poniedziałek, 4 czerwca 2012

017. Show time


- Pani psor, tyle, że ja nie sądzę aby to miało dla mnie jakieś szczególne znaczenie, no bo kiedy się tak dobrze temu przyjrzeć, to po jaką cholerę…
- Potter!
- Proszę o wybaczenie. Na czym to ja…? A, tak. Po jaką ch… eee, to jest, po co powiedzmy takiemu Aurorowi znać takie błahostki? Jeśli kiedyś będę chciał…
- Och, na litość boską! - zawołała Lily, nie mogąc się powstrzymać. Profesor Vector, jak i reszta klasy, spojrzała na nią zdumiona. Czerwone wypieki złości na wychudłych policzkach, jakie wywołał u nauczycielki James, tylko pociemniały. Była to dość wysoka kobieta, ubrana w czerwoną szatę czarodzieja, o mglistym spojrzeniu i ciemnych, długich włosach, swoją strukturą przypominających siano. – Możliwości kariery nie kończą się tylko na zawodzie Aurora, Potter. Dla niektórych takie informacje mogą okazać się niezbędne.
Drobna pierś Lily falowała szybko; patrzyła wściekle na tryumfującego Pottera. Wiedziała, że to właśnie do tego dążył: chciał ją sprowokować. Chciał, żeby się do niego odezwała. Zazgrzytała zębami, uświadamiając sobie, że mu się to udało.
Poprawka. Znowu mu się udało.
Nie odzywała się do niego od przeszło kilku dni i wcale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie czuła się z tym znakomicie. Być może obiecała mu, co innego na koniec poprzedniego roku nauki (głupia, obiecała „próby zawarcia pokoju”, niemalże przyjaźń), ale on również nie dotrzymywał warunków umowy. Nie miała zamiaru być, więc fair wobec kogoś, kto to z góry olewał. Dorcas, siedząca razem z nią w jednej ławce, uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Zmarnowaną miną popatrzyła na swoją przyjaciółkę i na wyraźnie zadowolonego z siebie Jamesa, któremu to wypadło siedzieć razem z Kimberly (swoją drogą była ona najlepsza w klasie z numerologii).
- Jeśli ktoś będzie chciał słuchać twoich wywodów na ten temat, to z pewnością się do ciebie zgłosi, a tymczasem zauważ, że jest tu nieco więcej osób niż ty jeden i twoja napuszona głowa. I wyobraź sobie: ci inni chcą się czegoś nauczyć! Więc bądź tak łaskaw i zachowaj swoje cenne uwagi na później. Trzeba było zrezygnować z numerologii, skoro uważasz ją za zbędną dla swojego i tak wątpliwego dalszego kształcenia - mówiła, patrząc na niego dumnie. Orzechowe oczy Jamesa tryskały wesołymi iskrami. Nie mógł się powstrzymać od tryumfalnego, wręcz aroganckiego uśmiechu. Odezwała się. Co z tego, że na niego krzyczała? W sumie nawet go to cieszyło, bo to oznaczało tylko tyle, że to nadal jest jego Lily. Ta Lily, za którą się oglądał się od tak dawna, ta sama, która złościła się na niego za coś, co jego bawiło. A więc ta Lily, którą właśnie to odróżniało od innych, pustych dziewczyn, ślepo uganiających się za cudownym Jamesem Potterem.
- Eem tak, dziękuję, panno Evans, za… - zaczęła znowu profesor Vector, ale nie miała okazji skończyć, bo Rogacz już spieszył z odpowiedzią na wywód Lily. Zamierzał ją podenerwować jeszcze bardziej. Przynajmniej tak sprowokuje ją do okazania mu atencji. A swoją drogą złoszczenie Lily Evans było niezłą zabawą, więc…
- Jak to jest, Evans, że wszystkich tak sobie ustawiasz, daj spokój, oboje wiemy, jak nudna jest numerologia! Przyznaj, że i ty tak myślisz.
- Wcale tak nie myślę! - żachnęła się Ruda. - Mogę, więc wiedzieć po jaką cholerę…
- Evans!
- Przepraszam pani profesor. Więc… eee, po co się na nią zapisałeś, skoro jest taka nudna?!
- Odpowiedź na to pytanie jest dziecinnie prosta i śmiem twierdzić, że się jej nawet domyślasz. Ze względu na ciebie, oczywiście. - Wyprostował się, puszczając jej perskie oczko. Z jego oczu posypały się iskry. Tego było za wiele. Wiedziała, że chciał ją zdenerwować, że mówił to tylko i wyłącznie dlatego, że w sali znajdowało się kupę dziewczyn, które dałyby się pokroić za wspaniałego Jamesa Pottera, ich romantyka od siedmiu boleści. To, co powiedział sprawiło, że wszystkie one obdarzyły go rozmarzonym spojrzeniem, a ją w myślach mieszały z błotem. Poczuła, że policzki jej pąsowieją i całą siłą swojej woli powstrzymała się od wstania i natychmiastowego wyjścia z klasy. Krew nieprzyjemnie szumiała jej w uszach. Dorcas mruknęła coś do niej, ale zignorowała ją kompletnie. Prawdę mówiąc nawet nie wiedziała co takiego jej przyjaciółka powiedziała. - A ty?
- Słucham? - bąknęła, zbita z tropu.
- Dlaczego kontynuujesz numerologię? - zaatakował James, sprawiając, że natychmiast zbladła.
- Ja… nie twój interes - burknęła, spuszczając nieco głowę i krzywiąc się. Głos jej zadrżał. Lubiła numerologię, ale prawda była taka, że wcale nie była jej już potrzebna.
- No, Lily. Skoro już mówimy tak otwarcie… - Odchylił się na swoim krzesełku, unosząc prowokacyjnie jedną brew. Mruknęła pod nosem jakąś odpowiedź. - Nie słyszałem Lil?
- Dla Dorcas - powtórzyła głośniej, kuląc się w sobie.
- Nie no, naprawdę! Dosyć tego. To niedopuszczalne! - zawołała profesor Vector, wyraźnie wzburzona. - Evans, Potter! Proszę w tej chwili opuścić moją klasę!
- Ale on… - zaczęła Lily, wskazując oskarżycielsko palcem na Pottera.
- W tej chwili, panno Evans! - powtórzyła Vector, jak na siebie, zdecydowanym tonem głosu. Lily skinęła głową, spakowała swoje rzeczy z miną zbitego psa i razem z Jamesem opuściła klasę przy wtórze cichych szeptów. Zdążyła jeszcze uchwycić zbolałe, współczujące spojrzenie granatowych oczu Dorcas oraz nieco zdumione Kimberly.
James zamknął za nimi drzwi do klasy numerologii. Lil wypuściła z płuc powietrze, dopiero teraz uświadamiając sobie, że je wstrzymywała.
- Jesteś z siebie dumny? - syknęła, obdarzając go lodowatym spojrzeniem. James udał zastanowienie.
- Tak - odparł, niczym niezrażony.
Prychnęła, wymijając go i zdecydowanym, szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Przerzuciła sobie torbę przez ramię i poprawiła włosy, związane w luźny warkocz na bok. Nieco za długą grzywkę, spróbowała założyć sobie za ucho, co skończyło się kompletną farsą, gdyż włosy i tak wchodziły jej do oczu. James natychmiast ją dogonił i bez słowa, szedł u jej boku.
Zerknęła na niego z ukosa zastanawiając się, dlaczego uważa, że może iść z nią. Zaklęła pod nosem, nie zamierzając więcej nawet pisnąć słówkiem. Łatwo było jej się do niego nie odzywać i go ignorować szczególnie, że była na niego wprost wściekła. Została wyrzucona z lekcji przez niego, przez jego arogancję i impertynencję. Za to, że swoje zdanie uważa za tak ważne, by wygłaszać je głośno na lekcji numerologii.
A może to przez swój brak opanowania, co do jego osoby Vector kazała jej wyjść? Spuściła głowę, sprawiając tym samym, że krótsze kosmyki wyszły jej z warkocza. Nie, chwilkę. Nie może być zła na siebie, nie zrobiła nic złego, prawda? To jego wina. Po raz drugi spojrzała na niego kątem oka, starając się, by tego nie dostrzegł. W tym samym momencie on najwyraźniej postanowił zrobić coś, co denerwowało ją najbardziej na świecie: przeczesał palcami swoje ciemne włosy, robiąc na nich jeszcze większy bałagan. Oczywiście efekt miał być taki, jakby dopiero przed chwilą zsiadł z miotły. Wywróciła oczyma mocno poirytowana. Teraz jeszcze łatwiej było jej się wściekać właśnie na niego. Chłopak szedł luźno z rękami w kieszeniach, kompletnie nie przejmując się naganą od nauczyciela. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, jakby miał to kompletnie gdzieś. Inna sprawa, że to on z nich dwojga był Huncwotem i to on był przyzwyczajony do uwag od nauczycieli i ciągłych szlabanów.
W pewnym momencie milczenie zaczęło jej ciążyć. Nogi same wiodły ją do Pokoju Wspólnego, chociaż wcale nie chciała tam iść. Nie chciała być pomiędzy innymi uczniami. Zatrzymała się raptownie, wymagając tego samego od niego. Utkwiła w nim swoje mordercze spojrzenie zielonych oczu, co szczerze mówiąc nie zrobiło na nim większego wrażenia. James uniósł jeden kącik ust do góry, tak jakby takiej reakcji się od niej spodziewał. Spuściła wzrok, zła na siebie, że po raz kolejny dała się podejść. James patrzył na nią pytająco. Ściągnęła usta, kiedy cofnął się do niej o parę kroków i stanął dokładnie naprzeciwko niej. Nadal uparcie na niego nie patrzyła, krzyżując ręce na piersi.
- Masz zamiar za mną tak iść? Chociaż nawet nie wiesz dokąd idę? - syknęła chłodno. James westchnął zrezygnowany.
- Idziesz do Pokoju Wspólnego - odpowiedział spokojnie. Rzuciła mu krótkie, pełne złości spojrzenie. Była aż tak przewidywalna?
- A skąd ty to możesz wiedzieć? - prychnęła jeszcze bardziej rozjuszona.
- Oj, Lily. - Zaśmiał się, najwyraźniej uznając, że wyjaśnienie nie jest potrzebne.
James już miał iść dalej, kiedy zauważył, że dziewczyna nie ma zamiaru nigdzie się ruszyć. Przygryzła nerwowo jedną wargę, oddychając szybko. James pokręcił głową z politowaniem.
- O co chodzi?
- Dlaczego za mną leziesz?! - wyrzuciła z siebie, ciskając w niego błyskawicami z oczu.
- No wiesz… wyszliśmy razem, idziemy razem. - Wzruszył ramionami, jakby było to coś oczywistego.
- Nie, to tak nie działa Potter. Przez ciebie Vector wyrzuciła mnie z lekcji! - krzyknęła, czując swego rodzaju ulgę. Chciała, żeby wiedział, iż uważa, że to wszystko jest jego winą. Czuła się tak… głupio. Jak mogła do tego dopuścić? Miała mu to naprawdę za złe. Za każdym razem jego plany odbijały się na niej rykoszetem. To ona zawsze cierpiała za jego błędy. Oczywiście między innymi z własnej głupoty i naiwności. Odwróciła znowu wzrok, patrząc w dół z jeszcze większą złością, bo oto w zielonych oczach wezbrały jej łzy, jak to zawsze, kiedy się denerwowała i próbowała na kogoś krzyczeć.
James przyjrzał jej się uważnie. Uniósł delikatnie jej podbródek, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała.
- Lily, o co tak naprawdę jesteś zła? - spytał rzeczowym tonem, patrząc jej w oczy.
- Zawsze przez ciebie obrywam - mruknęła, marszcząc jasne czoło. Nadal próbowała uciec od niego wzrokiem, chociaż zostawił jej małe pole do popisu. James uśmiechnął się delikatnie.
- Wcale nie tak zawsze. - Evans wywróciła oczyma.
- Serio? A teraz to niby, co? - sarknęła. - Wymyśliłeś sobie, że zacznę się do ciebie odzywać i proszę, jakie są tego skutki. Dla ciebie być może wyrzucenie z lekcji nic nie znaczy, ale dla mnie tak.
- A właśnie, a propos odzywania się do mnie. Mogę wiedzieć, czym sobie zasłużyłem na to, że w ogóle przestałaś się do mnie odzywać? - Uniósł prowokacyjnie jedną brew. Nie spodziewał się, że mu powie, ale miło było patrzeć, jak Evans blednie i szuka w głowie jakiejś odpowiedzi na jego pytanie. Lily zmieszała się lekko, próbując sobie przypomnieć, co tak naprawdę było powodem jej „ucieczki” od niego. Oczywiście, że pamiętała. Wystarczyły dwa słowa: Crystal Anistone. Ta dziewczyna naprawdę źle na nią wpływała. - Dlaczego, Lily?
- Ja… - zaczęła, starając się wymyślić na poczekaniu jakiś sensowny argument, który nie będzie brzmiał tymi dwoma słowami, a których nie wypowiedziałaby teraz za nic w świecie. - Unikam plotek - odpowiedziała w końcu. Tak, taka odpowiedź jak najbardziej do niej pasowała i po części była prawdziwa. Często w końcu tak robiła, nie byłby to pierwszy raz i taka odpowiedź powinna mu wystarczyć. Ale James tylko uśmiechnął się i zacmokał.
- Myślisz, że w to uwierzę?
- Powinieneś. - Skinęła głową, wyswobadzając swoją brodę i odważnie na niego patrząc. - Zresztą to już i tak nie ma znaczenia, bo właśnie dałeś mi wystarczająco mocny powód, by nie odzywać się do ciebie przez miesiąc.
- Och, tam zaraz miesiąc - jęknął, udając zmartwionego. Tak długo nawet ona nie potrafiła się na niego gniewać. - Zresztą, nie wiem, czy pamiętasz, ale mamy jeszcze do odbębnienia resztę szlabanu.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale to ode mnie zależy, co będziesz robił.
- Co masz na myśli? - bąknął, starając się nie myśleć o czyszczeniu toalet. Lily uniosła jeden kącik ust do góry.
- No wiesz, Syriusz na przykład ma do wykonania interesujące prace społeczne. Co o tym sądzisz? - spytała, napawając się jego dezorientacją. Momenty, w których James Potter miał zakaz używania czarów były zawsze warte zapamiętania.
- Daj spokój, Lil. Nie bądź potworem.
- Dzisiaj o 17 Potter. Pomożesz przyjacielowi.
Zadowolona z takiego obrotu sprawy, zaczęła już dużo spokojniejszym krokiem iść w stronę Pokoju Wspólnego. Dopiero po przebyciu kilku kroków zorientowała się, że James został z tyłu, gorączkowo nad czymś myśląc. Wcale nie podobał jej się ten wyraz jego twarzy.
- Co? - burknęła, spinając mięśnie.
- Zastanawiam się, czy chcę ci się iść do Pokoju Wspólnego, Evans.
- Masz jakąś alternatywę? - Uniosła jedną brew sceptycznie, kiedy podszedł do niej z tym swoim huncwockim uśmieszkiem na idealnych ustach.
– Po prostu jakimś dziwnym trafem nie mam ochoty na naukę w bibliotece. A obiad będzie dopiero za godzinę. - Wzruszyła ramionami. – No wiesz, zawsze możemy się gdzieś przejść, tak?
- Co masz na myśli? - mruknęła ostrożnie, obserwując, jak w jego oczach zaczynają świecić się iskry. Nie, to na pewno nie świadczyło o niczym dobrym. - O nie! Nie ma mowy! - zaprzeczyła natychmiast, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta.
- Ale ja jeszcze nawet nie zdążyłem nic ci zaproponować! - obruszył się, wydymając dolną wargę, jak małe dziecko.
- Już ja wiem, co ty tam planujesz!
- Serio? - Wyszczerzył zęby. - Co takiego?
- No… dobra, może i nie wiem, ale to na pewno nie jest nic mądrego! - żachnęła się Lily. James zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. Jej zacięta mina była nie do pobicia.
- Lil, czasami…
- Nie ma mowy - ucięła krótko, zamierzając iść dalej w stronę Pokoju Wspólnego Gryfonów, ale James ją uprzedził, chwytając za nadgarstek. - Co ty wyprawiasz? - zawołała oburzona, patrząc wymownie to na jego rękę, zaciśniętą na jej przegubie, to na jego twarz.
- Co powiesz na porwanie? - Puścił do niej oczko. Wytrzeszczyła oczy, próbując wyswobodzić dłoń z uścisku.
- Potter, ostrzegam cię, że jeśli zamierzasz autentycznie zrobić coś tak głupiego, to nie odezwę się do ciebie przez najbliższe dwa miesiące! Ba, dwa miesiące! Do końca życia! Puść mnie w tej chwili - zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu. James posłusznie puścił jej dłoń. Zachichotał cicho. Lubił się z nią droczyć. Co z tego, że jest na niego znowu zła? Cały czas była, a to ma swoje uroki. W takich momentach jest nieprzewidywalna, a więc wolno mu dużo więcej niż normalnie. Zastąpił jej drogę z aroganckim uśmiechem na ustach. Lily uniosła jedną brew do góry, jakby tym samym rzucała mu wyzwanie. – Nie przeginaj – ostrzegła, cofając się o krok do tyłu. Wolała zachować dystans. Znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że była to dla niego idealna chwila na zmalowanie czegoś tak, by później to ona pluła sobie w brodę. Była przekonana, że ma już w głowie ułożony scenariusz. Wyminęła go bez słowa, zastanawiając się, czy kiedykolwiek droga do Pokoju Wspólnego była tak długa.
James jednak złapał ją w talii, zakręcił i przyparł do ściany, zasłaniając sobą drogę ucieczki. Spojrzała na niego najpierw z przestrachem, później z wrogością. Nie miał żadnego prawa do takiego zachowania. Już chciała mu powiedzieć w twarz wszystkie wyzwiska, jakie tylko przyszły jej teraz na myśl, kiedy zauważyła, jaki wyraz przybrał. Miał uroczo zmrużone oczy, w których szalała pewność siebie, a na ustach zagościł prawdziwy wyjątkowo kuszący uśmiech. Zmarszczyła gniewnie czoło, zastanawiając się, o co chodzi mu tym razem.
- Wiem, dlaczego mnie unikałaś - oznajmił dobitnie. Zbladła, błagając niebiosa, by nie pomyślał o Crystal.
- Serio? - mruknęła zmienionym głosem.
- O, tak. Uważasz, że odwiedzając mnie w szpitalu popełniłaś błąd, prawda? Kilka razy natrafiłaś tam na Crystal. - Zamknęła oczy na chwilę, przyjmując swoją porażkę. Tak, w tym momencie przegrała. Nie potrafiła kłamać na tyle dobrze, by jakoś to zakryć. – Swoją drogą, za każdym razem uwielbiałem momenty, gdy wypraszałaś ją na czas mojego szlabanu.
- To nie tak, ja po prostu… - Spróbowała znów zełgać, unikając jego spojrzenia i wbijając się w zimną ścianę korytarza. Nie miała szans. Ale mogła to jeszcze jakoś odwrócić na swoją korzyść, prawda? - Słuchaj przez ciebie mam kupę problemów. Chociażby wziąć pod uwagę to, ile osób mnie nie lubi, bo nie chcę się z tobą umówić. I trudno, bo nie mam zamiaru zmienić zdania! A ta dziewczyna, cudowna starsza siostra mojej także cudownej przyjaciółki… - James prychnął. Nie uważał, by Lily i Kimberly się faktycznie przyjaźniły. Lil zignorowała to kompletnie, kontynuując. - …Crystal tylko dodatkowo dostarcza mi problemów. I dlaczego? Z twojego powodu, Potter. Wystarczyło, że postanowiłam wykonać jeden dobry gest z mojej strony, żeby Crystal rozsiała pięćdziesiąt plotek na nasz temat.
Kiedy skończyła mówić, pierś falowała jej szybko, jakby przebyła dość spory odcinek drogi biegiem. James uniósł w między czasie kąciki ust do góry. Czemu? Nie był masochistą, nie chodziło, więc o to, że jakoś wyjątkowo lubił, kiedy była na niego zła, o nie. Chodziło raczej o to, że umiał czytać między wierszami. Tym razem wyczytał, że Lily była po prostu zazdrosna. Zazdrosna o niego, o Jamesa.
- I dlaczego się śmiejesz? W tym nie ma nic zabawnego, Potter. Nie wiem, jak tobie, ale mi to wszystko zaczyna już ciążyć i mam serdecznie dość tego całego zamieszania wokół twojej i mojej osoby.
- Wiesz, czemu się śmieję, Lily? - zamruczał, nachylając się delikatnie nad nią. Lily wcisnęła się jeszcze bardziej w ścianę, chociaż wiedziała, że ta nie ustąpi. Serce zaczęło jej bić szybciej, kiedy poczuła silny zapach jego perfum. Uświadomiła sobie, że lubi ten zapach i brakowało go jej, co wcale jej się nie spodobało. Uniosła jedną brew pytająco, starając się zachować kamienny wyraz twarzy. James nachylił się jeszcze niżej, tak by jego usta znalazły się na poziomie jej ucha. Przysunął twarz do jej twarzy, szepcząc do jej lewego ucha. - Bo jesteś o mnie zazdrosna.
Jego zbliżenie sprawiło, że zesztywniała, ale po tym co powiedział, mogłaby przypominać spetryfikowaną. Jak mógł coś takiego insynuować? Nie, nie była zazdrosna! Ona, Lily Evans, miałaby być zazdrosna o Jamesa Pottera? O niego i o jakąś śliczną… zdolną…
Czuła jego ciepły oddech na swojej szyi. Dostała gęsiej skórki. Spróbowała się odsunąć od niego na tyle, by czuć się, choć odrobinę bezpieczniej. Na nic, gdyż osaczył ją z każdej możliwej strony. Odsunął się delikatnie, dzięki czemu zaczęła znów oddychać.
- Jeśli myślisz, że jestem o ciebie zazdrosna, Potter, to… - zaczęła słabym głosem.
Nie zdążyła dokończyć mówić, bo chłopak zamknął jej usta pocałunkiem, przypierając ją do ściany za nią. Automatycznie zamknęła oczy, próbując ignorować jej szalejące serce, cudowny zapach, który czuła wokół, ciepłe dłonie na swojej talii i aksamitne, gorące usta przy swoich ustach. Całował ją po raz pierwszy i nie mogła oprzeć się uczuciu rozkoszy. Zupełnie tak, jakby to właśnie tego pocałunku brakowało jej przez całe dotychczasowe życie. Podniosła rękę, by oprzeć ją o jego pierś i tym samym zmusić do cofnięcia sie, ale chłopak szybko zareagował i przytrzymał jej dłoń, przy swojej piersi. Na ciele czuła przyjemny dreszcz, szczególnie w miejscu, gdzie trzymał swoją lewą dłoń (prawą wciąż przytrzymywał jej dłoń). Zakręciło jej się w głowie. Westchnęła cicho, rozchylając usta. Pocałunek stał się gorętszy, namiętniejszy. James puścił jej dłoń, zjeżdżając swoją po jej plecach i talii, gdzie zostawiał ogniste ślady. Zarzuciła mu ręce na szyję. Jedną przyciągnęła go bliżej ku sobie, chociaż wydawało się to być już niemożliwe, drugą wczepiając w jego poczochrane włosy. Jęknął, najwyraźniej niezadowolony z psucia jego misternej fryzury, ale nie ważył się od niej oderwać. Wiedział, że każdy ruch byłby w stanie ją teraz spłoszyć. A tak cudownie było czuć ją przy sobie, jej delikatny dotyk na skórze, ciepło jej ciała przy swoim ciele… Nigdy nie czuł się lepiej niż teraz. Nigdy nie był szczęśliwszy. O tej właśnie chwili marzył odkąd tylko pamiętał. Już dawno zgubił naturalny rytm serca, jak i odpowiednią częstotliwość oddechu. Ciepło zalało falą jego wnętrze, rozchodząc się promieniście od lewej piersi.
- Nie - szepnęła w końcu, wyswobadzając się z jego objęć. - James, proszę przestań - poprosiła cichutko.
- Dlaczego? - mruknął zachrypniętym, przyjemnie niskim głosem.
- W każdej chwili ktoś może tędy przejść - powiedziała pierwszy lepszy argument, jaki przyszedł jej do głowy. Ponownie przyłożyła jedną dłoń do jego torsu, mając nadzieję, że to go powstrzyma. Spojrzała rozognionymi, zielonymi oczami na jego twarz. Oddychał szybko i płytko, lustrował jej twarz orzechowym, ciepłym wzrokiem, zatrzymując się dłużej na jej ustach. Wargi miał rozchylone, a na policzkach słodkie dołeczki od ukrywanego uśmiechu. Był tak niesamowicie przystojny. Tak nieziemsko przystojny… Powstrzymała się od kolejnego westchnienia, starając się za to przypomnieć sobie, jak się nazywa. Na ustach nadal czuła jego pocałunek, na talii jego ognisty dotyk… Uśmiech garnął się także na jej usta.
Przeszła mu pod ramieniem, tym samym uciekając od dalszego rozpływania się nad walorami jego urody i nad dopiero, co przeżytym nieziemskim pocałunkiem.
- Lil, nie…
- Nie rób tego więcej - powiedziała nieswoim głosem, zupełnie wbrew swojej woli, odwracając się na pięcie. Przytrzymała torbę i puściła się biegiem przez korytarz.
- Lily, zaczekaj! Nie uciekaj! - wołał za nią, ale nie miała zamiaru go posłuchać. W sumie to nawet na to nie liczył. Miał tylko nadzieję, że nic nie popsuł. Uciekła…

Wydyszała hasło Grubej Damie, która z wątpliwą uprzejmością wpuściła ją do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Przeszła spokojnie przez dziurę pod portretem. Wiedziała, że jej nie gonił. Była mu za to wdzięczna. Potrzebowała zostać sama, chociaż na chwilę. Kilku uczniów zajmowało miejsca w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Spodziewała się tego, więc bez zbędnych ceregieli skierowała się ku schodom prowadzącym do dormitoriów dziewcząt. Otworzyła drzwi, na których widniała plakietka z jej nazwiskiem. Zdjęła torbę z ramienia i rzuciła się na swoje łóżko. Nie wierzyła, że nadal czuje na sobie jego dotyk, jego usta, jego oddech… Dotknęła palcami ust, zamykając oczy. Cały czas od nowa rozpamiętywała w myślach minioną chwilę.

5 komentarzy:

  1. Śliczna końcówka *.*
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najcudowniejszy rozdział <3333 To było wspaniałe :*
    Uwielbiam tw bloga, można nawet powiedzieć że nim żyję <333 A w takich rozdziałach i momentach rozpływam się.
    Dziękuję Ci że piszesz. Naprawdę gratuluję ci takich pomysłów, tej twórczej weny i wszystkiego :*
    Idę czytać dalej ;) ( chociaż jeszcze nie odrobiłam lekcji bo jak tylko przyszłam zaczęłam czytać :p )
    ~ Shar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrabiaj, odrabiaj ;) blog nigdzie nie ucieknie ^^ i dziękuję za mile słowa!

      Usuń
  3. ach... to było cudowne ^^ odkryłam Twojego bloga parę dni temu i muszę przyznać że mnie wciągnął. Czytałam wiele opowiadań o podobnej tematyce, a Twoje prawie od razu zaliczyłam do moich ulubionych. (gratuluje, bo jestem wybredna :P) Całym sercem pokochałam Jamesa, cieszę się, że nie pomijasz Petera, uwielbiam Syrisza i Remuska ^^, bardzo ciekawie przedstawiasz relacje między dziewczętami, tak trzymaj :) Życzę weny i pozdrawiam- Mała Mi

    OdpowiedzUsuń