Przetarła
ze zmęczeniem oczy. Czuła, że jej powieki ulegają sile grawitacji i opadają w
dół. Była już naprawdę zmęczona, chociaż wcale nie było tak późno. Zdążyła
zrobić tylko połowę eseju z Transmutacji. Założyła melancholijnie kosmyk rudych
włosów za ucho. Ziewnęła przeciągle, dosłownie usypiając na siedząco. Podkuliła
pod siebie nogi, oparła głowę o fotel, obiecując sobie, że to tylko na chwilę…
James
przyglądał jej się z rozbawieniem. Wyglądała przesłodko, kiedy spała. Ciemne
rzęsy rzucały długie cienie na jasne, blade policzki, Różowe, małe usta
rozchyliły się lekko, łapiąc coraz powietrze. Książka osunęła jej się na
kolana, ręce luźno leżały obok niej. Rude włosy opadły nieco na szczupłą twarz.
Pokręcił głową z politowaniem. Za nic w świecie nie pozwoliłby jej teraz
obudzić. Zerknął na dwójkę swoich przyjaciół; Remus czochrał sobie włosy,
mrucząc pod nosem treść jakiejś opasłej książki, najprawdopodobniej z Historii
Magii (James nie miał zielonego pojęcia, dlaczego Lupin postanowił kontynuować
ten przedmiot), a Peter stukał palcami o stolik, najwyraźniej wyjątkowo się
nudząc. No tak, stary zegar z wahadłem oświadczał, że Kimberly siedzi u nich
już dobrą godzinę. Zaśmiał się w duchu, mając swoje podejrzenia, co do
„rozmowy” jej i Syriusza. Black może i nie miał zamiaru wracać do Kimberly, ale
z jakiegoś powodu James nie zdziwiłby się, gdyby jego przyjaciela skusiły
wdzięki dziewczyny.
-
Hej wam! – W zasięgu jego wzroku pojawiła się wysoka i smukła postać Dorcas.
Dziewczyna zawirowała koło kilku puf, siadając wygodnie na kanapie koło Remusa.
-
Cii! – zasyczał James nagannie, wskazując jej podbródkiem drzemiącą na fotelu
Lily.
Dorcas
zamrugała, nieco zdezorientowana, patrząc to na Jamesa, to na śpiącą Evans.
Przeczesała ciemne włosy palcami, układając je przy tym na prawe ramię.
-
Okay. Ja tu chyba czegoś nie rozumiem. Co jej się stało?
-
Usnęła – odparł zupełnie spokojnie James, po czym zachichotał, jakby nagle
uznał to za coś zabawnego.
-
W porządku. A nie budzicie jej ponieważ…?
-
Kazała nam siedzieć cicho, bo inaczej dostaniemy kolejne szlabany. – Wzruszył
ramionami beznamiętnie. Dorcas uśmiechnęła się lekko; tak to było całkowicie w
stylu Lily.
-
Wiesz, że będzie strasznie wściekła, jak się obudzi – zauważyła Dorcas.
-
Przecież ci mówiłem, że zakazała nam się do siebie odzywać. – Jego arogancki
uśmiech mówił sam za siebie. Meadowes uniosła jedną brew do góry. Tak, teraz
rozumiała doskonale. Taka mała zemsta w wykonaniu pana Pottera. – Cieszę się,
że to sobie ustaliliśmy. I widzisz, moja słodka Dorc, pod żadnym pozorem nie
pozwolę jej budzić.
-
To się na tobie odbije, zobaczysz – ostrzegła, biorąc ze stolika Proroka
Wieczornego. – Na Różdżkę Morgany! – wykrzyknęła, patrząc na wytłuszczony
nagłówek na pierwszej stronie.
-
Ciszej, Meadowes, opanuj się trochę – skarcił ją Potter surowo. – Co piszą?
-
No nie, nie mów, że nie czytałeś?
-
Wiesz, jakoś nie było kiedy.
Dorcas
wyglądała dość sceptycznie, ale nie skomentowała tego, a jedynie pokazała mu
tekst krzyczący: „KOLEJNE ATAKI, KOLEJNE OFIARY!”. Pod napisem widniały dwa
zdjęcia: kobiety i mężczyzny. Kobieta miała pewną siebie minę, dumną postawę i
idealne kobiece kształty; ciemne włosy związane były w misterny kok, a oczy
ślicznie się skrzyły. Mężczyzna miał grube kości, nieco wystający brzuch i
elegancką, drewnianą, rzeźbioną laskę. Państwo Anistone… Rodzice Kimberly i
Crystal.
-
Myślisz, że ona wie? – szepnęła drżącym głosem Dorcas.
-
Myślę, że gdyby wiedziała… – zaczął James całkowicie poważniejąc. –Lepiej jej
to pokaż.
-
Wiesz, gdzie ją znajdę?
-
Jest w naszym dormitorium.
Wstała
i ruszyła na chwiejnych nogach przez Pokój, do dormitoriów chłopców. Była zbyt
wstrząśnięta tym, co przed chwilą przeczytała, żeby zastanawiać się, co jej
przyjaciółka może robić w dormitorium Huncwotów, skoro troje z nich było w
Pokoju Wspólnym. Bywała tu ostatnimi czasy dość często, więc relatywnie szybko
trafiła na odpowiednie drzwi. W głowie ciągle miała tłusty nagłówek artykułu i
zdjęcia rodziców Kimberly, przez co zupełnie zapomniała o manierach. Bez wstępnego
pukania otworzyła drzwi i wpadła do pokoju roztrzęsiona.
-
Kimberly, muszę ci coś…
Wydała
z siebie zduszony okrzyk, szybko odkręcając się tyłem do tego, co zobaczyła.
Bluzka Kimberly leżała na szafce Syriusza, chłopak miał na sobie rozpiętą,
ciemną koszulę, odsłaniając umięśniony tors. Kimberly pisnęła, zakrywając się
kołdrą z łóżka Syriusza. Black odsunął się od niej na długość połowy pokoju,
nieco zażenowany.
-
Dorcas!
-
Nie patrzę! Nic nie widziałam! – zakrzyknęła nieswoim głosem. Nie wiedziała czemu,
ale coś zakłuło ją w okolicach żołądka, a serce przyspieszyło biciu. Zapomniała
o rodzicach Kimberly; prawdę mówiąc zapomniała jakichkolwiek słów. Widziała ich
już razem, ale jakoś nigdy nie zrobiło to na niej wrażenia. W tamtym roku nie
miała z tym problemu. Nawet ostatnio, kiedy spierali się na korytarzach, albo
kiedy Syriusz ją specjalnie zaczepiał (inna sprawa, że Syriusz zaczepiał
wszystko, co było przeciwnej płci do jego)… wewnętrznie dziwnie się czuła, ale z
jakiegoś powodu potrafiła pozostać obojętną, nie zwracać na to uwagi… w
zasadzie… z ostatnich tygodni w pamięci zostały jej tylko zajęcia. Może dlatego
teraz to tak na nią podziałało. Szczególnie, że zobaczyła ich razem w dość
krępującej sytuacji. Być może po cichu liczyła na to, że skoro spotkała się z
Syriuszem, to coś to znaczy. Jednak Syriusz nic jej nie obiecywał, a ona nie
oczekiwała zbyt wiele. Sama nadal nie była pewna czy czegokolwiek oczekuje. Co
innego Kimberly; w końcu wcześniej była jego dziewczyną. Nic więc dziwnego, że
ciągnęło ich do siebie.
-
Już możesz się odwrócić – mruknęła Kimberly. Dorcas posłusznie odwróciła się do
nich przodem. Nieśmiało zerknęła na ich twarze, nie patrząc żadnemu w oczy.
Kimberley miała zarumienione policzki. Syriusz zdawał się być nadal wyraźnie
zakłopotany.
-
Em… źle zapiąłeś guziki, Syriuszu – bąknęła cicho. Black popatrzył na siebie i
zaklął od serca, poprawiając szybko zapięcie.
-
Coś się stało, Dorc? Wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć – zauważyła Kimberly,
poprawiając poczochrane włosy.
-
Nie, nie. Znaczy tak! – poprawiła się szybko. – Kim, musisz coś zobaczyć.
Lepiej usiądź.
-
Chyba nie rozumiem – bąknęła Anistone, posłusznie siadając na najbliższym
łóżku. – Co się stało, Dorcas?
Dziewczyna
spuściła głowę, podchodząc powoli do przyjaciółki ze zwiniętą w rulon gazetą w
ręce. Kiedy stanęła obok Syriusza westchnęła ciężko, przestępując z nogi na
nogę. Black w tym czasie doprowadził się do ładu, skupiając się w końcu na
Meadowes. Broda zatrzęsła jej się żałośnie.
-
Dorc, coś nie tak? – Zmarszczył czoło.
Dorcas
podała gazetę Kimberly.
-
Piszą, że uznano ich za zaginionych, Kim. Tak mi przykro.
Ogień
w kominku przyjemnie trzaskał, miłe ciepło biło ku niej, otulając swoimi
ramionami; dając jej poczucie bezpieczeństwa. Luźno zwisające z obręczy fotela
ręce, upuściły na czerwony dywan zapisane pochyłym, drobnym pismem kartki;
książka nadal leżała na jej kolanach. Rude kosmyki zachodziły na jasną twarz.
Westchnęła, drzemiąc. Jak przyjemnie było tak się niczym nie przejmować, osunąć
się w krainę snów. Była wykończona, czuła to nawet przez sen. Ostatnio często
zarywała nocki, by dokańczać prace domowe, eseje...
Eseje...
Coś jej to przypominało. No tak, przecież pisała jeden z nich; ten z
Transmutacji. Obiecała sobie go dokończyć. Śpi w najlepsze, kiedy praca czeka.
Jakim cudem zasnęła?
Zamruczała
markotnie, kręcąc głową. Nogi jej zdrętwiały od zbyt długiego siedzenia na nich
w jednej pozycji, więc zasyczała, wyciągając je do przodu. Otworzyła wielkie,
zielone oczy, patrząc nieco zdezorientowanie po pokoju. Odgarnęła z
rozdrażnieniem rudą grzywkę z jasnego czoła, skupiając przy tym wzrok na
siedzącym na fotelu obok, Jamesie. Chłopak uparcie się w nią wpatrywał,
podpierając brodę na łokciach. Lily wyciągnęła się, czując narastającą
irytację.
-
Pozwoliłeś mi usnąć - jęknęła z wyrzutem. - Jak mogłeś? Mam jeszcze tyle pracy!
- Załamała ręce, zbierając kartki z podłogi. James rzucił się, chcąc jej przy
tym pomóc.
-
Kazałaś nam się do siebie nie odzywać i nie przeszkadzać ci, więc jak miałem
cię obudzić? - Zrobił niewinną minkę, trzepocząc rzęsami. Lily zmrużyła oczy.
-
Chodziło o to, żebym dokończyła esej i ty o tym doskonale wiesz, Potter.
-
Kiedy tak słodko spałaś...
-
James, to nie ma żadnego znaczenia - mruknęła rzeczowo. Zmieszała się, zerkając
na niego ukradkiem. Chwyciła za ostatnią kartkę, mając zamiar się podnieść z
klęczek, ale James chwycił za jej dłoń i przytrzymał ją. Lily popatrzyła
pytająco najpierw na jego rękę na swojej, po czym na jego twarz. Zarumieniła
się jeszcze bardziej.
-
Prawdę mówiąc w tobie wszystko jest słodkie - zamruczał, uśmiechając się
delikatnie. Zdawało się, że bardziej mówi do siebie niż do niej.
-
Pleciesz od rzeczy. - Spróbowała wyswobodzić dłoń, ale ścisnął ją mocniej. -
James, puść.
-
Wybacz, nie powinienem. – Puścił jej rękę, oddając zebrane karki. – Czy jest
szansa, że dobrą postawę obywatelską i pomoc w zbieraniu notatek dostanę małą
nagrodę?
-
Lepiej zapytaj, czego nie dostaniesz.
-
To znaczy?
-
Nie dostaniesz w zęby.
-
I tak bym nie dostał. - Wzruszył ramionami. Lily ściągnęła usta, oburzona. Jej
groźby najwyraźniej nie robiły na nim żadnego wrażenia. - Wiesz, Lil, za bardzo
mnie lubisz, żeby mi przyłożyć. - Wyszczerzył zęby, patrząc w jej zielone oczy.
Szybko odwróciła wzrok, czując, że serce przyspiesza jej rytmu. Na ustach
poczuła echo ich pocałunku. Od tamtej pory nie była w stanie skupić się na
niczym innym. Rozchyliła wargi, by nabrać powietrza dla otrzeźwienia.
-
Naprawdę? - syknęła. Zamachnęła się na niego, ale James tylko zachichotał, kiedy
zatrzymała dłoń tuż obok jego twarzy i poczochrała mu włosy. Uśmiechnęła się z
taką szczerością, że James poczuł ukłucie w okolicach klatki piersiowej na myśl
o tym, czego za moment się dowie.
-
Psujesz arcydzieło – odpowiedział z udawaną urazą.
Lily
wywróciła roziskrzonymi oczami, nadal cała w uśmiechach. Nawet nie zdawała
sobie sprawy z tego jak bardzo chciała to zrobić. Serce o mało nie wyskoczyło
jej z piersi. Męskie perfumy, odurzały ją, przez co kręciło jej się w głowie.
Miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję... ale wtedy zauważyła Remusa,
pochłoniętego Prorokiem Wieczornym i sączącego kremowe piwo Petera. James
pomógł jej wstać. Lily otrząsnęła się dość szybko. Kiedy pozwoliła sobie znów
spojrzeć na jego twarz, wydał jej się dużo poważniejszy, niespokojny.
Uświadomiła sobie, że od początku taki był, że zachowywał się nieswojo, trzymał
ją na dystans, co było dziwne. Remus również najwyraźniej był czymś
wstrząśnięty. Oczy skakały mu po gazecie z zaskakującą prędkością.
-
Coś się stało? - spytała czując ogarniający ją strach. - James?
Potter
westchnął ciężko. Skinął głową, nie patrząc na nią. Lily czuła, jak blednie.
Miotała oczyma po Huncwotach, oczekując wyjaśnień. Serce łomotało jej teraz z
zupełnie innych pobudek niż trzy minuty temu. Remus chrząknął znacząco.
-
Voldemort dorwał rodziców Kimberly - odpowiedział w końcu James bezbarwnym
głosem. Wzdrygnęli się na dźwięk wypowiedzianego nazwiska. Lily skarciła się za
to w duchu. Przecież już to opanowała! Ale ta myśl zajęła jej umysł tylko przez
jedną setną sekundy, bo słowa Jamesa ciągle huczały jej w głowie. Usiadła na
fotelu za sobą, wytrzeszczając oczy. - Lily dobrze się czujesz? - James
uklęknął przed nią, chwycił ją za dłonie i mocno ścisnął. - Zbladłaś.
-
Jak to możliwe? - szepnęła, patrząc na niego zielonymi oczami, wielkimi od
niedowierzania. - Skąd to wiecie?
-
Piszą w Proroku. - Wskazał jej głową zielonego od nerwów Remusa.
-
Ktoś jej to powiedział?
-
Dorcas do niej poszła.
-
Gdzie one są?
-
W naszym dormitorium.
-
W waszym... chwila myślałam, że Kimberly tam była z Syriuszem.
-
No tak.
-
I puściliście tam Dorcas? Lepiej tam pójdę.
Biorąc
kolejny już oddech na uspokojenie podniosła się i ruszyła na schodki prowadzące
do dormitoriów chłopców.
-
Niech to szlak - bąknął Rogacz, wymieniając z Remusem spojrzenie. Podniósł się
z podłogi i pobiegł w ślad za Lily.
Dormitorium
było otwarte. Kiedy Lily zajrzała do pomieszczenia, przez drzwi widać było
postać Dorcas obejmującą się rękami i wpatrzoną w jeden punkt.
Dorcas
podniosła na nią wzrok, pociągając przy tym nosem.
-
Lily, jesteś. Spałaś i ja nie chciałam cię budzić - szepnęła. James błyskawicznie
znalazł się koło niej. Położył jej pocieszająco rękę na ramieniu. Nie zrzuciła
jej; wręcz przeciwnie, była mu wdzięczna. Z wnętrza pokoju dochodziły krzyki
pełne żalu i złości. Kimberly co chwila traciła dech z płaczu.
-
Mój Boże - szepnęła Lily, przekraczając próg pokoju. Kimberly stała w
najdalszym rogu pokoju przyciskając dłonie do twarzy. Syriusz stał przed nią
jakiś metr, chcąc najwyraźniej ją do siebie przytulić.
-
Przecież nic ci nie zrobię, Kim. Wszystko będzie dobrze. Daj sobie pomóc - prosił
zmienionym głosem Black, uparcie próbując do niej podejść.
-
Nie będzie dobrze! Zostaw mnie, Black, proszę! Crystal. Gdzie jest Crystal?! – zaszlochała,
ocierając oczy.
-
Kim - mruknęła Lily, zwracając na siebie jej uwagę. – Daj sobie pomóc.
-
Lily, zawołaj Crystal. Zawołaj moją siostrę – wyrzuciła na wydechu.
-
Ja pójdę - mruknął James, zanim nawet zdążyła się odwrócić. Skinęła, więc tylko
głową. Musnął delikatnie jej dłoń opuszkami palców, zanim zniknął na schodach.
-
Kim, uspokój się. Musisz być dzielna - spróbował znowu Syriusz, ale bez żadnych
efektów.
-
Nie! Moi rodzice! Nie, nie, nie...! - Skuliła się w sobie, targana przez
emocje. Przeczesała palcami włosy, robiąc na głowie straszny bałagan. - Odejdź!
Nic nie rozumiesz! Zostawcie mnie!
-
Kimberly, siadaj – Lily ponownie zwróciła się do przyjaciółki, nieco surowszym
głosem. Dziewczyna popatrzyła na nią spuchniętymi oczyma, ale posłusznie
usiadła na łóżku. Syriusz popatrzył na nią zdumiony. To był chwyt, który on sam
zastosował do Evans. Anistone podniosła na nich wzrok, pociągając nosem.
Syriusz wycofał się szybko do drzwi. Lily usiadła przy niej i objęła ją ręką.
Kimberly położyła głowę na jej ramieniu, dygocąc na ciele.
James
przyszedł zaskakująco szybko, ale nie było z nim Crystal, przez co Kimberly
wpadła znowu szloch. Lily przycisnęła ją z całej siły do siebie.
-
Crystal? - wymamrotała błagalnie, ale James tylko pokręcił głową. Już otwierał usta,
żeby coś powiedzieć, ale nie dane było mu nawet zacząć, bo tuż za nim pojawiła
się wysoka postać kobiety.
Profesor
McGonagall wyszła z cienia, spokojnie podchodząc do Kimberly. Lily jeszcze
nigdy nie widziała na jej twarzy tak głębokich emocji.
-
Dziękuję ci, Potter – rzuciła do Jamesa, mijając go w drzwiach. - Panno
Anistone - mruknęła miękkim głosem, gestem pokazując jej drogę do drzwi przed
sobą. - Dyrektor prosi do siebie, do gabinetu. Twoja siostra, Crystal, już tam
czeka.
Roztrzęsiona
Anistone wstała, posłusznie mijając profesorkę i swoich przyjaciół. Na miękkich
nogach powłóczyła się przez korytarz do wyjścia. Lily wstała tuż za nią, chcąc
jej pomóc, ale McGonagall zatrzymała ją.
-
Nie, panno Evans, Kimberly musi tam pójść sama.
Skinęła
głową, oklapując na czyjeś łóżko. Kiedy McGonagall wyszła za Kimberly
(wspierając ją za ramię przez całą drogę), James usiadł koło Lily i objął ją
ramieniem. Spojrzała na niego zamglonymi oczyma. Poczuła rumieńce na
policzkach, więc szybko spuściła wzrok na swoje buty.
-
Chodź. Idziemy coś zjeść - zarządził rzeczowo.
Oj szkoda, szkoda.
OdpowiedzUsuńŻal mi Dorcas, no! Okropny jest ten Syriusz.
Więcej Lily i Jamesa!
Lilka.
No cóż, Syriusz ma swoje momenty i nie zawsze dobre ;]
Usuń