Nie
spodziewał się czegoś szczególnego. W gruncie rzeczy w ogóle nie powinien tutaj
być. Chciał pójść swoją drogą, nie musiał przejmować się niczym, bo też nikt
nie przejmował się nim. Nikt nie był ponad niego. Nigdy nie twierdził, że ma
prawo kogoś szpiegować, ale w szczególnych przypadkach… Czy to komuś szkodziło?
Nie. A biorąc na poprawkę, że to była ona, to chyba nie robił nic złego, tak?
Nie była do końca sobą, a on nie miał zamiaru tego ignorować. Nie w tych
czasach. Oparł się o kolumnę tak, że cień, jaki rzucała, padał właśnie na jego
postać. Ubrany w ciemną szatę i ciemne, jeansowe spodnie nie mógł być widziany.
Machinalnie poprawił idealnie zmierzwione, ciemno-brązowe włosy. Ręce wsadził
do kieszeni szaty, zmrużył szaro-błękitne oczy i wpatrzył się w stojącą
nieruchomo dziewczynę. Mógł snuć pewne przypuszczenia, mógł zacząć coś
wnioskować z przestraszonego wyrazu twarzy, jaki przybrała, ale wolał niczego z
góry nie osądzać. Jej ciemne włosy związane były w japoński koczek z tyłu
głowy, swobodne kosmyki, jakie wydostawały się z fryzury zasłoniły w części jej
zarumienioną twarz, kiedy spuściła głowę. Dłonie zacisnęła w pięści,
najwyraźniej walcząc z samą sobą w środku. Poruszył się, by do niej podejść i
zobaczyć, co jest grane, ale w tym momencie usłyszał kroki. Skądś znał ten
chód. Ostrożny, dostojny niemal wyćwiczony. Był pewien, że ktoś, kogo dobrze
zna chodzi w ten sposób. Ale z kim mogłaby się spotkać? Na pewno nie była to
dziewczyna, zbyt ciężko, zbyt terytorialnie. Z głębi korytarza wyszedł Regulus
Black z uniesionym do góry kącikiem ust. Uśmiech, jaki przybrał był chłodny,
bez cienia entuzjazmu. Ciemne włosy były nieco za długie, jak na standardy jego
brata i wpadały mu do zimnych oczu, sięgały do wątłych ramion. Był szczupły,
odpowiedni na szukającego, nieco niższy od Jamesa i mniej dumny, dużo mniej
pewny siebie. Syriusz mógł dostrzec w jego ruchach ostrożność i niepewność,
których James nie znał. Musiał przyznać, że jego brat jest całkiem przystojny,
w końcu był podobny do niego. Zacisnął usta, starając się nie wydawać żadnych
dźwięków. Dorcas uniosła głowę i zachwiała się.
-
Witaj Meadowes - rzucił obojętnie, wręcz lekceważąco Regulus. Skrzydełka nosa
Syriusza poruszyły się szybciej. Nie lubili się, nigdy nie było między nimi
mocnych więzi braterskich. Regulus był ukochanym synem ich matki, był wspaniały
pod każdym względem. Nie to, co Syriusz, w końcu to on zdradził swoją krew i
rodzinę, trafił do Gryffindoru. Nie traktował matki z takim uwielbieniem, z
jakim robił to Regulus. Jego młodszy o rok brat w rodzinie zawsze był na
pierwszym miejscu, zawsze na miejscu „najstarszego syna”, które powinno należeć
do niego, Syriusza. Nie zważał na to, bo ta rodzina nigdy nie byłaby w stanie
zapewnić mu takiej miłości, jaką otrzymał zupełnie gdzie indziej, chociaż
również w domu czarodziejów czystej krwi - u Potterów. Zawsze go przyjmowali z
tą samą ochotą i życzliwością, zawsze mógł zostać na tak długo, na ile tylko
chciał. Euphemia (Efie, jak kazała na siebie mówić) i Fleamont Potterowie byli
dla niego niczym rodzina, to ich kochał bardziej.
Patrzył
jak Regulus staje przy Dorcas i chwyta kosmyk jej ciemnych włosów w palce.
Przysiągł sam sobie zemstę na własnym bracie… chociaż ten tak na prawdę jeszcze
nic nie zrobił. Wiedział, że cokolwiek Regulus planował, nie było to nic
dobrego. Z tego, co się orientował, jego kochany braciszek zaczął interesować
się czarną magią. A to nigdy nie świadczyło o niczym pozytywnym.
-
Cieszę się, że jesteś. Trzeba, żebyś coś dla mnie zrobiła.
-
Co takiego? - mruknęła szeptem. - Nie chcę nic robić - Dorcas pokręciła głową,
oddychając szybciej. Cofnęła jedną nogę w tył, patrząc na niego z przerażeniem.
Syriusz otworzył usta i wytrzeszczył oczy. Nigdy nie widział Dorcas w takim
stanie! Co było z nią nie tak? Była zbyt miła, by wierzyć, że ktoś może zrobić
jej krzywdę, zbyt dziecinna, zbyt naiwna i ufna. A już na pewno nie
podejrzewałaby brata Syriusza o jakiekolwiek złe intencje.
-
Ależ chcesz, Meadowes. Chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. - Uśmiech na
twarzy Regulusa poszerzył się. Wyjął swoją różdżkę z kieszeni i skierował jej
koniec na dziewczynę, która wciąż próbowała złapać oddech. Syriusz zacisnął
dłonie w pięści i wyszedł ze swojego ukrycia. Rozpostarł ręce, przywołując na
twarzy swój wyjściowy, arogancki uśmiech, przeznaczony tylko i wyłącznie dla
osób trzecich, a więc tych gorszych.
-
Regulus, braciszku! - zawołał udając zdziwienie. - Co za spotkanie! Powiedz, co
robisz w tej części zamku?
-
Syriusz. - Skinął mu głową, jak najszybciej chowając różdżkę za siebie. - Nie
twój interes. Chyba nie przyprowadziłaś go ze sobą, Meadowes?
-
O, a co tam masz? - Spojrzał znacząco na rękę schowaną za jego plecami, nawet
go nie słuchając.
-
Nie muszę ci się spowiadać, Syriuszu - syknął chudzielec, stając tak, jakby
szykował się do skoku. Syriusz uniósł jedną brew do góry. Spojrzał na Dorcas,
jakby dopiero teraz ją dostrzegając, zamrugał kilkakrotnie udając jeszcze
większe zdziwienie.
-
Meadowes? Och, więc to tu jesteś, Lily cię wszędzie szukała! Dostanie ci się
niezła bura. Współczuję, serio. - Zachichotał sztucznie. Młodszy pan Black
zazgrzytał zębami, patrząc nienawistnie na brata. Syriusz dostrzegł to i rzucił
mu wyzywające spojrzenie. Podszedł do brunetki i objął ją ramieniem, jak to
miał w zwyczaju, gdy jakąś dziewczynę traktował ponad przeciętność. Dor jakby
zbudzona z pewnego rodzaju transu, spojrzała na niego swoimi granatowymi
oczami.
-
Syriuszu. - Kiwnęła mu grzecznie głową, ale odsunęła się, tym samym nie
pozwalając mu się obejmować. Regulus uśmiechnął się pogardliwie. Była
przerażona.
-
Problemy z dziewczynami, braciszku?
-
Widziałeś kiedykolwiek, żebym takowe miał? Żebym cierpiał na brak powodzenia? -
Wyszczerzył białe, równe zęby. Regulus nie odpowiedział. Zacisnął usta tak
mocno, że wyglądały, jak podłużna kreska. Syriusz zachichotał ponownie. - No
właśnie. Chodźmy - mruknął do Dorcas przez ramię. Dziewczyna kiwnęła tylko
głową i ruszyła w ślad za nim.
Pokój
Wspólny Krukonów nie był zbytnio zatłoczony. Siedziało tu tylko kilka osób,
odrabiających naprędce swoje prace domowe, bądź dyskutujących o czymś z
większym lub mniejszym ożywieniem.
Całość
była w barwach, oczywiście, Ravenclawu: granatu i brązu. Jakiś chłopak ziewnął
szeroko, dziewczyna skarciła go spojrzeniem, pod wpływem, którego się
zarumienił, a kiedy zachichotała westchnął, wywracając oczyma. Uśmiechnęła się
widząc ich spojrzenia skierowane na siebie nawzajem. Z daleka dało się wyczuć
chemię, jaka między nimi była. Czuła się tu nie swojo, nikogo chyba nie znała.
Ale czy musiała? Nie, w końcu interesowała ją tylko jedna osoba, jeden chłopak,
którego zresztą nie darzyła ciepłym uczuciem.
-
Evans? Co ty tutaj robisz?! - Ktoś szedł w ich kierunku. Chłopak był z ich roku
i miał wyjątkowo ogniście rude włosy. Lily poznała go od razu. Był to jeden z
prefektów: Gregory Lopez.
-
Cześć Greg - przywitała się grzecznie. Pamiętała, że nie jest na swoim
terytorium, więc uśmiechnęła się przymilnie. Zaczęła żałować, że nie ma z nimi
Kimberly. Jej urok osobisty działał na wszystkich chłopaków. Jodi przestąpiła
nerwowo z nogi na nogę. Nie czuła się tu dobrze, zupełnie tak jak i ona. Mary
mierzyła wszystkich i wszystko podejrzliwym, wyniosłym spojrzeniem godnym rodu
Blacków. Włosy spięte w koński ogon, podrygiwały, kiedy tylko poruszyła głową. -
Bo widzisz, szukam Ryana Meadowesa.
-
Ryana? Mogę zapytać, po co? - dociekał Gregory, uparcie wbijając małe oczy
otoczone złotymi rzęsami w Lily. Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.
-
Oczywiście, że możesz, jednak ja nie będę mogła udzielić ci odpowiedzi. Obawiam
się, że nie tym razem, Greg. To tyczy się moich prywatnych spraw - odparła
unosząc głowę ku górze, tym samym dając mu jasno do zrozumienia, że się nie
wyniesie. Skinął głową.
-
Mogłabyś załatwiać swoje prywatne sprawy w inny sposób niż poprzez wtargnięcie,
nie sądzisz, Lily? - zauważył chytrze. W tym momencie upewniła się, że nigdy za
nim nie przepadała. Wzięła głęboki oddech siląc się na spokój.
-
Są sprawy, które wymagają natychmiastowej interwencji, a ja nie mam zamiaru ci
się z niczego spowiadać, Lopez - powiedziała chłodno. Coraz więcej osób
zaczynało im się przypatrywać. Chłopak stał z zaciśniętymi ustami, a Lil z
uniesioną do góry brwią. Nie przegra tego pojedynku spojrzeń, o nie. Tym razem
nie pozwoli, by ktoś kwestionował ją i jej zdanie. Pamiętała swoje poprzednie
potyczki, umiała uczyć się na błędach. Nauczyła się większej stanowczości,
pewności siebie. Lopez od zawsze należał do ludzi, którzy wiedzieli, jak
manipulować innymi, jak zdobyć ich poparcie, jak rządzić. Ona nie. Nie miała
zdolności przywódczych, dlatego to on w przyszłości zostanie pewnie prefektem naczelnym,
i dobrze, bo nigdy nie marzyła o tej funkcji. Odrzuciła grzywkę, do tyłu,
patrząc wyzywająco zielonymi oczami na przeciwnika. Była z siebie dumna, że
nawet nie drgnęła, widziała jak Lopez przegrywał, jak odpuszcza, jak próbuje
chwytać się ostatniej deski ratunku.
-
Przepisy jasno mówią, że…
-
Och, chrzanić przepisy - warknęła Mary, zniecierpliwiona. Wywróciła oczyma,
stanęła naprzeciw Lopeza i dźgnęła go palcem w pierś. - Albo nas puścisz dalej,
albo się doigrasz, koleś. Ostrzegam cię, guzik mnie będzie obchodziło czy
jesteś prefektem, czy nie.
Kilka
osób zachichotało pod nosem. Nikt nigdy nie ignorował gróźb Mary, bo ta nigdy
nie dawała takich bez pokrycia. Lily skrzywiła się lekko. Bądź, co bądź to był
jej kolega. Gregory wciągnął ze
świstem powietrze, ale widać było, że się poddał. Cofnął się, dając im wolną
drogę.
-
Na lewo, drzwi na końcu korytarza - wyjawił im oschle. Jodi podskoczyła
delikatnie i depcząc Mary po piętach ruszyła energicznie do odpowiedni drzwi.
Lily wyprostowała się dumnie idąc za przyjaciółkami. Rzuciła Gregory’emu na
pożegnanie spojrzenie pełne niechęci i chłodu. Weszły po spiralnych schodach do
dormitoriów chłopców Ravenclowu. Wiele rzeczy było podobny do tych z
Gryffindoru, w końcu Ravenclaw zajmował drugą wieżę Hogwartu. Nie czytały
plakietek z nazwiskami umieszczonych na drzwiach pokoi, wiedziały gdzie mają
iść. Stanęły na końcu korytarza, dopiero tutaj wpatrując się w złotawą, starą
plakietkę.
Grey Robert
Meadowes Ryan
Roth Jacob
Sale
Brad
Verne
Tristan
Lily
wybałuszyła oczy. No tak zapomina, że Robert pochodzi z Ravenclawu tak samo jak
i Tristan. Przypomniała sobie ich nieudane „randki”. Oczywiście wszystkim zajął
się James. Skrzywiła się lekko. Mary podrapała się po brodzie.
-
Robert Grey… Lil, czy to nie jest czasem ten, z którym się kiedyś umówiłaś? On
miał na nazwisko Grey? - spytała, pstrykając palcami, Macdonald. Lily kiwnęła
twierdząco głową. - Bo Tristana każda z nas pamięta. - Zachichotała, ale pod
wpływem spojrzenia przyjaciółki szybko udała, że to nagły atak kaszlu.
-
Nie zapominaj, że to twój były.
-
Trochę… niezręczna sytuacja - bąknęła Jodi, uśmiechając się przepraszająco do
Lily.
-
Nie przejmuj się. - Machnęła ręką. - Ale pierwsza tam nie wejdę. - Cofnęła się
o krok, wpadając na ścianę.
-
Ale ciebie dwaj już znają! - jęknęła Mary,
wywracając oczyma.
-
I co z tego? Spotkanie i z jednym i z drugim skończyło się plamą - broniła się,
patrząc błagalnie po przyjaciółkach.
-
Och, nie bądź tchórzem. - Syknęła Mary. Chwyciła ją za rękę, zapukała do drzwi
i pchnęła Evans na pierwszy ogień. Dziewczyna już chciała się odwrócić i na nią
nawrzeszczeć, ale wtedy drzwi dormitorium otworzyły się. Snop światła padł na
nią tuż przed tym, jak zasłoniła go wysoka postać chłopaka.
-
Lily?! - Zdziwienie mieszało się z niewysłowioną radością i nadzieją w głosie
chłopaka. Poczuła ukłucie bólu. Tak bardzo cieszył go nawet sam jej widok. Czy
to nie było urocze? Tristan patrzył na nią cudownymi morskimi oczami,
sprawiając, że się zarumieniła.
-
Cześć Tristan - przywitała się nieswoim głosem. Za jej plecami Jodi i Mary
uniosły wysoko brwi, nigdy nie była tak delikatna dla jakiegoś chłopaka, ani
miła… nawet ton jej głosu wskazywał na to, że go lubi.
-
Kto to?! - Dobiegł je głos z wewnątrz należący do innego chłopaka.
-
Nie zgadniesz, Lily Evans przyszła - zawołał Tristan śmiejąc się pod nosem.
-
Jaja sobie ze mnie robisz! - W drzwiach pojawił się owy drugi chłopak. Otworzył
ze zdziwienia usta, a kanapka, którą właśnie miał zjeść zawisła w drodze go
jego ust. - O kurcze. Niech mnie, masz rację! Lily Evans zaszczyciła nas swoją
obecnością!
Rudy,
wyjątkowo wysoki, tyczkowaty chłopak podbiegł do Evans, chwycił ją w pasie i
uniósł do góry, uściskiem hamując jej dopływ powietrza do płuc. Robert jak zwykle
był w stosunku do niej wyjątkowo spontaniczny. Można było powiedzieć, że na
swój dziwny sposób, jest uroczy.
-
Zgnieciesz ją! - zaprotestował Tristan, odciągając kumpla od dziewczyny. -
Wybacz Lil, ale trochę nas zaskoczyłaś.
-
Nic, nic - wysapała, łapiąc oddech. Uśmiechnęła się do nich lekko, nadal
uspokajając płuca.
-
To… co cię do nas sprowadza? - zagadnął rzeczowo Verne. Podobało jej się to, że
zawsze pamiętał o manierach, o tym, co istotne, a co nie.
-
Chciałam… chciałam porozmawiać z Ryanem - wyznała, patrząc po nich
przepraszająco. Tristan skrzywił się lekko. Gdyby właśnie na niego nie
patrzyła, pewnie umknęłoby to jej uwadze. Robert zachichotał.
-
Chyba nie chcesz uwieść trzeciego z nas, co Lily? - Wyszczerzył zęby. Zrobiła
naburmuszoną minę.
-
Nikogo nie uwiodłam - żachnęła się, krzyżując ręce na piersi. Grey wzruszył
ramionami, nadal się uśmiechając. Dopiero teraz zerknął w stronę Jodi i Mary.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż wydawało się to być już niemożliwe.
-
Nie przedstawisz nas? - mruknął do Lily z udawanym wyrzutem.
-
Och… no, tak. Robert Grey i Tristan Verne. - Wskazała odpowiednio po kolei
chłopaków, którzy kiwnęli grzecznie głowami. - A to moje przyjaciółki: Jodi
Ferrante i Mary Macdonald.
-
Ta Mary? - Robert puścił perskie oczko do Tristana. Chłopak uśmiechnął się
uroczo, pokazując dołeczki w policzkach. Mary potaknęła.
-
Tak, to moja Mary.
-
A to... siostra Gabi Ferrante, tak?
Jodi
zarumieniła się, ale skinęła głową. No tak, w końcu Brad Sale to chłopak
młodszej z sióstr Ferrante.
-
Wejdźcie, Ryan miał zaraz wrócić, mówił coś o jakimś ważnym spotkaniu. - Robert
wzruszył ramionami, ustępując im miejsca w drzwiach. Lily skinęła głową i
pierwsza weszła do dormitorium.
-
Pogrzało cię?! - ryknął, kiedy znaleźli się w jednym z tajemnych przejść.
Wyglądała na zagubioną, ale nie dbał o to. Czy ta dziewczyna wiedziała, co
robi? Nie dość, że to był jego brat, jego wróg, to jeszcze w dodatku ostatnimi
czasy zaczął fascynować się czarną magią i Voldemortem! Na litość boską, dla
niej zadawanie się z nim to było istne szaleństwo, nie widziała tego? Dorcas
syknęła z bólu, dopiero wtedy uświadomił sobie, że trzyma ją z całej siły za
przedramię. Złagodził nieco wyraz twarzy i rozluźnił uścisk. Wziął głęboki
wdech starając się uspokoić. Widział w jej granatowych oczach strach i
niezrozumienie. Ciemne kosmyki z grzywki opadały jej na czoło, a po bokach
zasłoniły policzki, wąska, delikatna twarz wydawała się być przez to jeszcze
szczuplejsza, malinowe, małe usta były delikatnie rozchylone. Nie mógł się na
nią długo złościć, samo jej spojrzenie sprawiało, że chciał zapomnieć o całej
sprawie, uśmiechnąć się do niej i udawać, że nic nie zaszło.
Ale
nie mógł tego zrobić. Widział coś, co kompletnie zbiło go z tropu. Nie rozumiał,
po co Regulus miałby się spotykać z Dorcas. Ledwo się znali! Przestał marszczyć
czoło, a tylko wziął głęboki oddech i spróbował ponownie.
-
Dorcas, muszę wiedzieć, po co spotkałaś się z moim bratem - Był z siebie dumny.
Głos prawie mu nie drżał. Brzmiało to prawie jak prośba. Prawie…
-
Z Regulusem? - spytała niewinnym, czystym głosem, jakby chciała się upewnić.
Nadal nie brzmiała tak, jak kiedyś. Nie rumieniła się bardziej, kiedy na nią
patrzył, nie widział żadnej reakcji na jej uroczej buzi. Ktoś inny pewnie by
tego nie zauważył… ale Syriusz Black bez problemu wychwytywał takowe różnice.
-
Tak, z Regulusem - powtórzył chłodno, zaciskając zęby.
-
No wiesz… to twój brat i chciałam tylko, żeby mi powiedział… - zaczęła
spokojnie, ale przerwał jej tym razem dużo bardziej nerwowo.
-
Doskonale wiesz, jak bardzo się nienawidzimy, wiesz jak reaguję na niego! I
proszę cię, jeśli już kłamiesz to nie rób tego tak perfidnie, bo nienawidzę tego
chyba jeszcze bardziej niż samego Regulusa - warknął, zaciskając dłonie w
pięści. - Chciał coś od ciebie wyciągnąć, widziałem jak wyjął różdżkę i w
ciebie celował!
-
To nic takiego, Syriuszu - szepnęła, spuszczając głowę. Długie rzęsy rzuciły
cienie na jej zaróżowione policzki. Black uniósł jej brodę. To nie był czuły
gest, nie. Po prostu chciał, żeby na niego patrzyła, nie mógł pozwolić, żeby
uciekała wzrokiem. Zadrżała, kiedy zobaczyła lodowy błysk w metalowych oczach
Syriusza.
„Brawo,
w końcu jakaś normalna reakcja” pomyślał kpiarsko.
-
Słuchaj, Meadowes, nie jestem taki głupi, za jakiego mnie masz… - zaczął
opryskliwie, nie dbając o to, czy się go boi, czy też nie. Dorcas drżała na
całym ciele, patrząc na niego szklącymi się oczami.
-
Nie mam cię za głupiego! - zaprzeczyła niemalże od razu, ale zganił ją
wzrokiem.
-
Nie skończyłem - warknął przez zaciśnięte zęby. - Więc, nie jestem taki głupi i
widzę, co się dzieje. Może i dziewczyny się przejęły, ale chyba nie połączyły
pewnych faktów tak, jak ja. W tych czasach każdy może paść ofiarą Zaklęć
Niewybaczalnych, a ty, Dorcas, zachowujesz się tak, jakby ktoś rzucił na ciebie
Imperiusa! - Oddychał szybko, wyrzucając z siebie słowa niczym pociski.
Dziewczyna starała się patrzeć na niego, ale co jakiś czas wzrok uciekał jej ku
dwóm końcom korytarza. Nie przestawała się trząść, nie mogła. - Dorcas, chcę ci
pomóc - dodał, tym razem sam unikając jej wzroku.
-
To daj mi spokój, Syriuszu - syknęła. Jej głos brzmiał oschle tak, jak nigdy
wcześniej, kiedy zwracała się do niego. Cofnął się, patrząc na nią tak, jakby
widział ją pierwszy raz w życiu.
-
Co się z tobą stało, Meadowes? - spytał cicho głosem, w którym mimo starań
pobrzmiewała uraza i ból.
-
Dorosłam - odpowiedziała, prostując delikatnie wątłe plecy. Ruszyła w kierunku,
z którego przyszli. Nie poszedł za nią, nie miał na to siły, nie chciał. Musiał
się teraz odstresować, wyżyć na kimś, bądź na czymś. Uciec od tego wszystkiego,
uciec od niej.
Dawno
nigdzie nie czuła się tak swobodnie, jak tutaj. Nie chodziło tylko i wyłącznie
o to, że rozmowa szła sama z siebie, a temat gonił temat, czy nawet o to, że
oddano jej jedno jedyne, wolne łóżko, na którym mogła się wyciągnąć, co
uwielbiała robić. Nie, po prostu ich lubiła; chyba nikt nie był na tyle
sympatyczny, co oni. Śmiała się z ich żartów, które nie były ani obsceniczne,
ani też wymuszone, ale jak najbardziej naturalne. Robert opowiadał, jak Tristan
podpadł nowemu profesorowi w dość barwny sposób z koniecznymi komentarzami
twórczości własnej. Mary chichotała w jedną z poduszek, Jodi syknęła z
obrzydzenia.
Usłyszeli
skrzypienie drzwi, gdy do pokoju wszedł chłopak o zielonych oczach, jasnej
twarzy idealnie kontrastującej z ciemnymi włosami. Był przystojny i bardzo
podobny do swojej siostry. Miał chłodny wyraz twarzy, niezwiastujący nic
dobrego. Tuż za nim szło dwóch pozostałych chłopaków z pokoju: Jacob Roth -
szatyn o niebieskich oczach, oraz Brad Sale - ciemny blondyn o szarych oczach z
żółtą plamką w lewym oraz uśmiechem typu „prawie jak James Potter” na ustach,
którego kojarzyły, jako chłopaka Gabrielle, siostry Jodi. Zamrugała
kilkakrotnie, czując na plecach ciarki. Ryan wyróżniał się nie tylko urodą, ale
też i postawą, szlachetnymi rysami i widoczną na pierwszy rzut oka oschłością.
-
Jesteśmy już i muszę wam powiedzieć, że… - urwał wpół zdania Ryan, zauważając
nieproszonych gości. Zazgrzytał zębami i zmierzył chłodnym spojrzeniem Lily.
Często zastanawiała się, dlaczego ten chłopak nie trafił do Slytherinu, bo
nadawałby się idealnie. Uniosła dumnie podbródek, pokazując mu tym samym swój
upór. Nie pozwoli, aby ktoś nazwał ją jeszcze kiedyś szlamą, nie. Nikt nigdy
tego nie zrobi. Severus zrobił to, jako ostatni. Obiecała to sobie. - Co one tu
robią? - warknął, kierując pytanie ku Tristanowi.
-
Mnie o to pytasz? - Podniósł się z jednego, jedynego krzesła w pokoju i skinął
na Roberta. - Przyszły do ciebie - powiedział neutralnym tonem, stając
naprzeciw Ryana. - Zachowuj się, okej? To nasze koleżanki - poprosił na
odchodnym. Ryan uniósł kpiąco jeden kącik ust do góry.
-
Jak sobie życzysz - mruknął, odprowadzając Tristana i Roberta spojrzeniem. Brad
i Jacob najwyraźniej nie mieli zamiaru się nigdzie ruszać. Jacob usiadł na
swoim łóżku. Wyglądał na zmęczonego, a Lily była pewna, że już gdzieś widziała
taki wyraz twarzy, ale za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć gdzie.
Przeniosła, więc wzrok na pozostałych dwóch. Brad, jak na rasowego goryla
przystało, zaczął naprężać muskuły, jakby widział w którejś z nich potencjalne
zagrożenie. Tylko na Jodi patrzył ulgowo, w końcu Gabriella liczyła się ze
zdaniem siostry, a widać było po nim, że nie chce zostać na lodzie. Ryan za to,
wbił chłodne spojrzenie w nią i najwyraźniej czekał na słowa wyjaśnienia.
Wzięła głęboki oddech, wstała i zacisnęła dłonie w pięści, szykując się do
starcia.
-
Chodzi o Dorcas - powiedziała krótko i rzeczowo, wyczekując jakichś śladów
uczuć, czy zainteresowania siostrą. Niestety, najwyraźniej był on ich
pozbawiony. Uniósł pytająco jedną brew, jakby zastanawiał się, co ma jedno do
drugiego, jakby to, że jego młodsza siostra mogła mieć kłopoty, nie interesowało
go nawet w najmniejszym stopniu. Nie mogła wyjść ze zdziwienia, więc tylko
czekała na reakcję z jego strony. Wywrócił jedynie oczami, poirytowany jej
milczeniem.
-
Co z nią? - zapytał w końcu, łaskawie spełniając oczekiwania Lily.
-
W tym cały problem. Nie wiemy. - Spojrzała mu prosto w oczy I dostrzegła nie
tylko niezrozumienie, ale też i coś, co wydawało się ocieplać jego oczy.
Troskę…? Czy może sama sobie to wyobraziła, bo chciała to u niego zobaczyć? - Wcześniej…
Powiedzmy, że wypiła za dużo… eliksiru przeciwdziałającego na to, co ostatnio
wymyślili Potter i Black. Usnęła nieco za szybko, a obudziła się po dwóch
dniach, zupełnie odmieniona. Nie wiemy, czemu.
-
Więc, dlatego nie przyszła na nasze spotkanie. - Wyglądał tak, jakby Lily rozkruszyła
tym wielki kamień spoczywający mu na sercu. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się
skąd ta ulga. Czy nie powinien być zły? Albo poirytowany? Jacob wyszeptał pod
nosem coś, czego nie mogła usłyszeć. Zerknęła na niego kątem oka, szybko
powracając spojrzeniem na Ryana. Za jego plecami Brad poruszył się gwałtownie. Jakby
na jej własne zamówienie, Ryan zreflektował się szybko, a na jego twarz
powróciła wrogość i niechęć. - Mogła bardziej uważać.
-
Nie chodzi o to, nie rozumiesz? Jest oschła, jakby wyprana z uczuć, Ryan. A to
nie jest do niej podobne, nigdy taka nie była, przecież o tym wiesz, jesteś jej
bratem, znasz ją.
-
Dorcas też ma czasem swoje wahania nastroju - wtrącił, jakby samo mówienie do
niej było poniżej jego godności. Może i tak uważał? Spróbowała to zignorować.
Pokręciła głową przecząco.
-
Nie chodzi o zwykłe wahania nastroju, nie przychodziłybyśmy tu z takiego powodu.
Znamy ją prawie sześć lat i jestem pewna, że to nie jest to. W eliksirze było
revenelium - wyznała czując, że pieką ją policzki.
-
Widzę, że w końcu nauczyli się, czego trzeba używać. - Uśmiechnął się, ale w
jego uśmiechu nie było ani grama radości. - Skoro Dorcas jest na tyle naiwna,
że pije wszystko, co się jej poda, to już nie mój problem. - Wzruszył
ramionami, siadając na wcześniejszym miejscu Tristana. Brad, nadal łypiąc na
nie, stanął koło Jacoba, który teraz zdawał się całkiem ignorować sytuację.
-
Nic nie rozumiesz! Ona zachowuje się, jak pod wpływem jakiegoś transu, jakby
żyła na autopilocie, a to nie jest normalne! Owszem jest nad podziw spokojna i
może czasem ufa komuś, chociaż nie powinna, ale zawsze umiała się cieszyć i
jakoś nie przypominam sobie, żeby wcześniej nie reagowała, na to, że ktoś z jej
bliskich znajomych leży w szpitalu. Dorcas naprawdę lubi Jamesa i nigdy nie
była na niego obojętna. Teraz wystarczy z nią chwile porozmawiać i każdy, kto
zna ją choć trochę, nie może powiedzieć, że to jest ta sama dziewczyna.
Revenelium mogło ułatwić komuś rzucenie na nią uroku. A co, jeśli to Imperio? W
tych czasach nie można być niczego pewnym, co jeśli to ktoś ze Śmierciożerców? -
Zakończyła, uświadamiając sobie, że jej głos pełen jest rozpaczy, tak jak
chciała, ale mimo wszystko, jest fałszywy, nienaturalny. Sama nie wierzyła,
żeby Dorcas faktycznie była pod wpływem zaklęcia, ale Jodi tak. Jacob poruszył
się gwałtownie, jakby coś go zabolało. Zamrugała kilkakrotnie. Chłopak wstał i
zaczął chodzi po pokoju, jakby próbował się odprężyć. Zauważyła, jak Ryan rzuca
mu wściekłe spojrzenie, każące mu się uspokoić. Brad zazgrzytał zębami,
przestępując z jednej nogi na drugą. Mary najwyraźniej też to zauważyła, bo
spojrzała pytająco na przyjaciółki. Jodi zmarszczyła tylko czoło, ale nie
patrzyła na Ryana, tylko na Jacoba, jakby ten bardziej przykuwał jej uwagę.
Lily ponownie skupiła uwagę na Ryanie. Chłopak powrócił już do swojej maski i
teraz patrzył na nią z tą samą ironią i wrogością, co wcześniej. Zadziwiające
były zmiany jego nastroju; widziała, jak stara się utrzymać idealny spokój i
jak bardzo jest zły, gdy tylko widać na jego wyrzeźbionej masce skazy,
przedostające się spod niej emocje. Zawsze uważała, że jest bezuczuciowy, zimny
i bezwzględny, ale może jednak się myliła? Może chciał, żeby wszyscy tak
myśleli? Nigdy wcześniej nie widziała, by cokolwiek go poruszyło, by cokolwiek
popsuło jego wystudiowaną minę, aż do teraz. Może jednak kochał siostrę i
martwił się o nią? A może znowu coś sobie wyobraziła?
-
Chyba w to nie wierzysz, co? Słudzy Czarnego Pana mieliby omijać specjalnie
zabezpieczenia zamku, wkraść się do Wieży Gryffindoru, do sypialni dziewcząt
tylko i wyłącznie po to, żeby rzucić na moją siostrę zaklęcie? Evans, masz mnie
za durnia, czy to siebie próbujesz oszukać? Oboje doskonale wiemy, że ktoś mógłby
to zrobić przed rozpoczęciem roku szkolnego, kiedy nie musiałby przechadzać się
tuż pod nosem Dumbledore’a. Zresztą Dorcas, bądźmy szczerzy, nie jest najlepszą
czarownicą. W dodatku pochodzi z rodu czystej krwi - Wypiął dumnie pierś, jakby
to była jego zasługą. Ale ona zwróciła uwagę na coś innego. Czemu nazwał
Voldemorta „Czarnym Panem”? Czy nie tak mówią na niego właśnie Śmierciożercy?
Czy nie tak Severus zaczął mówić? Czy to nie, dlatego się pokłócili? A wreszcie,
czy nie przez tą kłótnię nazwał później ją, Lily, szlamą? Zachwiała się od
nadmiaru wspomnień i bólu.
-
Nie wiem, w co mam wierzyć - wyznała szczerze, starając się by głos jej nie
drżał. - Boję się o nią, to wszystko. Uznałyśmy, że ty mógłbyś nam pomóc.
-
Ja miałbym pomóc wam, tak? - prychnął, odrzucając głowę do tyłu. - Wyjaśnijmy
sobie coś: Dorcas sama się o to prosiła, nie sądzę, żeby był to powód do paniki
i uwierz mi, pomoc wam to ostatnia rzecz, jaką chciałbym teraz zrobić. - Wstał,
podszedł do drzwi i otworzył je patrząc wyczekująco na Lily. - A teraz
wybaczcie, bo mamy jeszcze coś do zrobienia.
Lily
zazgrzytała zębami. Czuła, że paznokcie wbijają jej się w spód dłoni,
zostawiając na nich czerwone półksiężyce. Mary podniosła się pierwsza i z
cichym syknięciem, wyszła przez otworzone drzwi, mijając Ryana z gracją.
-
Zawsze miałam cię za świnię, ale nigdy nie podejrzewałabym cię o taką
ignorancję dla własnej rodziny, przecież tak się chełpisz rodem czystej krwi -
warknęła na odchodnym, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Ryan uśmiechnął
się tylko do niej, ale tym razem wydawał się faktycznie być nią rozbawiony.
Jodi podeszła do Brada i spojrzała na niego. Chłopak skrzywił się lekko.
-
Gdybyś z łaski swojej mógł jakoś wpłynąć na swojego bezdusznego kolegę byłabym
ci wdzięczna i obiecuję szepnąć słówko do maman
(*z francuskiego: matka) za tobą - Wyszła, rzucając jeszcze jedno tęskne
spojrzenie na Meadowesa.
Lily
nie spuszczała z niego wzroku, tak jakby miała nadzieję, że telepatycznie zmusi
go do okazania uczucia dla Dorcas. Ruszyła ku drzwiom, oddychając nierówno.
Zaczęła uświadamiać sobie, że jednak ona i Tunia nie są takie znowu najgorsze,
a przynajmniej nie jedyne. Ryan zagrodził jej drogę, opuszczając ramię przez
środek futryny. Stał blisko, więc czuła jego słodkie, męskie perfumy. Spojrzała
na niego ostrzegawczo, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Spróbowała przejść
jeszcze raz, ale nie drgnął ręką.
-
Zobaczę, co da się zrobić. Nic nie obiecuję, ale może z nią pogadam, czy tyle
ci wystarczy, Evans? - syknął tak, jakby powiedzenie tego kosztowało go wiele
wysiłku. Lily zmieniła wyraz twarzy na milszy, chociaż wcale nie miała na to
ochoty.
-
W zupełności.
W
gruncie rzeczy nie musiała tego robić, ale lubiła wywiązywać się ze swoich
obowiązków. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że nie zada mu żadnej kary,
że nie zrobi nic, co mogłoby mu teraz zaszkodzić. Pochodnie paliły się na
korytarzu, rzucając długie cienie na ściany i podłogi. Odgłos jej kroków niósł
się echem. Białe adidasy nie powinny robi dużo hałasu, ale w zamku wszystko
miało zdwojoną potęgę głosu. Rozejrzała się po korytarzu, nie spostrzegając nic
wykraczającego poza przepisy. Wysoko upięty kucyk z loczkiem na końcu zakołysał
się w obie strony, gdy odwracała głowę; kilka kosmyków i grzywka przy twarzy
zaczęło wpadać jej do oczu, więc nerwowo i niedbale odgarnęła je. Zerknęła w
mijane okno, za którym już zmierzchało. Korony drzew Zakazanego Lasu kołysały
się w obie strony, z chatki Hagrida unosił się dym; zapewne coś pichcił.
Uśmiechnęła się lekko przypominając sobie smak potraw Rubeusa Hagrida… albo
raczej jego brak. Ostatnie promienie słońca odbiły się od złotej odznaki
prefekta, przypiętej do przylegającego, szarego sweterka z długim rękawem i
dekoltem w serek. Zaczepiła szczupłe palce o kieszenie ciemnych, jeansowych
spodni, cały czas patrząc uważnie pod nogi. Wzięła głęboki oddech, kiedy
stanęła przed drzwiami skrzydła szpitalnego. Odczekała chwilę i pchnęła je z
siłą, torując sobie przejście. W pomieszczeniu paliły się lampy naftowe,
wypełniając szpital charakterystycznym zapachem. Wszystkie łóżka były puste
oprócz jednego, na którym leżał chudy chłopak w okularach. Nie był sam. Koło
niego siedziały dwie osoby i stało jedno puste krzesła. Widok jednej z nich
wcale jej nie zdziwił, ale druga budziła jej wątpliwości. Dziewczyna siedziała
do niej tyłem, ale doskonale wiedziała, kto to. Syriusz siedział przodem do
niej, więc pierwszy ją zauważył. Kroczyła dumnie i zdecydowanie, nie miała
zamiaru pokazać, że jest zaskoczona. Bo w końcu niby, czemu miała by być?
Syriusz wyprostował się i uśmiechnął czarująco w jej kierunku.
-
Kogo widzą moje piękne oczy. Lily. - Puścił do niej perskie oczko. Podniósł się
i przyniósł jej usłużnie krzesełko. Najwyraźniej tamto było zajęte. Crystal
odwróciła się w stronę dziewczyny, mierząc ją spojrzeniem pełnym niechęci. Lily
zacisnęła pięści i uśmiechnęła się sztucznie.
-
Nie powinieneś być na szlabanie? - Uniosła wysoko jedną brew, stając przy łóżku
chorego. Syriusz wzruszył tylko ramionami i zachichotał pod nosem mrucząc coś,
co brzmiało jak „ma się te znajomości”. Chwyciła za poręcz zasłanego białą
pościelą łóżka i popatrzyła na twarz Jamesa. Wyglądał już dużo lepiej, wydawał
się być o niebo zdrowszy niż kilka godzin temu. Na jego twarzy malowały się
zaskoczenie i radość, zupełnie tak, jakby sam jej widok sprawiał, że czuł się
zdrowiej. Uniosła jeden kącik ust do góry, starając się, by nie widział ulgi,
jaka ją odgarnęła na widok jego lepszego stanu zdrowia.
-
Co ty tu robisz? - spytał zamiast przywitania, mierząc ją ciepłymi, orzechowymi
oczami z wesołymi iskrami w środku.
-
Przyszłam na szlaban, nie? Skoro ty nie mogłeś się stawić… - Wzruszyła
ramionami, uśmiechając się szerzej na widok jego miny.
-
Żartujesz sobie, tak? Evans, chyba nie będziesz katować ciężko chorego człowieka?!
Litości… - Wybałuszył oczy, składając dłonie jak do modlitwy. Zaśmiała się
perliście i usiadła na podstawionym przez Syriusza krześle.
-
Wiesz stary, ja bym wcale nie był tego taki pewny, po tej dziewczynie można się
wszystkiego spodziewać. W każdym bądź razie wiedz, że ci współczuję. - Syriusz
zadowolony z siebie, zsunął się jeszcze bardziej z krzesła, zakładając łydkę
jednej nogi na udo drugiej. James posłał mu zgorszone spojrzenie.
-
Wielkie dzięki - burknął. – Na tobie zawsze można polegać.
-
Nikt nie śmie twierdzić inaczej - wtrąciła Lily. - Nie mam zamiaru cię męczyć.
Odsiedzę swoje i zwijam się stąd.
-
Możesz zostać Lil, nie krępuj się. - Wyszczerzył zęby, zadowolony ze swego.
-
Marzenia ściętej głowy, Potter.
-
Lilian ma ważniejsze zajęcia, niż siedzenie przy twoim łóżku, James - odezwała
się głębokim, płynnym głosem Crystal, patrząc chłodno w oczy Rudej.
-
Żebyś wiedziała, Crystal, że tak - prychnęła, odwzajemniając spojrzenie. Nie
mogła pojąć, czemu tak bardzo nie lubi tej dziewuchy. Ostatnio uświadomiła
sobie, że nie lubi naprawdę sporej grupy osób. James zaśmiał się, próbując
rozładować atmosferę.
-
Jak zawsze. Lily zawsze była zapracowana, chyba nie znam drugiej tak…
zapracowanej osoby. - Zrobił małą pauzę, szczerząc zęby do Lily. Zmierzyła go
morderczym spojrzeniem, marząc po raz kolejny, by wzrok mógł zabijać. Pod
koniec tamtego roku obiecała mu, że zacznie go znosić, oczywiście nie jego
zaczepne teksty, ale samą jego obecność i wiedziała, że będzie tego żałować,
ale nigdy nie pomyślałaby, że tak szybko.
-
Nie podskakuj. - Zagroziła mu palcem. Popatrzyła na Syriusza znacząco. - Co mu
podała?
-
Coś, co musi pomóc, bo jeśli nie, to ktoś inny bardzo na tym ucierpi - wyjaśnił
zwięźle. Lily zamrugała zdumiona. - Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć - dodał,
widząc jej spojrzenie.
Ktoś
dotknąć jej ramienia. Podskoczyła, jak oparzona, patrząc na osobę, stojącą za
nią. Dorcas mrugnęła do niej wesoło, podała sok z dyni Potterowi i zajęła wolne
krzesło.
-
Już jestem, coś przegapiłam?
Ha, pierwsza ^^. Naczekałam się, ale było warto. swietne, mimo tych kilku pomyłek w słowach, ale laptopy są wredne, wiem coś o tym. xD. pozdro lalu, pisz szybko bo mnie ściska z ciekawości! I oczywiście dziękuuuję za dedykację ;**
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta ;d
Tak, niestety, ale już wszystko poprawione;]
UsuńZaje***! Doarłam właśnie do ostatniej noty. AAA boskie jest i czekam na kolejne odcinki ;]
OdpowiedzUsuńJuż niedługo kolejne, spokojnie ;]
Usuńjestem zła. przeczytałam rozdział chyba dwa dni temu, a nie skomentowałam. i nie mam pojęcia dlaczego. wybacz mi ten haniebny występek!
OdpowiedzUsuńto ja może podsumuję to, co pamiętam, dobrze?
tak, halska. się cieszy, że pan Meadowes łaskawie pokazał trochę uczuć.
nie, halska się nie cieszy z powodu nadmiernego entuzjazmu starszych kolegów, choćby nie wiem, jak poprawny on był.
nie, halska. się nie cieszy, z powodu tej małej, głupiej... panienki!
tak, halska. się cieszy, bo pan Black jest boski.
nie, halska. się nie cieszy z powodu tej blackowej szumowiny, która chce wplątać panią Meadowes w coś złego.
i tak, halska. się cieszy, że pani Meadowes pokazała trochę uczuć.
i TAK, halska. się cieszy, że pani Evans w końcu zaczyna działać. razem z panem Potterem.
[choroba-marzen]
Czyli wszystko się w miare wyrównało xD. Powinnam być w takim razie z siebie zadowolona, czy też nie? ;p
UsuńFajnie piszesz, świetna nota ;]
OdpowiedzUsuńjakoś wczesniej nie odważyłam się napisać koma, ale co mi tam xD. Czekam na nexta! x]
Cieszę się, że się przemogłaś!
Usuńemmm, a kiedy nastepna notka ?;d
OdpowiedzUsuńMoże dzisiaj-jutro? Nie wiem jak się wyrobię ;]
UsuńDor? Dor? Czy ona jest już normalna?! <33333333
OdpowiedzUsuńJuż prawie, kochanie ;]
Usuń