poniedziałek, 4 czerwca 2012

020. Słowo na "E"


Na dworze lało, jak z cebra. Nie było nawet sensu się przebierać. I tak byli mokrzy i brudni, cali w błocie. Syriusz klął soczyście, idąc koło niego. Pogoda była okropna, a trening wyszedł beznadziejnie. Cała drużyna była rozkojarzona, przez co grali, jak nowicjusze. James także nie był zadowolony, a humor Syriusza wcale mu nie pomagał. Mary wyciskała właśnie wodę z mokrych, blond włosów, jęcząc nad swoim rozmazanym makijażem. Przełożył swoją niezastąpioną miotłę do lewej dłoni, prawą przeczesując mokre, ciemne włosy.
- Co cię napadło, żeby w taką pogodę wyskakiwać z treningiem?! – burzył się Black, przechodząc przez dziurę pod portretem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
- Jak planowałem ten trening tydzień temu, to nie uwzględniłem burzy z piorunami – odgryzł się James. - A co, jak będziemy musieli grać mecz w takich warunkach?
- Wiesz, trzeba go zdetronizować – wtrąciła Mary do Syriusza, pokazując język jakiemuś czarodziejowi z portretu, ganiącemu ją za wygląd niegodny „panienki z dobrego domu”. – Zaczyna się rozbestwiać!
James uniósł wysoko brwi, patrząc na nią zza okrągłych okularów.
- Ja się rozbestwiłem? JA? – Wskazał palcem na siebie. – Chciałem ci tylko przypomnieć, Macdonald, że to ty tutaj jesteś najmłodsza stażem.
- Jakby to coś zmieniało! – prychnęła, krzyżując ręce na piersiach. Doszli do rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła do dormitoriów dziewcząt druga – chłopców. – A tymczasem, panowie wybaczą. – Skinęła im elegancko głową, pozwalając tym samym, by złociste kosmyki przykleiły jej się do jasnej, nieco za szczupłej twarzy. Ruszyła w górę, schodami.
- Macdonald, za tydzień o tej samej porze! – zawołał jeszcze za nią James. Ze szczytu schodów rozległ się pomruk niezadowolenia. Potter uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Idziemy – mruknął do Łapy.
Syriusz pchnął odpowiednie drzwi, niemal czołgając się do środka. James, raźnym krokiem, wszedł za nim.
- Padam z nóg – burknął Black, patrząc z wycieńczeniem po dwójce swoich przyjaciół. Peter, schował za siebie resztkę ciasta z dyni, podkradzionego z kuchni, a Remus popatrzył na niego z niemym zaskoczeniem. I Syriusz i James wyglądali okropnie; błoto zdawało się być tematem przewodnim ich ubioru, a woda, którą ociekali, dopełnieniem całości.
- Było aż tak źle? – zwrócił się Lupin do Jamesa, nadal nieco zdezorientowany. Dawno jego kumple nie wrócili w takim stanie z treningu. Widać James zmienił taktykę i nie miał zamiaru oszczędzać drużyny w tym roku.
- Łapa przesadza.
- Przesadza? Przesadza?! Nawet gacie mam mokre!
- Może sam je zamoczyłeś? – zasugerował Rogacz, wysuwając zadziornie podbródek do przodu. Powieka Syriusza niebezpiecznie zadrgała. - Okay, może pogoda nie sprzyjała, ale za to…
- Nie sprzyjała? Nie no, powariował. Jaja sobie robisz, tak?
- Nie musze, już mam.
- Wiecie, skoro już chcecie się pozabijać, to proponuję zmienić miejsce. Przed chwilą tu sprzątałem. – Remus ściągnął usta i spojrzał znacząco na błoto, na podłodze. Syriusz i James wzruszyli tylko ramionami.
- Od kiedy to sprzątamy?
- Od kiedy Evans grozi szlabanem za bałagan w pokoju.
- Gdy zaczynam myśleć, że nie można być gorszym i że już bardziej umilić nam życia się nie da, ta dziewczyna za każdym razem udowadnia mi, że jednak można.
- Tak, Lily specjalizuje się w umilaniu komuś życia. – James wyszczerzył zęby; z orzechowych oczu posypały się iskry.
- Mógłbyś jakoś zapanować nad swoja narzeczoną.
- Jeszcze nie jest moją narzeczoną – odburknął. – Ale kiedyś będzie – dodał szybko.
- No, raczej. Inaczej musiałbym ci w tym pomóc, a Evans raczej nie jest tym typem dziewczyny, którą chciałbym podrywać.
Syriusz zrzucił z siebie strój drużyny Gryffindoru, zostając w podkoszulku i bieliźnie. Oczywiście, wszystko mokre. Black skrzywił się, przykładnie składając ubrania. Tak, na punkcie ubrań miał hopla. Zaklął pod nosem, pieszczotliwie kładąc przemoczone, wyjątkowo brudne ubrania, do odpowiedniego kosza na brudy w toaletce (skrzaty w nocy miały zabrać ubrania i wyprać, odnosząc już na drugi dzień, rano) i wyszedł, kopiąc szafkę Rogacza, po drodze. James zmierzył go morderczym spojrzeniem.
- Zróbmy coś – rzucił, niemal błagalnym głosem. Zaczął chodzić w te i z powrotem po dormitorium.
- Znaczy?
- Rogaczu, pora się zemścić, nie sądzisz?
- No, wiesz…
- Słuchaj, trochę nad tym myślałem i wiesz może…
- Nie.
- … Śmiecierus będzie zostawał… chwila, że co?!
- Nie teraz.
- Co ma, do cholery, znaczyć „nie teraz”. Wytłumacz mi, co rozumiesz przez „nie teraz”. „Nie teraz”?! Jaki Huncwot zaczyna tak zdanie?!
- Łapo…
- Serio, stary, wstyd mi za ciebie…
- Łapo, nakręcasz się…
- Ja się nakręcam?! Ja tylko uważam, że jako Huncwot i mój przyjaciel, masz wręcz obowiązek, by…
- ZEMŚCIMY SIĘ! – ryknął Potter, próbując go przekrzyczeć. Black stanął w miejscu, popatrzył na zrzucającego byle jak mokre ciuchy kumpla i skrzyżował ręce na piersiach.
- Okay, mów dalej.
- O no, dzięki ci łaskawco. Chcę tylko powiedzieć, żebyśmy poczekali, najpierw zajmę się Evans.
- Nie lubię, kiedy do twojej wypowiedz wtrącasz to słówko na „e”. To nigdy nie zwiastuje nic dobrego. – Skrzywił się Black, mierzwiąc sobie mokre włosy. – Słowo na „e” nie jest dobre! Szczególnie w twoich ustach, mój rogaty przyjacielu i mówię ci to ja, Syriusz Black, z całym swoim przekonaniem.
Pukanie do drzwi, sprawiło, że wszyscy czterej zwrócili wzrok ku nim. Gość, najwyraźniej nie miał zamiaru czekać na zaproszenie do środka. Równo z wejściem, James burknął jedynie „czego?”, mierząc „drzwi” morderczym spojrzeniem.
- To tak witacie gości? – Kimberly weszła do ich dormitorium, pewnym, nieco ostentacyjnym krokiem. Jej ręce od razu powędrowały na biodra. Śliczne, miodowe oczy wodziły po nich wyniośle, krótkie i nastroszone, ciemne włosy, kołysały się koło pięknej twarzy. Syriusz w głębi duszy (naprawdę bardzo, bardzo głęboko) przyznał, że dziewczyna jest prześliczna. Mimo to, wpatrywał się w nią bykiem, uświadamiając sobie, że stoi w nieco mokrych gaciach przed dziewczyną. Nawet, jeśli to była jego ex dziewczyna i aktualna eee… tak,właściwie kim teraz była?
Kimberly zatrzymała na nim wzrok, unosząc kącik ust do góry. Jej oczy rozbłysnęły. No tak, ale która dziewczyna byłaby w stanie oprzeć się tak niecodziennemu widokowi.
– Może jestem nie w porę?
James wrzucił na siebie jakieś jeansy, zostając w mokrej koszulce. Uśmiechnął się szeroko.
- Jak dla mnie, nie – bąknął, w chwili, w której Syriusz odpowiedział:
- Nawet bardzo nie w porę.
Black zmierzył przyjaciela morderczym spojrzeniem. James tylko wzruszył ramionami bezradnie. Kimberly prychnęła, podchodząc bliżej do Syriusza.
- Musimy pogadać.
- Nie, litości. Kim, nie jestem w nastroju na rozmowy. To chyba może poczekać?
- Poczekać? Nie sądzę, dla mnie to sprawa niecierpiąca zwłoki – oświadczyła Kimberly, oburzona jego postawą. Chyba należały jej się słowa wyjaśnienia, czy tak? W końcu pewne sprawy między nimi nadal były niejasne; w pewnym momencie było miło… no, nawet bardzo, ale przecież trzeba ustalić jakieś priorytety?
- Słuchaj, Kimberly, przed chwilą mój wspaniały kumpel, zafundował mi trening quidditha w ulewę, jestem przemoczony, obolały, spadłem z miotły, narobiłem sobie obciachu i serio nie mam ochoty na „rozmowy”.
- Syriuszu, nie mam zamiaru zajmować ci dużo czasu. Ale musimy chyba sobie coś wyjaśnić, prawda?
- Wyjaśnić – powtórzył obojętnie, biorąc pierwszą lepszą koszulę z szafy. Zarzucił ją na plecy i zaczął zapinać granatowe guziki. – Okay, no to mów. – Wzruszył ramionami, obdarzając ją przelotnym spojrzeniem. Nadal był brudny i marzył tylko o prysznicu, ale jeśli Anistone miała zamiar zostać na dłużej, to przyjemności musiał odłożyć na później. Należało też coś na siebie włożyć. James najwyraźniej też zdał sobie z tego sprawę, bo burknął coś pod nosem o "tragedii chodzenia mokrym i brudnym".
Kimberly rozejrzała się po reszcie Huncwotów. Nie wyglądało na to, by którykolwiek kwapił się do wyjścia. James przeglądał swoją wyjątkowo zabałaganioną szufladę (najwyraźniej czegoś potrzebował), Remus składał w kostkę… bokserki? A Peter patrzył na nią z zainteresowaniem, jakie wolałaby widzieć u Syriusza. Skrzywiła się i przestąpiła o krok dalej od niego. Zdawał się nie zwrócić na to większej uwagi. Chrząknęła znacząco.
- Em… Myślałam, że porozmawiamy w cztery oczy.
Syriusz zatrzymał się w połowie zapinania koszuli.
- W cztery oczy? Więc, w czym problem?
- No, wiesz. W cztery oczy zazwyczaj oznacza "bez osób postronnych".
- Kimberly, nie wiem, o co ci chodzi. Nie widzę tu osób postronnych.
- Myślę, że chodzi jej o nas, Łapo – wtrącił Remus niezbyt dyskretnie.
- Serio? – mruknął Syriusz, zupełnie nie rozumiejąc.
- Tak, mówię o was – syknęła Kimberly. – Ja i Syriusz chcielibyśmy porozmawiać.
Syriusz rzucił jej spojrzenie typu „Syriusza w to nie mieszaj”, ale nic nie powiedział.
- Dobra chłopaki, idziemy. Zakochani chcą pogadać – zarządził James, kierując się sam ku wyjściu. Nie zdążył zrobić pełnego kroku, kiedy Black położył mu ciężko rękę na ramieniu, zatrzymując go. Puścił mimo uszu ostatnie zdanie Pottera.
- Nigdzie nie musicie iść – warknął, zdecydowanie Black. James uniósł brew do góry.
- Syriuszu! – zaprzeczyła Kimberly, tupiąc nogą. – Musimy porozmawiać.
- Więc dlaczego nadal nic nie mówisz?!
- Bo… bo chcę porozmawiać na osobności.
- Wyjdziemy. – James, spróbował znów iść w kierunku drzwi, ale Syriusz ścisnął tylko mocniej jego ramie. James syknął.
- Nie, nie wyjdziecie.
- Syriusz, daj spokój. Idziemy. – Potter z niemałym problemem, strzepnął dłoń przyjaciela i razem z czekającymi już Remusem i Peterem, wyszedł z pokoju. Kimberly rzuciła Syriuszowi spojrzenie. Chłopak westchnął ciężko, starając się znaleźć jakieś spodnie.
- To, o czym chciałaś porozmawiać?
- O nas.
- Nas?
- Tak, dokładnie. Myślę, że powinniśmy coś ustalić. To, co się stało… - Zrobiła pauzę, ale szybko się pozbierała i zaczęła kontynuować. – Już kiedyś byliśmy parą.
- Masz rację, Kim, byliśmy – podkreślił, tak dla jasności.
- Tak, właśnie. Nie wyszło, ale skoro do siebie wracamy...
- Chwila, moment. My do siebie wcale nie wracamy, tak?
- Ale przecież…
Postąpiła kilka kroków w jego kierunku. Było im razem dobrze, czyż nie? Mogliby do siebie wrócić! Nie miała pojęcia, co też stoi na drodze Syriuszowi. Przebierał w panienkach, jak tylko, a ona była z nich wszystkich najlepsza! Więc, jaki był problem? Nie brakowało ich związkowi „tego czegoś”, bo przecież każde chwile „sam na sam” spędzali zawsze przyjemnie.
- Kimberly, to było kiedyś. Nie sądzę, by tym razem coś się zmieniło. A nawet jeśli, to nigdy nie miałem dwa razy tej samej dziewczyny.
- To dość kiepski argument, nie uważasz? Jestem lepsza niż one wszystkie!
Syriusz uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób. Stanął przed nią, unosząc jej podbródek do góry.
- Niewątpliwie, Anistone.
Przełknęła ślinę czując, że serce zaczyna jej szybciej bić. Nie rozumiała. Skoro nie chciał do niej wrócić to, co takiego robił teraz? Nie udowadniał jej, że za nią tęskni? Że jednak chce, znów być z nią? Dla niej tak to właśnie wyglądało.
- A więc? – spytała nieswoim głosem. Na chwilę, na tę krótką chwilę, straciła pewność siebie, stała się zwykłą dziewczyną, o zwykłym nazwisku, niezobowiązującym do wyniosłości i dumy, stała się zauroczoną w najprzystojniejszym chłopaku na ziemi, szesnastolatką, to wszystko. Popatrzyła mu w oczy, w te stalowe, niesamowicie hipnotyzujące, oczy.
- Kimberly, nie powinniśmy ponownie poruszać tego tematu. Żadne z nas nie chce znowu się w to pakować. Nie marnujmy czasu na tę rozmowę. – Pewny siebie, spokojny głos przyprawił ją o gęsią skórkę. Nie mówił tego by ją zwieść. Mrugnęła tylko, zapominając o czym konkretnie chciała z nim rozmawiać. – Kiedy byliśmy razem krzywdziliśmy nie tylko siebie, ale i innych.
- Ja… Może masz rację.
Ujął jej twarz w swoje dłonie i potarł kciukami policzki, jednocześnie przyciskając usta do jej czoła. Westchnęła, odczuwając lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Spróbowała się uśmiechnąć.



2 komentarze:

  1. No to już nie ogarniam toku myslenia Syriusza O.o
    Rozdział super:)
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Syriusz jest bardziej do kochania niż rozumienia ;p

      Usuń