poniedziałek, 4 czerwca 2012

016. Uniki


Szedł luźnym krokiem przez zatłoczony korytarz, rzucając zaciekawione spojrzenia na przechodniów. Lekki uśmiech nie opuszczał jego ust, oczy wypełnione były charakterystycznymi dla niego wesołymi iskrami. Bo w końcu ile czasu człowiek może siedzieć w jednym miejscu… w tych samych, odpychających czterech ścianach, ba! W jednym i tym samym, niewygodnym łóżku? Szczególnie, kiedy owy człowiek jest Huncwotem, wiecznie ruchliwym, pełnym nowych, doskonałych pomysłów na psoty, figle… z jakże ciekawymi planami.
Po raz kolejny uniósł rękę, odpowiadając w ten sposób na czyjeś głośne pozdrowienie. Dzisiaj powtarzał ten gest już chyba z tysiąc razy, ale mimo to nie znudził mu się. Ludzie mijali go, wyrażając swoją uciechę z jego powrotu przez okrzyk, pomachanie dłonią, czy nawet poklepanie go po plecach. Traktowany był, jak bohater narodowy, chociaż wcale nim nie był, przeciwnie! W głębi duszy… naprawdę bardzo głęboko, tam gdzie nie sięgała jego świadomość, czuł się słabym. Dał się załatwić największemu ścierwu tej szkoły przez nieznane sobie zaklęcie. Jak to się stało? Jak mógł do tego dopuścić? Czy naprawdę Śmiecierus był na tyle zdolny w czarnej magii, by samemu stworzyć takie zaklęcie? Zaklęcie, które kazało mu leżeć w szpitalu, w gorączce przez tyle czasu? Jak on, James, może się temu równać?
Jakiś piątoklasista przybił mu właśnie piątkę. Za długo siedział sam ze swoimi myślami, by teraz nie doceniać uroków towarzystwa. I nieważne czyjego towarzystwa.
- James!
No, może z małymi wyjątkami…
Przymknął na chwilę orzechowe oczy i wziął głęboki oddech. Ją akurat widział za często, a wyznawał zasadę, że co za dużo to nie zdrowo. Chyba, że owym “czymś” była pewna słodka, rudowłosa…
- Witaj Crystal. - Odkręcił się na pięcie ku machającej mu zawzięcie dziewczynie. Wyprostowała się dumnie, kiedy inni zauważyli, że jej odpowiedział. Tak, Crystal lubiła bazować na opinii “ulubienicy” Huncwotów. W końcu kiedyś flirtowała z Jamesem, Syriuszem, Remusem… No, lepiej byłoby wymienić tych, z którymi Crystal nie flirtowała. Tak, więc ciekawskie, wręcz natarczywie spojrzenia poszły w ich kierunku. James wcisnął dłonie do kieszeni spodni, nie przejmując się wyciągniętą z nich, białą koszulą.
- Kolejny pierwszy dzień szkoły? - zagadnęła, podchodząc do niego w swój wyćwiczony sposób, a więc obowiązkowo machając biodrami. Spojrzała na niego spod rzęs i uśmiechnęła się. Potter uniósł jedną brew, obojętny na jej zagrania. Była naprawdę ładna, ale dla niego przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie? Szczerze mówiąc nie działała na niego żadna dziewczyna odkąd pojawiła się ta jedna…
- Taa. - Potarł kark i uśmiechnął się szelmowsko. - Ileż można być w zamknięciu, nie? Wybacz Crystal, ale trochę się śpieszę, także... - dodał szybko, robiąc krok w tył i z udawaną skruchą wzruszając ramionami.
- Och, to nic, chętnie cię podprowadzę. Co masz? - Machnęła ręką lekceważąco, śmiejąc się nieco zbyt słodko.
- Yhym, czekaj niech pomyślę… Tak prawdę mówiąc, to nie wiem, ale Lily powinna zaraz… - I zaczął teatralnie rozglądać się, jakby spodziewał się zobaczyć w tłumie rudą głowę.
- Lily Evans? Znowu ona?
- Yhy, a znasz inną?
- Nie, nie sądzę. - Pokręciła nosem, jakby kazał jej wąchać coś wyjątkowo paskudnie śmierdzącego. - Wiesz, chyba jednak nie dam rady. Sam rozumiesz, transmutacja; a McGonagall raczej za mną nie przepada.
- O, jaka szkoda - mruknął pod nosem z nutą przekąsu.
- Ale jedno spóźnienie…
- Nie, nie! - wtrącił szybko, przerywając jej. Niewyparzony język…! Musiał się nauczyć, że w przypadku tej dziewczyny “udawana skrucha” i wyrazy swojego domniemanego żalu za brak jej obecności, działają na jego niekorzyść. Crystal zamrugała kilkakrotnie, zbita z tropu. - Wiesz, jak to z McGonagall bywa, szczególnie, kiedy ktoś nie jest jej ulubieńcem.
- Ciężko powiedzieć, żeby miała ulubieńców.
- Za to łatwo się spostrzec, kogo nie lubi.
- Sama nie wiem. No… dobra. Może i masz rację. - Zaszurała butami, patrząc w podłogę. Najwyraźniej przetłumaczyła to sobie w ten sposób, że wyraża on swoją troskę o nią, bo zaraz rozchmurzyła się i spojrzała na niego tak, jakby chciała powiedzieć „zawsze wiedziałam, że się mną przejmujesz”.
Ach naiwna, kobieca istotko. Nie będzie jej na siłę wyprowadzał z błędu, bo i po co? Crystal nie tolarowała zdania innego niż swoje własne, nawet jeśli była w błędzie.
- Zawsze ją mam. - Wyszczerzył zęby, wypinając pierś. - Na razie.
Dumny z siły swej perswazji, wyprostował się i pewnym krokiem zaczął iść dalej. Pierwszą myślą, jaka przyszła mu do głowy, była jedną z „tych” myśli. Przypominając sobie ostatnie wieczory, począwszy od piątku (dzisiaj był już poniedziałek), gdy to łaskawie wypuszczono go ze szpitala, jak i poprzednie dni, jakie spędził w szpitalu nie mógł nie zauważyć pewnych powtarzających się epizodów, które dawały mu jasną… a przynajmniej wiele wyjaśniającą, perspektywę na aktualnie panującą sytuację między nim a „pewną osobą“.
Wszedł wówczas do Pokoju Wspólnego, ledwo wypuszczony spod skrzydeł pani Pomfey. Potargał włosy dłonią, przeciągając się z lubością. Usłyszał jak „coś” strzyka mu w kościach i uśmiechnął się kwaśno. Syriusz, wchodzący tuż za nim, klepnął go od serca w plecy tak, że się zatoczył.
- Kontynuuj swój marsz mój rogaty przyjacielu, nie mam zamiaru tego taszczyć w nieskończoność! - Syriusz wyszczerzył swoje białe ząbki, wskazując głową na torbę Pottera z jego podręcznymi rzeczami, jakie miał w skrzydle szpitalnym.
- Tak, to doprawdy straszne, biorąc pod uwagę fakt, że używasz do tego czarów, Łapo - prychnął James, patrząc na faktycznie zawieszoną w powietrzu torbę.
- Polecam się.
James burknął pod nosem coś o „lenistwie” i „epidemii pseudo przyjaźni”, po czym władczym wzrokiem rozejrzał się po Pokoju Wspólnym. Próbował okłamać sam siebie, że wcale jej nie szuka, chociaż tak naprawdę drażniło go wszystko i wszyscy, którzy nie byli nią. Zaklął siarczyście pod nosem, kiedy przeszukał już wzrokiem cały pokój.
- Pewnie jest tam - mruknął Syriusz znudzonym głosem. James powiódł wzrokiem za swoim przyjacielem. Na bordowej, wysiedzianej kanapie zobaczył szczupłą Brunetkę, w której natychmiast rozpoznał Dorcas, a obok niej Kimberly, obie rozmawiające z fotelem przed sobą. Uśmiechnął się huncwocko, chcąc już iść w tamtym kierunku.
- Nie sądzisz, że najpierw powinieneś przywitać się z kumplami z dormitorium, albo… no nie wiem, chociaż zanieść swoje rzeczy? - żachnął się Black, udając urażonego.
- Nie.
- Świat staje na głowie! Od kiedy to dziewczyna staje się ważniejsza od kumpli?!
- Takie życie, nic nie zrobisz.
- Ja tam nie zamierzam dać się omotać żadnej Wenus, tak jak ty, stary, mówię ci, może to choroba psychiczna, jak sądzisz?
- Nie mam pojęcia i szczerze mówiąc chyba wolę nie wiedzieć.
- A co jeśli to zaraźliwe, hę?
- Łapo, z ciebie taki…. Że tak się wyrażę, pies na baby, że opcja zachorowania na nieuleczalne podleganie jednej z nich, jest kompletnie i nieodwołalnie wykluczona. Jesteś zaszczepiony - zapewnił go James, puszczając mu perskie oczko. Syriusz odchylił głowę do tyłu i ryknął śmiechem, w lot łapiąc aluzję odnośnie psa. Luźnym krokiem ruszyli ku dwóm dziewczyn i odwróconemu do nich tyłem fotelowi.
- James! - zawołała z daleka Dorcas.
- Syriuszu! - krzyknęła w tym samym momencie Kimberly.
- Och, nie… - jęknął fotel.
- Na kogo tak się ucieszyłaś, co Evans? - zagadnął wesoło, opierając się o poręcz fotela, na którym siedziała.
- Wiecie, zapomniałam mojego wypracowania z OPCM-u z dormitorium i muszę… - Lily zignorowała go i zaczęła zbierać z kolan swoje notatki, by móc wstać.
- Leży przed tobą, Lil - Dorcas zamrugała kilkakrotnie.
- O… eee miałam na myśli wypracowanie z zielarstwa na temat…
- Mam je w ręku - Kimberly uniosła zapisane drobnym pismem kartki.
- Tak? - wymamrotała Lily z widocznym niezadowoleniem. - Jak miło - dodała przez zaciśnięte zęby.
- Wydajesz się być rozkojarzona Evans - mruknął tuż nad jej ramieniem. Odkręciła się ku niemu, nie patrząc mu w oczy. - Zapominasz gdzie, co masz...
- Bynajmniej - mruknęła bardziej do Syriusza, który parsknął śmiechem. - A ciebie, co tak niby bawi? - warknęła tym razem bezpośrednio do Blacka, który szybko udał napad kaszlu.
- Mnie? To alergia. - Machnął ręką, jakby samo mówienie czegoś takiego go obrażało.
Kimberly przysunęła się bliżej do Dorcas i poklepała miejsce koło siebie. Syriusz dość powściągliwie i z pewnymi wątpliwościami siadł obok niej. Bądźmy szczerzy: nie widział w niej nic ponad ładniutką dziewczynę i wcale nie chciał się obnosić z tym, że między nimi coś jest. Dookoła są w końcu jeszcze inne, wolne (lub nie) dziewczyny, a poza tym: to w końcu była Kimberly na Litość Boską i Remus miał rację.
James uniósł pytająco jedną brew, ale nic nie powiedział. Zerknął szybko na Lily kątem oka. Dziewczyna wyraźnie starała się omijać jego osobę i szukała wykrętu do opuszczenia Pokoju Wspólnego.
- Lil… - zaczął spokojnie, przeciągając sylaby. Nie przeczuwała nic dobrego.- Czy ty mnie… unikasz? - spytał, uważnie się jej przypatrując. Lily prychnęła nieco za głośno.
- Ja? Unikać ciebie? A czy mam ku temu powody? - Skuliła się nieco w sobie, pocierając swoje ramie. Na policzki wystąpiły jej delikatne rumieńce. Czyżby zaczynała się denerwować?
- Nie sądzę… - zaczął powoli chłopak.
- Więc skąd te idiotyczne przypuszczenia? - warknęła, przerywając mu szybko.
- …ale tak się zachowujesz, Evans - dokończył, ignorując jej wtrącenie.
- Och, przestań. Masz jakąś paranoję. - Wywróciła oczyma.
- Liliano, skarbie, oboje wiemy jak się zachowujesz, kiedy…
- Potter zaczynasz mnie poważnie irytować i jeśli zależy ci w jakimkolwiek stopniu na moich nerwach, byłoby miło gdybyś się zamknął - wygłosiła, ciskając z zielonych oczu błyskawicami.
James zachichotał.
- Uroczo wyglądasz, kiedy się złościsz - skomentował z huncwockim uśmiechem, zanim zdążył ugryźć się w język.
Dla Lily to było najwyraźniej za wiele. Wstała z impetem, rozrzucając wokół siebie swoje notatki, tupnęła nogą (co swoją drogą jeszcze bardziej rozśmieszyło Rogacza), odwróciła się na pięcie, zarzucając długimi, rudymi włosami i z dumnie uniesioną głową wyszła z Pokoju Wspólnego do dormitoriów dziewcząt. Rogacz zachichotał pod nosem. Minęła chwila zanim zorientował się i przypomniał sobie o swoich znajomych.
Dorcas unosiła jedną brew w wyrazie konsternacji, skupiając na nim granatowe spojrzenie, Kimberly zbierała różdżką notatki Rudej (najprawdopodobniej były jej potrzebne, inaczej miałaby to głęboko gdzieś. Jej zachłanna mina tylko upewniła go w swoim przypuszczeniu), a Syriusz wpatrywał się w niego z uporem i zażenowaniem.
- No, co? - bąknął, pod wpływem spojrzeń tych dwojga.
- Jakby ci to powiedzieć… - zaczęła Dorcas, starając się być delikatną w swoim osądzie. Syriusz wywrócił oczyma, przeczuwając babską paplaninę bez końca, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
- Słuchaj stary, chyba nikt nie potrafi jednym zdaniem wyprowadzić tej dziewczyny z równowagi tak doskonale, jak ty.
- Dzięki. - Potter wyszczerzył zęby, najwyraźniej uznając to za komplement.
- On chciał powiedzieć - wtrąciła Dorcas, patrząc najpierw karcąco na Syriusza, później dobitnie na Jamesa. – Że jakimś cudem za każdym razem robić coś nie tak. Wiesz, była zupełnie opanowana, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie wesoła, zanim przyszedłeś.
- Hej, po prostu wywołuję u niej silne emocje.
- Silne emocje znaczy się, co? - burknął Łapa.
- Znaczy się, że skoro moja osoba tak na nią działa, że…
- Wybiega z pokoju? - dokończyła za niego Kimberly ze złośliwym uśmiechem.
- Nie, raczej…
- … zabija wzrokiem? - włączył się Black, przybijając sobie „piątkę” z Anistone.
- Chciałem bardziej powiedzieć, że…
- …o mało mi nie przyłoży? - kontynuowała Dorcas.
- Tak… znaczy nie! - Opadł na fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedziała Lily, przy wtórze śmiechu tamtej trójki. – Walcie się.
- Daj spokój Rogaczu, nabijamy się tylko.
- A tak serio. - Jako pierwsza opanowała się Kimberly i starała wyzbyć ironii z głosu, co swoją drogą nie wyszło jej najlepiej. – Lily po prostu cię unika. Prawdopodobnie niczym jej nie zdenerwowałeś, tylko szukała wykrętu.
- Coś ty? - sarknął Potter. Dziewczyna wywróciła oczyma.
- Wiesz, co mam na myśli. Chodzi o Crystal. - Wzruszyła ramionami, pewna swego. Poprawiła włosy, muskając przy tym dłonią ramię Blacka. James mimo woli uśmiechnął się w duchu, zapamiętując sobie, że musi o to zapytać przyjaciela.
- Crystal? - powtórzył, nie rozumiejąc co Anistone ma na myśli.
- Tak. Myślisz, że czemu Lily nagle przychodziła do ciebie tylko na te godziny szlabanu? - spytała retorycznie, dając mu do zrozumienia, że uważa to za coś oczywistego. - Crystal robi jej teraz coś w rodzaju… towarzyskiego bagna.
- W jakim sensie? - bąknął, czując, że zbierają w nim nerwy.
- James wszyscy wiemy jak na opinię Evans działa fakt, że odwiedziła cię w szpitalu. I to bez wykrętów w stylu „szlaban”. Dodaj do tego bujną wyobraźnię i talent do ubarwiania wielu rzeczy Crystal oraz niechęć do tłumaczenia się z czegokolwiek Lily. Mniej więcej znasz już zarys sytuacji?
James wyprostował się na swoim miejscu jak struna. Czuł, że na policzki wystąpił mu rumieniec, a pięści zaciskają się mimo woli. Dorcas zaśmiała się.
- Daj spokój James, Lily nie jest głupia, żeby brać na poważnie Crystal. Po prostu ma wenę na unikanie cię i tyle.

Maszerując korytarzem zastanawiał się, czemu to robiła.  Bawiło ją to? Może to jakiś nowy rodzaj tortur wymyślony specjalnie z myślą o nim? Patrząc na jej zachowania upewniał się tylko, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć dziewczyn. Chociaż… z innymi nie miał tego problemu. Ale czy była jak inne dziewczyny? Tylko ona stanowiła dla niego wyjątek. Raz sama do niego przychodziła, innym zaś czmychała ledwie pojawił się na jej horyzoncie. Uśmiechnął się lekko uświadamiając sobie jak jest wyjątkową (Jakaś dziewczyna, młodsza od niego o kilka lat pisnęła za jego plecami. Może uznała, że owy uśmiech skierowany był do niej? Co za różnica…).
Dostrzegł ją z daleka; garbiąc plecy, przeskakiwała z nogi na nogę z podenerwowania. Drobnymi, bladymi rękami obejmowała książki przed sobą, długie, rude włosy kołysały się we wszystkie strony, kiedy kręciła głową, tłumacząc coś swojej przyjaciółce. Przybrał na twarzy arogancki uśmiech, jaki zawsze wszystkim serwował. Zastanawiał się, czy teraz też zrobi to, co robiła przez ostatnie dni, od kiedy wrócił do szkoły. Był gotowy założyć się o 10 galeonów z połową szkoły, że tak. Nie musiał długo czekać, by się o tym przekonać; kiedy tylko zauważyła, że idzie w jej stronę, zbladła i cofnęła jedną nogę do tyłu. Bąknęła coś do Dorcas, po czym szybko uciekła (bo inaczej nie dało się tego nazwać) najprawdopodobniej do łazienki dla dziewcząt. Pokręcił głową z politowaniem, zatrzymując się przy towarzyszce Rudowłosej. Dorcas patrzyła za nią z zażenowaniem, odwrócona plecami do Jamesa.
- Jak myślisz, kiedy przestanie to robić? - spytała Dorcas, dopiero teraz zwracając ku niemu głowę.
- To chyba ty powinnaś wiedzieć lepiej, w końcu się przyjaźnicie. Skąd wiedziałaś, że to ja? - mruknął, urażony tak szybkim zdemaskowaniem.
- Nie trudno zgadnąć. Lily nie ucieka przed pierwszą lepszą osobą, James. - Westchnęła Meadowes, jakby musiała tłumaczyć coś oczywistego jakiemuś bardzo niemądremu dziecku.
- Oczywiście, że nie. Nie jestem pierwszą lepszą osobą. - Wyszczerzył zęby, wciskając ręce w kieszenie spodni.
- Tak, nie da się ukryć. Szczególnie, kiedy straszysz jedyną osobę, która była w stanie wytłumaczyć mi te głupoty. - Pokazała na notatki z numerologii.
- Na mnie nie patrz. - Uniósł ręce do góry w poddańczym geście. Jakoś nie widział siebie w roli korepetytora, a szczególnie, kiedy chodziło o numerologię.
- Nie musisz mi tego mówić. Moja jedyna nadzieja była w Lily.
- Co powiesz na Kimberly?
- Żartujesz, tak? - jęknęła Dorcas. Minę miała taką, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Kimberly jest chyba najgorszą z możliwych opcji. Już wolę tego nie rozumieć. - Wzdrygnęła się lekko, sprawiając tym samym, że kilka ciemnych kosmyków wysunęło jej się zza uszu.
- O wilku mowa. - Wskazał brodą za jej plecy. Dorcas obróciła się na pięcie, patrząc w tamtym kierunku, za przykładem Jamesa.
Kimberly szła krokiem zawodowej modelki (w czym bardzo przypominała siostrę) przez korytarz, trzymając się wyjątkowo blisko Syriusza. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że już kiedyś ze sobą chodzili, że Kimberly szczebiotała coś do Łapy na cały głos, a wszystkie obecne obok osoby oglądały się za „parą“, którą przecież nie byli. James zagwizdał pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Dorcas zbladła lekko, krztusząc się powietrzem.
- Daję im góra dwa tygodnie zanim znowu zaczną się kłócić - szepnął do niej James.
- Tak, chciałabym w to wierzyć.
- Uwierz mi, że ja też. Zakład?
- Wchodzę.
- Cześć wam - zawołała z daleka Kim, machając do nich ręką.
- Zastrzel mnie - jęknął Potter na ucho do Dorcas.
- Daj spokój, ja mam to, na co dzień, po za tym Li… znaczy Syriusz by mnie później poćwiartował - mruknęła półgębkiem, uśmiechając się do przyjaciółki i machając do niej zawzięcie. - Hej, Kim!
- Numerologia? - zagadnęła Anistone, ciągnąc Łapę w ich kierunku. Chłopak ziewnął szeroko, najwyraźniej prawie nieprzytomny.
Tak to jest, kiedy wychodzi się z Pokoju Wspólnego jako ostatni i to o której?! O 4 nad ranem. Nie, żeby ich rozliczał z tego, co robili, ani żeby słuchał później wyjątkowo szczegółowych zwierzeń Łapy. No skąd…
Dziwnie było później tak po prostu patrzeć na Kimberly i Syriusza, po opisach Blacka. Szczególnie opisy dotyczące cech Kimberly, które denerwują Syriusza. Najgorsze jednak było idealne naśladowanie jej głosu.
- Tak, dokładnie.
- Łapo, nie wyglądasz najlepiej - wtrącił James, przyglądając się przyjacielowi z wrednym uśmiechem.
- Zamknij się - warknął tamten, w myślach urządzając mu pogrzeb.
- Wybacz, po prostu chciałem tylko zapytać, jak ci się spało? - naigrywał się dalej James.
- Cudownie. Och, a gdzie Lily? James, wiesz coś na ten temat? - sarknął Black, przyjmując wyzwanie przyjaciela. James burknął coś o „babskim uporze” i „dzikich ucieczkach”, przyznając się poniekąd do klęski.
Zabrzmiał dzwonek na lekcje. James poparł dość głośny pomruk niezadowolenia, jaki przeszedł przez korytarz. Zza rogu wyjrzała ruda głowa Lily. Zachichotał, przewidując interesującą lekcję.
- Lil! Lily, tutaj! - Ździerała sobie gardło Meadowes, zawzięcie wymachując do dziewczyny. Lily odmachała jej, ale kiedy zauważyła koło niej huncwocki uśmiech, rozczochrane włosy, dumną, wręcz arogancką postawę i figlarny błysk w orzechowych oczach, co składało się na całość Jamesa Pottera, spłoszyła się, przeklęła od serca pod nosem i truchtem weszła do klasy zaraz za nauczycielką numerologii.
- Ta dziewczyna mnie wprost ubóstwia. - James wyszczerzył zęby, zarzucając Dorcas rękę na ramiona. Meadowes ugięła się pod jego ciężarem i wymamrotała pod nosem coś o braku taktu facetów.
- Nie da się ukryć - skomentował Syriusz ze śmiechem, przypominającym szczekanie psa.
- Chodź Dorcas, idziemy na lekcje.
Pociągnął ją za sobą i pewnie wkroczył do klasy.


2 komentarze: