poniedziałek, 4 czerwca 2012

018. "Czasem słońce, czasem deszcz", czyli kobieta zmienną jest

Przemierzyła korytarz w szybkim tempie. Szata wzdymała się za nią, niczym skrzydła ptaka, trzepoczące na wietrze. Dumnie wypięła pierś ze złotą odznaką prefekta przyczepioną do ubrania. W końcu po to właśnie szła, pełnić swoje obowiązki. Uniosła delikatnie kącik różowych ust do góry na myśl o żmudnym zadaniu, jakie otrzymali na szlabanie. Należało im się. Profesor McGonagall miała nowatorskie i wyjątkowo skuteczne metody karania uczniów, które ona popierała, oczywiście tylko, jeśli chodziło o tą dwójkę. A skoro tacy z nich nierozłączni przyjaciele to, z jakiej paki, ona miałaby jednego zabierać od drugiego? Mogą pełnić razem zasłużoną karę, czy nie tak? Założyła rude włosy za ucho, marszcząc nerwowo czoło, gdy wpadły jej do oczu. Czuła, że grzywka jest już za długa, ale nie miała ani ochoty ani czasu na jej skrócenie. Prawdę mówiąc nigdy zbytnio nie przejmowała się włosami; nosiła taką samą fryzurę od czwartej klasy. Skręciła za zakrętem korytarza w lewo. Stanęła przed ciemnymi, mahoniowymi drzwiami ze złotawą, nieco zdartą plakietką z grawerowanym napisem:
Minerwa McGonagall
Zastępca dyrektora szkoły
Lily wyszczerzyła zęby. W zielonych oczach pojawił się błysk tryumfu. Wyobraziła sobie, jak męczą się z papierkową robotą, jaką dzisiaj dostali. Poczuła delikatne ukłucie w okolicy serca, kiedy przed oczami stanęły jej twarze dwóch chłopaków. Nie wiedziała dlaczego i zamyśliła się chwilę nad tym, kompletnie zapominając, z jakim nastawieniem tu przyszła. Chciała górować, chociaż raz nad nimi, bo zazwyczaj to oni dokuczali jej za to, że za każdym razem dawali radę przed nią uciekać. Co z tego, że to był podstęp? Wybrnęła z tego. Ale teraz? Zrobiło jej się… ich… szkoda? Tych dwóch potworków? To niemożliwe. Zaczynała czuć do nich… sentyment? W jaki sposób? Przecież ledwo ich lubiła, ba! Ledwo znosiła. Jeden był wredny i narwany, a drugi narwany i natrętny. W gruncie rzeczy różnica między nimi była tylko taka, że jeden obracał wszystkie panienki w szkole, a drugi obracał się uparcie wokół jednej, uprzykrzając jej życie na każdym kroku… Oczywiście. A więc, co się stało, że ostatnimi czasy ledwo powstrzymywała się od znacznie częstszego odwiedzania tego drugiego w szpitalu niż tylko wieczorny szlaban, zaś pierwszy dawał jej rady? Wzdrygnęła się, przypominając sobie, po co tu przyszła. Położyła jasną dłoń na mosiężnej klamce i otworzyła drzwi.
- …i głupi Łapo. A McGonagall na pewno sprawdzi, jak to zrobiliśmy!
Stanęła w drzwiach przyglądając się jak dwójka Huncwotów tonie w stosach pergaminów. Jeden z nich właśnie bawił się jakimś tajemniczym urządzeniem, przypominającym stożek i z przygryzionym językiem przestawiał coś na szafce należącej do profesorki. Drugi z kolei z nieco zażenowaną miną przypatrywał mu się, trzymając w dłoni kartkę, po której jeździł szklanym pędzelkiem. Oparła się o framugę drzwi, unosząc wysoko brwi. James poprawił okulary, po czym poderwał się niczym oparzony, zauważając w końcu jej obecność.
- Coś ty! Przecież nie ma tu nic tego typu! Zauważyłbym jakieś zabezpieczenia - prychnął nieco urażony Syriusz, nie podnosząc wzroku znad szafki.
- Łapo…
- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje. Najwyżej dostaniemy następny szlaban. - Wzruszył ramionami, strzepując z kolejnego, błyszczącego przedmiotu drobinki kurzu, dalej niezainteresowany światem. - Jakby to coś zmieniało - dodał już pod nosem.
- Łapo… - syknął nieco nachalniej James, nie spuszczając wylęknionych oczu z Lily.
- Oj, bez przesady, Rogaczu, jeszcze trochę i powiesz mi, że powinniśmy zmienić naszą reputację Huncwotów na „przykładnych uczniów”!
- Black!
- Co?!
Odwrócił się na pięcie, zatrzymując najpierw wzrok na przyjacielu, po czym za jego przykładem, spojrzał na rozbawioną i wyjątkowo dumną z siebie Lily. Z jego rąk wyleciał owy błyszczący przedmiot i roztrzaskał się z cichym brzękiem na posadzce. Najwyraźniej był delikatny. Lily przekrzywiła delikatnie głowę z dezaprobatą, patrząc wymownie to na szczątki błyszczącego przedmiotu, to na Syriusza. Chłopak zaklął od serca.
- Reparo! - mruknęła Lily, celując różdżką w rozbity przyrząd. Uniosła kąciki ust do góry, kiedy poskładał się on usłużnie. Syriusz schylił się po niego i odstawił z niechęcią na szafkę. - Mogę wiedzieć, co wy wyprawiacie? - syknęła, mierząc obu chłodnym, nagannym spojrzeniem zielonych oczu. Elektryczne błyskawice, jakimi ciskała sprawiły, że James wzdrygnął się, a Syriusz wykrzywił usta w grymasie głębokiego niezadowolenia. Kopnął stos papierów, piętrzący się na wysokość pół metra w wzwyż, przeklinając przy tym po raz kolejny. James uderzył się otwartą dłonią w czoło. - No? - ponagliła ich, ignorując Blacka.
- Jak długo tu stoisz? - James zmrużył oczy, zniżając głos.
- Od momentu, jak raczyłeś podsumować inteligencję Syriusza.
- Ach, więc nic takiego - odparł niewinnie Potter; zbyt niewinnie, jak dla niej. Wyszczerzył ząbki, na co Lily prychnęła. Więc tak naprawdę nic nie usłyszała i nic nie widziała. Mogli, więc spokojnie kłamać.
- Zupełnie nic - poparł kumpla Syriusz, nieco obrażonym głosem.
- I myślicie, że w to uwierzę?
- Tak - odpowiedzieli jednocześnie, po chwili udawanego zamyślenia.
- Litości. - Wywróciła oczyma. - To pierwszy powód, by wam nie wierzyć.
- Przesadzasz. - Machnął lekceważąco ręką James.
- Czyli, jak zwykle. - Westchnął Syriusz, biorąc w dłoń zapisany wyjątkowo drobnym pismem papier.
- Wszędzie węszysz spiski i przekręty - kontynuował okularnik, podchodząc do niej wolnymi krokami. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce, a oczy obdarzyły ją wyjątkowo ciepłym, znaczącym spojrzeniem. Lily serce zabiło mocniej, kiedy ponownie przypomniała sobie ich ostatnie samotnie spędzone chwile. Wstrzymała oddech z trudem opanowując miękkość w kolanach.
- Wpadasz w paranoję - zawtórował mu Syriusz, podnosząc na chwilę wzrok znad pergaminu. W jego oczach błysnęły iskry.
Lily zmarszczyła brwi. Serce zatrzepotało jej w piersi, gdy tylko zobaczyła jak James ku niej kroczy. Cofnęła natychmiast jedną nogę. Zarumieniła się, patrząc wojowniczo na chłopaka. Przestraszyła się go? Czy raczej tego, że Syriusz jest obok i może wszystkiego się domyślić?
- Zostań tam gdzie jesteś, Potter – poprosiła, zdecydowanie za miękko. Syriusz nieco bardziej zainteresowany sytuacją, przestał wertować kolejne kartki dokumentacji McGonagall i zaczął dyskretnie obserwować pozostałą dwójkę.
James ponownie uśmiechnął się na swój zwykły, arogancki i pewny siebie sposób.
- Lily, czyżbyś się mnie bała? - zamruczał niebezpiecznie, jakby czytając jej w myślach. Rozchyliła usta, otwierając przy tym szczerzej oczy. Przywarła do framugi drzwi za sobą.
- Oszalałeś?! - prychnęła ostro. - Ciebie? Jakbym chciała, to jednym zaklęciem rozłożyłabym cię na łopatki, Potter.
- Serio? Wiesz, to słodkie, że traktujesz mnie… jak przeciwnika, ba! Jeszcze chcesz mnie rozkładać na łopatki. Naprawdę popieram pomysł, Lil, ale sądzę, że musimy się póki co z tym wstrzymać; jeszcze Syriusz się zgorszy… - Łapa parsknął śmiechem, nieco przypominającym szczeknięcie psa.
- Jakby to było jeszcze możliwe - sarknęła Lily.
- Tak, masz rację - odparł James, po chwili kolejnego, zawodowo udawanego zastanowienia. - Bardziej się już nie da. W takim razie nie mamy na co czekać. - W jego oczach zaświeciły się huncwockie iskierki; wyciągnął w jej kierunku rękę, jakby zapraszał ją na parkiet. Lily odskoczyła, jak oparzona.
Potter zachichotał, zauważając obronną postawę, jaką przyjęła. Skojarzyła mu się z rozjuszoną kotką, stroszącą sierść. Patrzyła na niego uważnie i ostrzegawczo zielonymi oczami w kształcie migdałów, zdawała się mieć napięte wszystkie mięście, zupełnie tak, jakby szykowała się do skoku. Rude włosy, splecione w gruby, luźny warkocz, jaki ostatnio sobie upodobała, zaczęły opadać jej wolnymi kosmykami koło jasnej twarzy. Wydawały się być nastroszone, choć gładko układały się wokół szczupłej buzi. Wyglądała naprawdę ujmująco, więc po prostu nie mógł nie zachichotać.
Syriusz uniósł brwi tak wysoko, że prawie zniknęły pod długimi włosami opadającymi na opalone czoło. Uznał w myślach, że z tym dwojgiem jest coś nie tak. Zdecydowanie nie tak. Czy jemu nie znudziłoby się latanie za taką dziewczyną? Może i ostatnio się trochę „zbliżyli” z Evans, ale to nie znaczy, że uważa ją za mniej dziwną. Zmieniała zdanie, jakby była niestabilna emocjonalnie… z drugiej strony, która dziewczyna taka nie była? Raz udaje słodką przyjaźń, innym razem ucieka, a jeszcze kolejnym - mało nie rzuci się z chęcią mordu, w przypadku Lily, na jego przyjaciela. Tak, Rogacz miał wyjątkową cierpliwość. A może to wcale nie była kwestia cierpliwości? Może Potter był na tyle popaprany, by uganiać się za Lily, bo owo niezdecydowanie i niestałość podobały mu się? Czy możliwe, by cechy, które on, Syriusz, uważał za ujemne, przyciągały Jamesa?
I… O słodka Morgano, jak on na nią patrzył! Nigdy nie patrzył tak na nikogo, jak na nią. Jak to możliwe? Od kiedy jego przyjaciel, stał się całkowicie uzależniony od panny Evans, tak jak pijak uzależniony był od alkoholu, a narkoman od heroiny? Czy tylko on to widział? Najwyraźniej tak, bo przecież nikt, kto znał Jamesa Pottera nie dałby wiary w jego słowa. Nikt nie śmiałby nawet przypuszczać, że ten oto niezdobyty, nieuchwytny James Potter popadł w sidła miłości. Ponieważ Syriusz nie był głupi i widział, że to co Rogacz czuje do niej, to nie zwykłe zauroczenie. Nie był ślepy i potrafił poznać, że to była miłość. I to, jaka miłości! Ta najgorsza, bo nieszczęśliwa; w końcu Evans go nie chciała… tak?
A ona? Ruda istotka stojąca przy ścianie ciskała błyskawice z oczu na chłopaka przed sobą. James chichotał pod nosem, patrząc na nią pobłażliwie, ale i jakoś tak… znacząco. Jakby tylko ona mogła zrozumieć, co chce tym spojrzeniem przekazać. Ale to jedynie jeszcze bardziej denerwowało szczupłą, wątłą dziewczynę. Z roztargnieniem założyła zbuntowane kosmyki rudych włosów za ucho. Starała się wyglądać surowo, ale on, który widział jej prawdziwą złość od sześciu lat, tym razem nie dał się nabrać na ten przekręt. Jasne było, że chce ukryć swoje prawdziwe uczucia, że tak naprawdę dusi w sobie coś zupełnie innego niż złość. Niestety nie potrafił powiedzieć, co. Nie on. Nie znał jej aż na tyle dobrze, w przeciwieństwie do, na przykład Kimberly, która z całą pewnością od razu podsumowałaby bez ogródek zachowanie Lily.
- Potter, przestań w tej chwili – mruknęła, starając się, by jej głos był pewny. Nie wyszło tak, jak chciała; głos jej zadrżał przy ostatniej sylabie zdania. Wykonała krótki odruch, ściągając na chwilę mocniej usta, jakby była o to zła sama na siebie.
- Przestać, co? - odbił piłeczkę James, robiąc niewinną minkę.
- Już ty dobrze wiesz.
- Evans, jeszcze nie umiem czytać w myślach; chociaż… - Potarł brodę, w wyrazie zadumy. Lily zbladła. - Nie, nie umiem – dodał, jakby przed chwilą dopiero się o tym przekonał.
Uniosła jedną brew do góry.
- To jest legilimencja, Potter, a nie czytanie w myślach - poprawiła go, czując wyraźną potrzebę precyzji.
- Dla mnie to zawsze będzie czytanie w myślach, cokolwiek byś nie powiedziała na obronę swojej racji. - Machnął lekceważąco ręką. Lily wywróciła oczyma, nieco rozluźniając mięśnie. Najwyraźniej czuła się bezpieczniejsza, kiedy zbaczali na tematy nauki. – A więc?
- James, nie udawaj kretyna. Ach, wybacz ty nie musisz go udawać, już nim jesteś.
- Komplementy później – zastrzegł sobie, prawie już stykając się z nią czubkami butów. Lily uniosła na niego swoje piękne oczy, teraz wielkie jak spodki. Zatrzepotała rzęsami, tak jak trzepotało jej małe serduszko. Krew napłynęła jej do twarzy, ukazując się na niej delikatnymi rumieńcami. Spuściła, więc szybko wzrok zawstydzona. James obserwował ją uważnie z jednym kącikiem ust uniesionym nonszalancko do góry i z rękami w kieszeniach szaty. Wziął płytki oddech, starając się nie zwracać uwagi na jej cudowny zapach.
- Potter, na Morganę, odsuń się ode mnie – jęknęła, odchylając się na maksymalną odległość. Traf chciał, że akurat spojrzała w kierunku Syriusza. Chłopak podnosił bez krępacji wzrok znad dokumentów i ciekawie obserwował sytuację. Delikatny, dumny uśmiech błąkał mu się na ustach. Najwyraźniej stwierdził, że panna Evans ma słabość do jego przyjaciela i podobało mu się to. Tak, jakby to, że Lily będzie kiedyś z Jamesem było już tylko kwestią czasu. Zaistniała sytuacja nie tyle go zadowalała, ale zdumiała i wywoływała podziw dla Rogacza…
Tylko, że Lil nie zamierzała na to pozwolić. Zachowanie Jamesa i obecność Syriusza, jak i jego mina sprawiła, że oczy dziewczyny zapłonęły na nowo żywiołem i wyrzutem. Wyrzuciła ręce przed siebie i z impetem odepchnęła Jamesa od siebie, torując sobie drogę. Klatka piersiowa unosiła jej się szybko, oddech był płytki i nierówny. Otworzyła jeszcze szerzej oczy, chociaż zdawało się to już być niemożliwe, po czym uciekła z gabinetu wice-dyrektorki.
- Czy ona cię właśnie popchnęła…? – Syriusz zawiesił głos, patrząc zszokowany na przyjaciela. James stał jeszcze chwilę bez ruchu, jakby próbował sobie uświadomić, co się właśnie stało, by po chwili już śmiać się w głos.
- Tak, Łapo.
- To, dlaczego się śmiejesz?!
- Bo tego się spodziewałem. Ledwo mnie musnęła. I uciekła. Zobaczysz, będzie jej głupio i spróbuje pewnie za to przeprosić.
- Będzie cie… - urwał, by się zastanowić. Właśnie dotarło do niego to, co James powiedział. – Zaraz… wiedziałeś, że to zrobi? – James wywrócił oczyma. – Zrobiłeś to wszystko specjalnie, bo później sama do ciebie przyjdzie.
- Wyjątkowo wolno dzisiaj chwytasz, stary.


Zamknęła za sobą drzwi, drgając na całym ciele. Czuła się trochę tak, jakby rzucały nią konwulsje. Przed oczami miała twarze obydwu, tak różne od emocji, jakie nimi wtedy władały. James miał ten swój błysk w orzechowo-czekoladowych oczach, ten nikły, pewny siebie i arogancki uśmiech na pełnych ustach. Wiedziała, że chce jej w ten sposób przypomnieć to, co się dzisiaj wydarzyło. Dotknęła opuszkami palców swoich warg, jakby nadal czuła na nich jego ciepłe pocałunki. Serce biło jej z niesamowitą szybkością.
A Syriusz? Jego stalowe oczy z taką uwagą ją obserwowały, jakby kalkulował sobie już coś w tej wyfryzowanej głowie. Domyślał się czegoś, to pewne. Zachowanie jej i Pottera musiało go mocno zdziwić i skłonić do przemyśleń. Szczególnie, kiedy unosił kąciki ust do góry za każdym jej krokiem w tył od Jamesa.
A później go odepchnęła…
Zamknęła oczy, opierając się o ścianę za sobą. Odeszła od gabinetu McGonagall na jakieś dwa kroki; nogi miała jak z waty, a czoło zrosił jej zimny pot, ciałem wstrząsały pojedyncze dreszcze. Czuła się, jak w malignie. Jej usta stały się blade, pasując w ten sposób do alabastrowej skóry. Starała się uspokoić, oddychać miarowo. Zacisnęła dłonie w pięści, przyciskając się jeszcze bardziej do chłodnej, kamiennej ściany korytarza. Włosy opadały jej w nieładzie wokół twarzy, kontrastując ciemno-rudym odcieniem z jej skórą. Wyglądała i czuła się tak, jakby była chora.
- Lily?





2 komentarze:

  1. Ej no, czemu ona go bije?
    Rozdział bardzo fajny, lecę czytać dalej:)
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo traci nad sobą kontrolę! Myślę, że chce bardzo zachować pozory nie tylko wobec Syriusz, czy Jamesa, ale i wobec samej siebie. Dodatkowo każdy jej ruch wydaje jej się być błędny.

      Usuń