o to. Czy ta dziewczyna wiedziała, co robi? Nie dość, że to był jego brat, jego wróg, to jeszcze w dodatku ostatnimi czasy zaczął fascynować się czarną magią i Voldemortem! Na litość boską, dla niej zadawanie się z nim to było istne szaleństwo, nie widziała tego? Dorcas syknęła z bólu, dopiero wtedy uświadomił sobie, że trzyma ją z całej siły za przedramię. Złagodził nieco wyraz twarzy i rozluźnił uścisk. Wziął głęboki wdech starając się uspokoić. Widział w jej granatowych oczach strach i niezrozumienie. Ciemne kosmyki z grzywki opadały jej na czoło, a po bokach zasłoniły policzki, wąska, delikatna twarz wydawała się być przez to jeszcze szczuplejsza, malinowe, małe usta były delikatnie rozchylone. Nie mógł się na nią długo złościć, samo jej spojrzenie sprawiało, że chciał zapomnieć o całej sprawie, uśmiechnąć się do niej i udawać, że nic nie zaszło.
Ale nie mógł tego zrobić. Widział coś, co kompletnie zbiło go z tropu. Nie rozumiał, po co Regulus miałby się spotykać z Dorcas. Ledwo się znali! Przestał marszczyć czoło, a tylko wziął głęboki oddech i spróbował ponownie.
- Dorcas, muszę wiedzieć, po co spotkałaś się z moim bratem - Był z siebie dumny. Głos prawie mu nie drżał. Brzmiało to prawie jak prośba. Prawie…
- Z Regulusem? - spytała niewinnym, czystym głosem, jakby chciała się upewnić. Nadal nie brzmiała tak, jak kiedyś. Nie rumieniła się bardziej, kiedy na nią patrzył, nie widział żadnej reakcji na jej uroczej buzi. Ktoś inny pewnie by tego nie zauważył… ale Syriusz Black bez problemu wychwytywał takowe różnice.
- Tak, z Regulusem - powtórzył chłodno, zaciskając zęby.
- No wiesz… to twój brat i chciałam tylko, żeby mi powiedział… - zaczęła spokojnie, ale przerwał jej tym razem dużo bardziej nerwowo.
- Doskonale wiesz, jak bardzo się nienawidzimy, wiesz jak reaguję na niego! I proszę cię, jeśli już kłamiesz to nie rób tego tak perfidnie, bo nienawidzę tego chyba jeszcze bardziej niż samego Regulusa - warknął, zaciskając dłonie w pięści. - Chciał coś od ciebie wyciągnąć, widziałem jak wyjął różdżkę i w ciebie celował!
- To nic takiego, Syriuszu - szepnęła, spuszczając głowę. Długie rzęsy rzuciły cienie na jej zaróżowione policzki. Black uniósł jej brodę. To nie był czuły gest, nie. Po prostu chciał, żeby na niego patrzyła, nie mógł pozwolić, żeby uciekała wzrokiem. Zadrżała, kiedy zobaczyła lodowy błysk w metalowych oczach Syriusza.
„Brawo, w końcu jakaś normalna reakcja” pomyślał kpiarsko.
- Słuchaj, Meadowes, nie jestem taki głupi, za jakiego mnie masz… - zaczął opryskliwie, nie dbając o to, czy się go boi, czy też nie. Dorcas drżała na całym ciele, patrząc na niego szklącymi się oczami.
- Nie mam cię za głupiego! - zaprzeczyła niemalże od razu, ale zganił ją wzrokiem.
- Nie skończyłem - warknął przez zaciśnięte zęby. - Więc, nie jestem taki głupi i widzę, co się dzieje. Może i dziewczyny się przejęły, ale chyba nie połączyły pewnych faktów tak, jak ja. W tych czasach każdy może paść ofiarą Zaklęć Niewybaczalnych, a ty, Dorcas, zachowujesz się tak, jakby ktoś rzucił na ciebie Imperiusa! - Oddychał szybko, wyrzucając z siebie słowa niczym pociski. Dziewczyna starała się patrzeć na niego, ale co jakiś czas wzrok uciekał jej ku dwóm końcom korytarza. Nie przestawała się trząść, nie mogła. - Dorcas, chcę ci pomóc - dodał, tym razem sam unikając jej wzroku.
- To daj mi spokój, Syriuszu - syknęła. Jej głos brzmiał oschle tak, jak nigdy wcześniej, kiedy zwracała się do niego. Cofnął się, patrząc na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Co się z tobą stało, Meadowes? - spytał cicho głosem, w którym mimo starań pobrzmiewała uraza i ból.
- Dorosłam - odpowiedziała, prostując delikatnie wątłe plecy. Ruszyła w kierunku, z którego przyszli. Nie poszedł za nią, nie miał na to siły, nie chciał. Musiał się teraz odstresować, wyżyć na kimś, bądź na czymś. Uciec od tego wszystkiego, uciec od niej.


Dawno nigdzie nie czuła się tak swobodnie, jak tutaj. Nie chodziło tylko i wyłącznie o to, że rozmowa szła sama z siebie, a temat gonił temat, czy nawet o to, że oddano jej jedno jedyne, wolne łóżko, na którym mogła się wyciągnąć, co uwielbiała robić. Nie, po prostu ich lubiła; chyba nikt nie był na tyle sympatyczny, co oni. Śmiała się z ich żartów, które nie były ani obsceniczne, ani też wymuszone, ale jak najbardziej naturalne. Robert opowiadał, jak Tristan podpadł nowemu profesorowi w dość barwny sposób z koniecznymi komentarzami twórczości własnej. Mary chichotała w jedną z poduszek, Jodi syknęła z obrzydzenia.
Usłyszeli skrzypienie drzwi, gdy do pokoju wszedł chłopak o zielonych oczach, jasnej twarzy idealnie kontrastującej z ciemnymi włosami. Był przystojny i bardzo podobny do swojej siostry. Miał chłodny wyraz twarzy, niezwiastujący nic dobrego. Tuż za nim szło dwóch pozostałych chłopaków z pokoju: Jacob Roth - szatyn o niebieskich oczach, oraz Brad Sale - ciemny blondyn o szarych oczach z żółtą plamką w lewym oraz uśmiechem typu „prawie jak James Potter” na ustach, którego kojarzyły, jako chłopaka Gabrielle, siostry Jodi. Zamrugała kilkakrotnie, czując na plecach ciarki. Ryan wyróżniał się nie tylko urodą, ale też i postawą, szlachetnymi rysami i widoczną na pierwszy rzut oka oschłością.
- Jesteśmy już i muszę wam powiedzieć, że… - urwał wpół zdania Ryan, zauważając nieproszonych gości. Zazgrzytał zębami i zmierzył chłodnym spojrzeniem Lily. Często zastanawiała się, dlaczego ten chłopak nie trafił do Slytherinu, bo nadawałby się idealnie. Uniosła dumnie podbródek, pokazując mu tym samym swój upór. Nie pozwoli, aby ktoś nazwał ją jeszcze kiedyś szlamą, nie. Nikt nigdy tego nie zrobi. Severus zrobił to, jako ostatni. Obiecała to sobie. - Co one tu robią? - warknął, kierując pytanie ku Tristanowi.
- Mnie o to pytasz? - Podniósł się z jednego, jedynego krzesła w pokoju i skinął na Roberta. - Przyszły do ciebie - powiedział neutralnym tonem, stając naprzeciw Ryana. - Zachowuj się, okej? To nasze koleżanki - poprosił na odchodnym. Ryan uniósł kpiąco jeden kącik ust do góry.
- Jak sobie życzysz - mruknął, odprowadzając Tristana i Roberta spojrzeniem. Brad i Jacob najwyraźniej nie mieli zamiaru się nigdzie ruszać. Jacob usiadł na swoim łóżku. Wyglądał na zmęczonego, a Lily była pewna, że już gdzieś widziała taki wyraz twarzy, ale za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Przeniosła, więc wzrok na pozostałych dwóch. Brad, jak na rasowego goryla przystało, zaczął naprężać muskuły, jakby widział w którejś z nich potencjalne zagrożenie. Tylko na Jodi patrzył ulgowo, w końcu Gabriella liczyła się ze zdaniem siostry, a widać było po nim, że nie chce zostać na lodzie. Ryan za to, wbił chłodne spojrzenie w nią i najwyraźniej czekał na słowa wyjaśnienia. Wzięła głęboki oddech, wstała i zacisnęła dłonie w pięści, szykując się do starcia.
- Chodzi o Dorcas - powiedziała krótko i rzeczowo, wyczekując jakichś śladów uczuć, czy zainteresowania siostrą. Niestety, najwyraźniej był on ich pozbawiony. Uniósł pytająco jedną brew, jakby zastanawiał się, co ma jedno do drugiego, jakby to, że jego młodsza siostra mogła mieć kłopoty, nie interesowało go nawet w najmniejszym stopniu. Nie mogła wyjść ze zdziwienia, więc tylko czekała na reakcję z jego strony. Wywrócił jedynie oczami, poirytowany jej milczeniem.
- Co z nią? - zapytał w końcu, łaskawie spełniając oczekiwania Lily.
- W tym cały problem. Nie wiemy. - Spojrzała mu prosto w oczy I dostrzegła nie tylko niezrozumienie, ale też i coś, co wydawało się ocieplać jego oczy. Troskę…? Czy może sama sobie to wyobraziła, bo chciała to u niego zobaczyć? - Wcześniej… Powiedzmy, że wypiła za dużo… eliksiru przeciwdziałającego na to, co ostatnio wymyślili Potter i Black. Usnęła nieco za szybko, a obudziła się po dwóch dniach, zupełnie odmieniona. Nie wiemy, czemu.
- Więc, dlatego nie przyszła na nasze spotkanie. - Wyglądał tak, jakby Lily rozkruszyła tym wielki kamień spoczywający mu na sercu. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się skąd ta ulga. Czy nie powinien być zły? Albo poirytowany? Jacob wyszeptał pod nosem coś, czego nie mogła usłyszeć. Zerknęła na niego kątem oka, szybko powracając spojrzeniem na Ryana. Za jego plecami Brad poruszył się gwałtownie. Jakby na jej własne zamówienie, Ryan zreflektował się szybko, a na jego twarz powróciła wrogość i niechęć. - Mogła bardziej uważać.
- Nie chodzi o to, nie rozumiesz? Jest oschła, jakby wyprana z uczuć, Ryan. A to nie jest do niej podobne, nigdy taka nie była, przecież o tym wiesz, jesteś jej bratem, znasz ją.
- Dorcas też ma czasem swoje wahania nastroju - wtrącił, jakby samo mówienie do niej było poniżej jego godności. Może i tak uważał? Spróbowała to zignorować. Pokręciła głową przecząco.
- Nie chodzi o zwykłe wahania nastroju, nie przychodziłybyśmy tu z takiego powodu. Znamy ją prawie sześć lat i jestem pewna, że to nie jest to. W eliksirze było revenelium - wyznała czując, że pieką ją policzki.
- Widzę, że w końcu nauczyli się, czego trzeba używać. - Uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było ani grama radości. - Skoro Dorcas jest na tyle naiwna, że pije wszystko, co się jej poda, to już nie mój problem. - Wzruszył ramionami, siadając na wcześniejszym miejscu Tristana. Brad, nadal łypiąc na nie, stanął koło Jacoba, który teraz zdawał się całkiem ignorować sytuację.
- Nic nie rozumiesz! Ona zachowuje się, jak pod wpływem jakiegoś transu, jakby żyła na autopilocie, a to nie jest normalne! Owszem jest nad podziw spokojna i może czasem ufa komuś, chociaż nie powinna, ale zawsze umiała się cieszyć i jakoś nie przypominam sobie, żeby wcześniej nie reagowała, na to, że ktoś z jej bliskich znajomych leży w szpitalu. Dorcas naprawdę lubi Jamesa i nigdy nie była na niego obojętna. Teraz wystarczy z nią chwile porozmawiać i każdy, kto zna ją choć trochę, nie może powiedzieć, że to jest ta sama dziewczyna. Revenelium mogło ułatwić komuś rzucenie na nią uroku. A co, jeśli to Imperio? W tych czasach nie można być niczego pewnym, co jeśli to ktoś ze Śmierciożerców? - Zakończyła, uświadamiając sobie, że jej głos pełen jest rozpaczy, tak jak chciała, ale mimo wszystko, jest fałszywy, nienaturalny. Sama nie wierzyła, żeby Dorcas faktycznie była pod wpływem zaklęcia, ale Jodi tak. Jacob poruszył się gwałtownie, jakby coś go zabolało. Zamrugała kilkakrotnie. Chłopak wstał i zaczął chodzi po pokoju, jakby próbował się odprężyć. Zauważyła, jak Ryan rzuca mu wściekłe spojrzenie, każące mu się uspokoić. Brad zazgrzytał zębami, przestępując z jednej nogi na drugą. Mary najwyraźniej też to zauważyła, bo spojrzała pytająco na przyjaciółki. Jodi zmarszczyła tylko czoło, ale nie patrzyła na Ryana, tylko na Jacoba, jakby ten bardziej przykuwał jej uwagę. Lily ponownie skupiła uwagę na Ryanie. Chłopak powrócił już do swojej maski i teraz patrzył na nią z tą samą ironią i wrogością, co wcześniej. Zadziwiające były zmiany jego nastroju; widziała, jak stara się utrzymać idealny spokój i jak bardzo jest zły, gdy tylko widać na jego wyrzeźbionej masce skazy, przedostające się spod niej emocje. Zawsze uważała, że jest bezuczuciowy, zimny i bezwzględny, ale może jednak się myliła? Może chciał, żeby wszyscy tak myśleli? Nigdy wcześniej nie widziała, by cokolwiek go poruszyło, by cokolwiek popsuło jego wystudiowaną minę, aż do teraz. Może jednak kochał siostrę i martwił się o nią? A może znowu coś sobie wyobraziła?
- Chyba w to nie wierzysz, co? Słudzy Czarnego Pana mieliby omijać specjalnie zabezpieczenia zamku, wkraść się do Wieży Gryffindoru, do sypialni dziewcząt tylko i wyłącznie po to, żeby rzucić na moją siostrę zaklęcie? Evans, masz mnie za durnia, czy to siebie próbujesz oszukać? Oboje doskonale wiemy, że ktoś mógłby to zrobić przed rozpoczęciem roku szkolnego, kiedy nie musiałby przechadzać się tuż pod nosem Dumbledore’a. Zresztą Dorcas, bądźmy szczerzy, nie jest najlepszą czarownicą. W dodatku pochodzi z rodu czystej krwi - Wypiął dumnie pierś, jakby to była jego zasługą. Ale ona zwróciła uwagę na coś innego. Czemu nazwał Voldemorta „Czarnym Panem”? Czy nie tak mówią na niego właśnie Śmierciożercy? Czy nie tak Severus zaczął mówić? Czy to nie, dlatego się pokłócili? A wreszcie, czy nie przez tą kłótnię nazwał później ją, Lily, szlamą? Zachwiała się od nadmiaru wspomnień i bólu.
- Nie wiem, w co mam wierzyć - wyznała szczerze, starając się by głos jej nie drżał. - Boję się o nią, to wszystko. Uznałyśmy, że ty mógłbyś nam pomóc.
- Ja miałbym pomóc wam, tak? - prychnął, odrzucając głowę do tyłu. - Wyjaśnijmy sobie coś: Dorcas sama się o to prosiła, nie sądzę, żeby był to powód do paniki i uwierz mi, pomoc wam to ostatnia rzecz, jaką chciałbym teraz zrobić. - Wstał, podszedł do drzwi i otworzył je patrząc wyczekująco na Lily. - A teraz wybaczcie, bo mamy jeszcze coś do zrobienia.
Lily zazgrzytała zębami. Czuła, że paznokcie wbijają jej się w spód dłoni, zostawiając na nich czerwone półksiężyce. Mary podniosła się pierwsza i z cichym syknięciem, wyszła przez otworzone drzwi, mijając Ryana z gracją.
- Zawsze miałam cię za świnię, ale nigdy nie podejrzewałabym cię o taką ignorancję dla własnej rodziny, przecież tak się chełpisz rodem czystej krwi - warknęła na odchodnym, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Ryan uśmiechnął się tylko do niej, ale tym razem wydawał się faktycznie być nią rozbawiony. Jodi podeszła do Brada i spojrzała na niego. Chłopak skrzywił się lekko.
- Gdybyś z łaski swojej mógł jakoś wpłynąć na swojego bezdusznego kolegę byłabym ci wdzięczna i obiecuję szepnąć słówko do maman (*z francuskiego: matka) za tobą - Wyszła, rzucając jeszcze jedno tęskne spojrzenie na Meadowesa.
Lily nie spuszczała z niego wzroku, tak jakby miała nadzieję, że telepatycznie zmusi go do okazania uczucia dla Dorcas. Ruszyła ku drzwiom, oddychając nierówno. Zaczęła uświadamiać sobie, że jednak ona i Tunia nie są takie znowu najgorsze, a przynajmniej nie jedyne. Ryan zagrodził jej drogę, opuszczając ramię przez środek futryny. Stał blisko, więc czuła jego słodkie, męskie perfumy. Spojrzała na niego ostrzegawczo, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Spróbowała przejść jeszcze raz, ale nie drgnął ręką.
- Zobaczę, co da się zrobić. Nic nie obiecuję, ale może z nią pogadam, czy tyle ci wystarczy, Evans? - syknął tak, jakby powiedzenie tego kosztowało go wiele wysiłku. Lily zmieniła wyraz twarzy na milszy, chociaż wcale nie miała na to ochoty.
- W zupełności.


W gruncie rzeczy nie musiała tego robić, ale lubiła wywiązywać się ze swoich obowiązków. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że nie zada mu żadnej kary, że nie zrobi nic, co mogłoby mu teraz zaszkodzić. Pochodnie paliły się na korytarzu, rzucając długie cienie na ściany i podłogi. Odgłos jej kroków niósł się echem. Białe adidasy nie powinny robi dużo hałasu, ale w zamku wszystko miało zdwojoną potęgę głosu. Rozejrzała się po korytarzu, nie spostrzegając nic wykraczającego poza przepisy. Wysoko upięty kucyk z loczkiem na końcu zakołysał się w obie strony, gdy odwracała głowę; kilka kosmyków i grzywka przy twarzy zaczęło wpadać jej do oczu, więc nerwowo i niedbale odgarnęła je. Zerknęła w mijane okno, za którym już zmierzchało. Korony drzew Zakazanego Lasu kołysały się w obie strony, z chatki Hagrida unosił się dym; zapewne coś pichcił. Uśmiechnęła się lekko przypominając sobie smak potraw Rubeusa Hagrida… albo raczej jego brak. Ostatnie promienie słońca odbiły się od złotej odznaki prefekta, przypiętej do przylegającego, szarego sweterka z długim rękawem i dekoltem w serek. Zaczepiła szczupłe palce o kieszenie ciemnych, jeansowych spodni, cały czas patrząc uważnie pod nogi. Wzięła głęboki oddech, kiedy stanęła przed drzwiami skrzydła szpitalnego. Odczekała chwilę i pchnęła je z siłą, torując sobie przejście. W pomieszczeniu paliły się lampy naftowe, wypełniając szpital charakterystycznym zapachem. Wszystkie łóżka były puste oprócz jednego, na którym leżał chudy chłopak w okularach. Nie był sam. Koło niego siedziały dwie osoby i stało jedno puste krzesła. Widok jednej z nich wcale jej nie zdziwił, ale druga budziła jej wątpliwości. Dziewczyna siedziała do niej tyłem, ale doskonale wiedziała, kto to. Syriusz siedział przodem do niej, więc pierwszy ją zauważył. Kroczyła dumnie i zdecydowanie, nie miała zamiaru pokazać, że jest zaskoczona. Bo w końcu niby, czemu miała by być? Syriusz wyprostował się i uśmiechnął czarująco w jej kierunku.
- Kogo widzą moje piękne oczy. Lily. - Puścił do niej perskie oczko. Podniósł się i przyniósł jej usłużnie krzesełko. Najwyraźniej tamto było zajęte. Crystal odwróciła się w stronę dziewczyny, mierząc ją spojrzeniem pełnym niechęci. Lily zacisnęła pięści i uśmiechnęła się sztucznie.
- Nie powinieneś być na szlabanie? - Uniosła wysoko jedną brew, stając przy łóżku chorego. Syriusz wzruszył tylko ramionami i zachichotał pod nosem mrucząc coś, co brzmiało jak „ma się te znajomości”. Chwyciła za poręcz zasłanego białą pościelą łóżka i popatrzyła na twarz Jamesa. Wyglądał już dużo lepiej, wydawał się być o niebo zdrowszy niż kilka godzin temu. Na jego twarzy malowały się zaskoczenie i radość, zupełnie tak, jakby sam jej widok sprawiał, że czuł się zdrowiej. Uniosła jeden kącik ust do góry, starając się, by nie widział ulgi, jaka ją odgarnęła na widok jego lepszego stanu zdrowia.
- Co ty tu robisz? - spytał zamiast przywitania, mierząc ją ciepłymi, orzechowymi oczami z wesołymi iskrami w środku.
- Przyszłam na szlaban, nie? Skoro ty nie mogłeś się stawić… - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się szerzej na widok jego miny.
- Żartujesz sobie, tak? Evans, chyba nie będziesz katować ciężko chorego człowieka?! Litości… - Wybałuszył oczy, składając dłonie jak do modlitwy. Zaśmiała się perliście i usiadła na podstawionym przez Syriusza krześle.
- Wiesz stary, ja bym wcale nie był tego taki pewny, po tej dziewczynie można się wszystkiego spodziewać. W każdym bądź razie wiedz, że ci współczuję. - Syriusz zadowolony z siebie, zsunął się jeszcze bardziej z krzesła, zakładając łydkę jednej nogi na udo drugiej. James posłał mu zgorszone spojrzenie.
- Wielkie dzięki - burknął. – Na tobie zawsze można polegać.
- Nikt nie śmie twierdzić inaczej - wtrąciła Lily. - Nie mam zamiaru cię męczyć. Odsiedzę swoje i zwijam się stąd.
- Możesz zostać Lil, nie krępuj się. - Wyszczerzył zęby, zadowolony ze swego.
- Marzenia ściętej głowy, Potter.
- Lilian ma ważniejsze zajęcia, niż siedzenie przy twoim łóżku, James - odezwała się głębokim, płynnym głosem Crystal, patrząc chłodno w oczy Rudej.
- Żebyś wiedziała, Crystal, że tak - prychnęła, odwzajemniając spojrzenie. Nie mogła pojąć, czemu tak bardzo nie lubi tej dziewuchy. Ostatnio uświadomiła sobie, że nie lubi naprawdę sporej grupy osób. James zaśmiał się, próbując rozładować atmosferę.
- Jak zawsze. Lily zawsze była zapracowana, chyba nie znam drugiej tak… zapracowanej osoby. - Zrobił małą pauzę, szczerząc zęby do Lily. Zmierzyła go morderczym spojrzeniem, marząc po raz kolejny, by wzrok mógł zabijać. Pod koniec tamtego roku obiecała mu, że zacznie go znosić, oczywiście nie jego zaczepne teksty, ale samą jego obecność i wiedziała, że będzie tego żałować, ale nigdy nie pomyślałaby, że tak szybko.
- Nie podskakuj. - Zagroziła mu palcem. Popatrzyła na Syriusza znacząco. - Co mu podała?
- Coś, co musi pomóc, bo jeśli nie, to ktoś inny bardzo na tym ucierpi - wyjaśnił zwięźle. Lily zamrugała zdumiona. - Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć - dodał, widząc jej spojrzenie.
Ktoś dotknąć jej ramienia. Podskoczyła, jak oparzona, patrząc na osobę, stojącą za nią. Dorcas mrugnęła do niej wesoło, podała sok z dyni Potterowi i zajęła wolne krzesło.
- Już jestem, coś przegapiłam?

12 komentarzy:

  1. Ha, pierwsza ^^. Naczekałam się, ale było warto. swietne, mimo tych kilku pomyłek w słowach, ale laptopy są wredne, wiem coś o tym. xD. pozdro lalu, pisz szybko bo mnie ściska z ciekawości! I oczywiście dziękuuuję za dedykację ;**
    Czekam na nexta ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niestety, ale już wszystko poprawione;]

      Usuń
  2. Zaje***! Doarłam właśnie do ostatniej noty. AAA boskie jest i czekam na kolejne odcinki ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. jestem zła. przeczytałam rozdział chyba dwa dni temu, a nie skomentowałam. i nie mam pojęcia dlaczego. wybacz mi ten haniebny występek!
    to ja może podsumuję to, co pamiętam, dobrze?
    tak, halska. się cieszy, że pan Meadowes łaskawie pokazał trochę uczuć.
    nie, halska się nie cieszy z powodu nadmiernego entuzjazmu starszych kolegów, choćby nie wiem, jak poprawny on był.
    nie, halska. się nie cieszy, z powodu tej małej, głupiej... panienki!
    tak, halska. się cieszy, bo pan Black jest boski.
    nie, halska. się nie cieszy z powodu tej blackowej szumowiny, która chce wplątać panią Meadowes w coś złego.
    i tak, halska. się cieszy, że pani Meadowes pokazała trochę uczuć.
    i TAK, halska. się cieszy, że pani Evans w końcu zaczyna działać. razem z panem Potterem.
    [choroba-marzen]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli wszystko się w miare wyrównało xD. Powinnam być w takim razie z siebie zadowolona, czy też nie? ;p

      Usuń
  4. Fajnie piszesz, świetna nota ;]
    jakoś wczesniej nie odważyłam się napisać koma, ale co mi tam xD. Czekam na nexta! x]

    OdpowiedzUsuń
  5. emmm, a kiedy nastepna notka ?;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dzisiaj-jutro? Nie wiem jak się wyrobię ;]

      Usuń
  6. Dor? Dor? Czy ona jest już normalna?! <33333333

    OdpowiedzUsuń