Na
dworze lało, jak z cebra. Nie było nawet sensu się przebierać. I tak byli
mokrzy i brudni, cali w błocie. Syriusz klął soczyście, idąc koło niego. Pogoda
była okropna, a trening wyszedł beznadziejnie. Cała drużyna była rozkojarzona,
przez co grali, jak nowicjusze. James także nie był zadowolony, a humor
Syriusza wcale mu nie pomagał. Mary wyciskała właśnie wodę z mokrych, blond włosów,
jęcząc nad swoim rozmazanym makijażem. Przełożył swoją niezastąpioną miotłę do
lewej dłoni, prawą przeczesując mokre, ciemne włosy.
-
Co cię napadło, żeby w taką pogodę wyskakiwać z treningiem?! – burzył się
Black, przechodząc przez dziurę pod portretem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
-
Jak planowałem ten trening tydzień temu, to nie uwzględniłem burzy z piorunami
– odgryzł się James. - A co, jak będziemy musieli grać mecz w takich warunkach?
-
Wiesz, trzeba go zdetronizować – wtrąciła Mary do Syriusza, pokazując język
jakiemuś czarodziejowi z portretu, ganiącemu ją za wygląd niegodny „panienki z
dobrego domu”. – Zaczyna się rozbestwiać!
James
uniósł wysoko brwi, patrząc na nią zza okrągłych okularów.
-
Ja się rozbestwiłem? JA? – Wskazał palcem na siebie. – Chciałem ci tylko
przypomnieć, Macdonald, że to ty tutaj jesteś najmłodsza stażem.
-
Jakby to coś zmieniało! – prychnęła, krzyżując ręce na piersiach. Doszli do
rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła do dormitoriów dziewcząt druga –
chłopców. – A tymczasem, panowie wybaczą. – Skinęła im elegancko głową,
pozwalając tym samym, by złociste kosmyki przykleiły jej się do jasnej, nieco
za szczupłej twarzy. Ruszyła w górę, schodami.
-
Macdonald, za tydzień o tej samej porze! – zawołał jeszcze za nią James. Ze
szczytu schodów rozległ się pomruk niezadowolenia. Potter uśmiechnął się
jeszcze szerzej. – Idziemy – mruknął do Łapy.
Syriusz
pchnął odpowiednie drzwi, niemal czołgając się do środka. James, raźnym
krokiem, wszedł za nim.
-
Padam z nóg – burknął Black, patrząc z wycieńczeniem po dwójce swoich
przyjaciół. Peter, schował za siebie resztkę ciasta z dyni, podkradzionego z kuchni,
a Remus popatrzył na niego z niemym zaskoczeniem. I Syriusz i James wyglądali
okropnie; błoto zdawało się być tematem przewodnim ich ubioru, a woda, którą
ociekali, dopełnieniem całości.
-
Było aż tak źle? – zwrócił się Lupin do Jamesa, nadal nieco zdezorientowany.
Dawno jego kumple nie wrócili w takim stanie z treningu. Widać James zmienił
taktykę i nie miał zamiaru oszczędzać drużyny w tym roku.
-
Łapa przesadza.
-
Przesadza? Przesadza?! Nawet gacie mam mokre!
-
Może sam je zamoczyłeś? – zasugerował Rogacz, wysuwając zadziornie podbródek do
przodu. Powieka Syriusza niebezpiecznie zadrgała. - Okay, może pogoda nie
sprzyjała, ale za to…
-
Nie sprzyjała? Nie no, powariował. Jaja sobie robisz, tak?
-
Nie musze, już mam.
-
Wiecie, skoro już chcecie się pozabijać, to proponuję zmienić miejsce. Przed
chwilą tu sprzątałem. – Remus ściągnął usta i spojrzał znacząco na błoto, na
podłodze. Syriusz i James wzruszyli tylko ramionami.
-
Od kiedy to sprzątamy?
-
Od kiedy Evans grozi szlabanem za bałagan w pokoju.
-
Gdy zaczynam myśleć, że nie można być gorszym i że już bardziej umilić nam życia się nie da, ta
dziewczyna za każdym razem udowadnia mi, że jednak można.
-
Tak, Lily specjalizuje się w umilaniu komuś życia. – James wyszczerzył zęby; z
orzechowych oczu posypały się iskry.
-
Mógłbyś jakoś zapanować nad swoja narzeczoną.
-
Jeszcze nie jest moją narzeczoną – odburknął. – Ale kiedyś będzie – dodał
szybko.
-
No, raczej. Inaczej musiałbym ci w tym pomóc, a Evans raczej nie jest tym typem
dziewczyny, którą chciałbym podrywać.
Syriusz
zrzucił z siebie strój drużyny Gryffindoru, zostając w podkoszulku i bieliźnie.
Oczywiście, wszystko mokre. Black skrzywił się, przykładnie składając ubrania.
Tak, na punkcie ubrań miał hopla. Zaklął pod nosem, pieszczotliwie kładąc
przemoczone, wyjątkowo brudne ubrania, do odpowiedniego kosza na brudy w
toaletce (skrzaty w nocy miały zabrać ubrania i wyprać, odnosząc już na drugi
dzień, rano) i wyszedł, kopiąc szafkę Rogacza, po drodze. James zmierzył go
morderczym spojrzeniem.
-
Zróbmy coś – rzucił, niemal błagalnym głosem. Zaczął chodzić w te i z powrotem
po dormitorium.
-
Znaczy?
-
Rogaczu, pora się zemścić, nie sądzisz?
-
No, wiesz…
-
Słuchaj, trochę nad tym myślałem i wiesz może…
-
Nie.
-
… Śmiecierus będzie zostawał… chwila, że co?!
-
Nie teraz.
-
Co ma, do cholery, znaczyć „nie teraz”. Wytłumacz mi, co rozumiesz przez „nie
teraz”. „Nie teraz”?! Jaki Huncwot zaczyna tak zdanie?!
-
Łapo…
-
Serio, stary, wstyd mi za ciebie…
-
Łapo, nakręcasz się…
-
Ja się nakręcam?! Ja tylko uważam, że jako Huncwot i mój przyjaciel, masz wręcz
obowiązek, by…
-
ZEMŚCIMY SIĘ! – ryknął Potter, próbując go przekrzyczeć. Black stanął w
miejscu, popatrzył na zrzucającego byle jak mokre ciuchy kumpla i skrzyżował
ręce na piersiach.
-
Okay, mów dalej.
-
O no, dzięki ci łaskawco. Chcę tylko powiedzieć, żebyśmy poczekali, najpierw
zajmę się Evans.
-
Nie lubię, kiedy do twojej wypowiedz wtrącasz to słówko na „e”. To nigdy nie
zwiastuje nic dobrego. – Skrzywił się Black, mierzwiąc sobie mokre włosy. –
Słowo na „e” nie jest dobre! Szczególnie w twoich ustach, mój rogaty
przyjacielu i mówię ci to ja, Syriusz Black, z całym swoim przekonaniem.
Pukanie
do drzwi, sprawiło, że wszyscy czterej zwrócili wzrok ku nim. Gość,
najwyraźniej nie miał zamiaru czekać na zaproszenie do środka. Równo z
wejściem, James burknął jedynie „czego?”, mierząc „drzwi” morderczym
spojrzeniem.
-
To tak witacie gości? – Kimberly weszła do ich dormitorium, pewnym, nieco
ostentacyjnym krokiem. Jej ręce od razu powędrowały na biodra. Śliczne, miodowe
oczy wodziły po nich wyniośle, krótkie i nastroszone, ciemne włosy, kołysały
się koło pięknej twarzy. Syriusz w głębi duszy (naprawdę bardzo, bardzo głęboko)
przyznał, że dziewczyna jest prześliczna. Mimo to, wpatrywał się w nią bykiem,
uświadamiając sobie, że stoi w nieco mokrych gaciach przed dziewczyną. Nawet,
jeśli to była jego ex dziewczyna i aktualna eee… tak,właściwie kim teraz była?
Kimberly
zatrzymała na nim wzrok, unosząc kącik ust do góry. Jej oczy rozbłysnęły. No
tak, ale która dziewczyna byłaby w stanie oprzeć się tak niecodziennemu
widokowi.
–
Może jestem nie w porę?
James
wrzucił na siebie jakieś jeansy, zostając w mokrej koszulce. Uśmiechnął się
szeroko.
-
Jak dla mnie, nie – bąknął, w chwili, w której Syriusz odpowiedział:
-
Nawet bardzo nie w porę.
Black
zmierzył przyjaciela morderczym spojrzeniem. James tylko wzruszył ramionami
bezradnie. Kimberly prychnęła, podchodząc bliżej do Syriusza.
-
Musimy pogadać.
-
Nie, litości. Kim, nie jestem w nastroju na rozmowy. To chyba może poczekać?
-
Poczekać? Nie sądzę, dla mnie to sprawa niecierpiąca zwłoki – oświadczyła
Kimberly, oburzona jego postawą. Chyba należały jej się słowa wyjaśnienia, czy
tak? W końcu pewne sprawy między nimi nadal były niejasne; w pewnym momencie
było miło… no, nawet bardzo, ale przecież trzeba ustalić jakieś priorytety?
-
Słuchaj, Kimberly, przed chwilą mój wspaniały kumpel, zafundował mi trening
quidditha w ulewę, jestem przemoczony, obolały, spadłem z miotły, narobiłem
sobie obciachu i serio nie mam ochoty na „rozmowy”.
-
Syriuszu, nie mam zamiaru zajmować ci dużo czasu. Ale musimy chyba sobie coś
wyjaśnić, prawda?
-
Wyjaśnić – powtórzył obojętnie, biorąc pierwszą lepszą koszulę z szafy.
Zarzucił ją na plecy i zaczął zapinać granatowe guziki. – Okay, no to mów. – Wzruszył
ramionami, obdarzając ją przelotnym spojrzeniem. Nadal był brudny i marzył
tylko o prysznicu, ale jeśli Anistone miała zamiar zostać na dłużej, to
przyjemności musiał odłożyć na później. Należało też coś na siebie włożyć.
James najwyraźniej też zdał sobie z tego sprawę, bo burknął coś pod nosem o
"tragedii chodzenia mokrym i brudnym".
Kimberly
rozejrzała się po reszcie Huncwotów. Nie wyglądało na to, by którykolwiek
kwapił się do wyjścia. James przeglądał swoją wyjątkowo zabałaganioną szufladę
(najwyraźniej czegoś potrzebował), Remus składał w kostkę… bokserki? A Peter
patrzył na nią z zainteresowaniem, jakie wolałaby widzieć u Syriusza. Skrzywiła
się i przestąpiła o krok dalej od niego. Zdawał się nie zwrócić na to większej
uwagi. Chrząknęła znacząco.
-
Em… Myślałam, że porozmawiamy w cztery oczy.
Syriusz
zatrzymał się w połowie zapinania koszuli.
-
W cztery oczy? Więc, w czym problem?
-
No, wiesz. W cztery oczy zazwyczaj oznacza "bez osób postronnych".
-
Kimberly, nie wiem, o co ci chodzi. Nie widzę tu osób postronnych.
-
Myślę, że chodzi jej o nas, Łapo – wtrącił Remus niezbyt dyskretnie.
-
Serio? – mruknął Syriusz, zupełnie nie rozumiejąc.
-
Tak, mówię o was – syknęła Kimberly. – Ja i Syriusz chcielibyśmy porozmawiać.
Syriusz
rzucił jej spojrzenie typu „Syriusza w to nie mieszaj”, ale nic nie powiedział.
-
Dobra chłopaki, idziemy. Zakochani chcą pogadać – zarządził James, kierując się
sam ku wyjściu. Nie zdążył zrobić pełnego kroku, kiedy Black położył mu ciężko
rękę na ramieniu, zatrzymując go. Puścił mimo uszu ostatnie zdanie Pottera.
-
Nigdzie nie musicie iść – warknął, zdecydowanie Black. James uniósł brew do
góry.
-
Syriuszu! – zaprzeczyła Kimberly, tupiąc nogą. – Musimy porozmawiać.
-
Więc dlaczego nadal nic nie mówisz?!
-
Bo… bo chcę porozmawiać na osobności.
-
Wyjdziemy. – James, spróbował znów iść w kierunku drzwi, ale Syriusz ścisnął
tylko mocniej jego ramie. James syknął.
-
Nie, nie wyjdziecie.
-
Syriusz, daj spokój. Idziemy. – Potter z niemałym problemem, strzepnął dłoń
przyjaciela i razem z czekającymi już Remusem i Peterem, wyszedł z pokoju.
Kimberly rzuciła Syriuszowi spojrzenie. Chłopak westchnął ciężko, starając się
znaleźć jakieś spodnie.
-
To, o czym chciałaś porozmawiać?
-
O nas.
-
Nas?
-
Tak, dokładnie. Myślę, że powinniśmy coś ustalić. To, co się stało… - Zrobiła
pauzę, ale szybko się pozbierała i zaczęła kontynuować. – Już kiedyś byliśmy
parą.
-
Masz rację, Kim, byliśmy – podkreślił, tak dla jasności.
-
Tak, właśnie. Nie wyszło, ale skoro do siebie wracamy...
-
Chwila, moment. My do siebie wcale nie wracamy, tak?
-
Ale przecież…
Postąpiła
kilka kroków w jego kierunku. Było im razem dobrze, czyż nie? Mogliby do siebie
wrócić! Nie miała pojęcia, co też stoi na drodze Syriuszowi. Przebierał w
panienkach, jak tylko, a ona była z nich wszystkich najlepsza! Więc, jaki był
problem? Nie brakowało ich związkowi „tego czegoś”, bo przecież każde chwile
„sam na sam” spędzali zawsze przyjemnie.
-
Kimberly, to było kiedyś. Nie sądzę, by tym razem coś się zmieniło. A nawet
jeśli, to nigdy nie miałem dwa razy tej samej dziewczyny.
-
To dość kiepski argument, nie uważasz? Jestem lepsza niż one wszystkie!
Syriusz
uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób. Stanął przed nią, unosząc jej
podbródek do góry.
-
Niewątpliwie, Anistone.
Przełknęła
ślinę czując, że serce zaczyna jej szybciej bić. Nie rozumiała. Skoro nie
chciał do niej wrócić to, co takiego robił teraz? Nie udowadniał jej, że za nią
tęskni? Że jednak chce, znów być z nią? Dla niej tak to właśnie wyglądało.
-
A więc? – spytała nieswoim głosem. Na chwilę, na tę krótką chwilę, straciła
pewność siebie, stała się zwykłą dziewczyną, o zwykłym nazwisku,
niezobowiązującym do wyniosłości i dumy, stała się zauroczoną w
najprzystojniejszym chłopaku na ziemi, szesnastolatką, to wszystko. Popatrzyła
mu w oczy, w te stalowe, niesamowicie hipnotyzujące, oczy.
-
Kimberly, nie powinniśmy ponownie poruszać tego tematu. Żadne z nas nie chce
znowu się w to pakować. Nie marnujmy czasu na tę rozmowę. – Pewny siebie,
spokojny głos przyprawił ją o gęsią skórkę. Nie mówił tego by ją zwieść. Mrugnęła
tylko, zapominając o czym konkretnie chciała z nim rozmawiać. – Kiedy byliśmy
razem krzywdziliśmy nie tylko siebie, ale i innych.
-
Ja… Może masz rację.
Ujął
jej twarz w swoje dłonie i potarł kciukami policzki, jednocześnie przyciskając usta
do jej czoła. Westchnęła, odczuwając lekkie ukłucie w klatce piersiowej.
Spróbowała się uśmiechnąć.
No to już nie ogarniam toku myslenia Syriusza O.o
OdpowiedzUsuńRozdział super:)
Lilka.
Ach, Syriusz jest bardziej do kochania niż rozumienia ;p
Usuń