poniedziałek, 4 czerwca 2012

022. "Jesień była piękna tego roku..."


Niewiele osób w całym Hogwarcie, które znały siostry Anistone, mogłoby przypuszczać, że potrafią okazywać swoje uczucia. Być może, więc dlatego tak wiele z nich kręciła nosami, na niektóre z ich zachowań. Oczywiście nikt nigdy nie śmiałby powiedzieć tego na głos. Kimberly i Crystal raczej za sobą nie przepadały, ale na potrzeby chwili, niby to odbudowując rodzinne więzy, gotowe były się pogodzić. Nikt nie miał też wątpliwości, że obie bardzo przeżywają stratę rodziców. Siostry Anistone w zupełnie różny sposób okazywały innym swój ból; Crystal od zawsze lubiła być w centrum uwagi, co teraz tylko się nasiliło. Spora grupa osób miała ochotę jej we wszystkim pomagać, a ona oczywiście od tego nie stroniła. Coraz to więcej oddanych jej chłopaków, było na posyłki ślicznej dziewczyny. Najwyraźniej cierpiąca Crystal Anistone była dla nich jeszcze bardziej pociągająca niż wyniosła Crystal Anistone. Zachowanie Kimberly budziło dużo większe obawy; nie miała ochoty z nikim rozmawiać, z nikim się widzieć, stroniła od wszelkich kontaktów, nawet z przyjaciółkami. Jedyny wyjątek stanowił Syriusz, ale ten uciekał od niej, gdy tylko nadarzała się okazja. Nie potrafił rozmawiać z drugą osobą w taki sposób. Nie chciał z nikim o czymś takim rozmawiać! Nie czuł więzi z własną rodziną, jak więc miałby pocieszać kogoś z powodu jej straty, skoro sam oddałby całe złoto ze swojego skarbca, byleby się ich pozbyć (no, może prócz Mary i Andromedy - jego ulubionych kuzynek).
Lily kochała swoich rodziców, jak nikogo innego na świecie, a mimo to doskonale rozumiała Syriusza (co swoją drogą odrobinkę ją przerażało). Była pewna, że nie potrafiłaby wydusić z siebie ani słowa na ten temat do Kimberly. Jodi już kilka razy próbowała ją nakłonić do rozmowy z przyjaciółką, ale Lily za każdym razem była coraz bardziej pewna w niepowodzenie swojej misji i za każdy razem stanowczo odmawiała. Co niby powiedzieć osobie, która przed kilkoma dniami dowiedziała się, że jej rodzice prawdopodobnie nie żyją? Siedząc przy kominku w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, przeczesała dłonią rude włosy. Dzisiaj darowała sobie zaplatanie warkocza, czy nawet kucyk na boku i puściła je luźno, pozwalając rudym kosmykom swobodnie opadać na jej ramiona i plecy. Westchnęła, odkładając wypracowanie z Zielarstwa „na później”. Nie potrafiła skupić się na nauce. Nie teraz.
Nawet nie zauważyła, kiedy Dorcas siadła naprzeciwko niej, na starej, wysiedzianej bordowej pufie. Wlepiła w nią swoje granatowe oczy, czekając aż otrząśnie się z zamyślenia. Wyglądała jak zbity kociak i prawdę mówiąc, tak się czuła. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, jak się zachować. Przez te ostatnie dni unikała i Syriusza i Kimberly jak ognia. A dodatkowo wszyscy dookoła pytali jej, czy aby na pewno wszystko jest w porządku! Przecież to Kim powinna być teraz w centrum uwagi. No i w sumie była. Dodatkowo Dorcas nikomu, nawet Lily, nie zwierzyła się ze swojej amnezji. Nie pamiętała tak wielu rzeczy, a chyba powinna, prawda? Miała całkiem niezłą pamięć. Próbowała zapisywać wszystko w dzienniku, ale co raz przyłapywała się na tym, że  nie wie co robiła przez większą część dnia, przez co wpadała w panikę.
- Och, Dorcas - mruknęła Lily, w końcu ją dostrzegając. - Przepraszam, zagapiłam się. - Uśmiechnęła się do niej delikatnie.
- Nie, to nic. - Machnęła lekceważąco ręką. Wzięła głęboko oddech. - Eee… Lily?
- Tak?
- Chciałam… - Zawahała się, robiąc pauzę. -… chciałam z tobą porozmawiać - bąknęła.
- Jasne. Coś się stało? - Nachyliła się ku niej z tym samym, ciepłym uśmiechem. Ruda grzywka wpadła jej do oczu, więc odgarnęła ją z roztargnieniem.
- Nie… znaczy tak. Znaczy… nie zupełnie. Chodzi o…
- O Syriusza i Kimberly? - dokończyła za nią na wydechu. Dorcas skinęła głową.
- Miałaś rację Lily, on chyba nie jest dla mnie. - Pokręciła głową, starając się powstrzymać grymas. - Wiedziałaś, że to tak się skończy?
- Dor, to nie tak. Syriusz jest… on po prostu… No dobra, podejrzewałam. Chodzi o to, że Syriusz Black nie jest w stanie zmienić się z dnia na dzień, Dorc. Myślę, że… nie dostrzegasz tego, bo i nigdy w nikim nie dostrzegałaś. Wiem, że go lubisz i prawdę mówiąc ja chyba też zaczynam. Okazuje się, że ma też plusy i jak przestaje zgrywać pajaca, to jest całkiem znośny. Ale nadal gustuje w dziewczynach, których zdobycie nie jest trudne.
Dorcas objęła się ramionami, jakby chciała dodać sobie otuchy. Przygryzła nerwowo wargę, szukając oczyma jakiegoś punktu zaczepu. Na niczym nie mogła się dostatecznie skupić. Westchnęła.
- Po prostu nie wiem jak mam się teraz wobec nich zachowywać – szepnęła. – Teoretycznie między mną a Syriuszem nic się nie wydarzyło, ale i tak nie czuję się komfortowo.
- Po prostu bądź sobą, Dorcas - odpowiedziała Lily, siląc się na kolejny uśmiech. Tym razem nie poszło jej tak łatwo.
- Kimberly zrobiła to specjalnie? - zapytała po chwili milczenia.
- Ale co?
- No wiesz, na początku roku sama przekonywała mnie do Syriusza, a później…
- Później wyszło tak, że kiedy ty byłaś nieprzytomna, Kimberly uznała, że droga jest wolna. A Syriusz po prostu nie pozostał jej obojętny. Ale jeśli zależało ci na dalszych spotkaniach, to czemu nie wyszłaś z inicjatywą?
- Ja… - Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Bo co? Bo w ogóle nie pamiętała tamtego okresu? Bo nie kontrolowała swojego życia? Najgorsze było to, że dobrze wiedziała jak brzmią te opisy. Słuchała uważnie na lekcjach Obrony Przed Czarną Magią o urokach. Pamiętała, jak Syriusz opowiadał o Śmierciożercach i ich metodach działania. Czuła, że ręce zaczynają jej się pocić, a serce drgać ze strachu. Nie dopuszczała do siebie myśli, że coś takiego mogłoby przydarzyć się właśnie jej. Nie była przecież nikim znaczącym. Żadną strategiczną osobistością.
- Wiem, że byłaś w szoku. Zauważyliśmy to wszyscy. Serio, narobiłaś nam strachu - Dorcas zaśmiała się histerycznie.
- Tak, wiem…
Lily pokręciła głową z politowaniem.
- Chyba musicie o tym pogadać - powiedziała na końcu, kładąc jasną dłoń na ramieniu Dorcas. Nie musiała pytać, co przyjaciółka ma na myśli. Chodziło jej o Kimberly i Syriusza. Zwłaszcza o Syriusza.
Jęknęła w duchu.


Wszedł do Pokoju Wspólnego, błagając niebiosa, by tylko nie spotkać w nim Kimberly. Nie to, żeby jej już nie lubił, po prostu ostatnimi czasy zbyt wiele musiał jej poświęcać. Czuł się do tego zobowiązany, bo tylko z nim rozmawiała. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia, dlaczego. Wszyscy wiedzieli, jak był egocentryczny i zauważali jak mało w nim altruizmu. A jednak chciała z nim rozmawiać. Przez te ostatnie dni mówiła głównie o swoich rodzicach, o siostrze, o rodzinie, o miłości, o tym jak bardzo jest mu wdzięczna za poświęcony czas, za to, że jest, że się nią opiekuje, że chce z nią rozmawiać. Zazwyczaj on sam nie musiał wiele mówić. Najgorsze były momenty, kiedy mówiła: „ A ty, co o tym sądzisz, Syriuszu?” albo „Ty też tak czujesz?”. Wtedy kompletnie głupiał. Nigdy nie mówił o swoich uczuciach, na litość Boską! Nazywa się Syriusz Black, a nie Miękkie Kluchy.
Ale wczoraj, Kim ani słowem nie wspomniała swoich rodziców. Nie, mówiła tylko o szkole, o ich przyjaciołach i Syriusz mógł poczuć się odrobinkę luźniej niż przez ostatni tydzień. Bo wczoraj minął właśnie tydzień od tragicznej wiadomości, jaką otrzymali.
Był początek października i drzewa okrywały się złotem, brązem i czerwienią, głośno oznajmiając światu, że powoli zbliża się zima. Jesień była piękna tego roku. Liście zdawały się dłużej trzymać drzew, jakby bały się upadku na brunatną ziemię. Deszcze nie dawały się we znaki, co było wyjątkowo miłe, szczególnie ze względu na klimat Anglii.
Jesień. O czymś mu to przypominało, ale za żadne skarbie świata nie potrafił sobie przypomnieć, o czym.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie znalazł Kimberly, ani też żadnego z Huncwotów. Odetchnął z pewną ulgą. W sumie, było to dość prawdopodobne, że Kimberly tu nie będzie. Unikała tłocznych miejsc, a Pokój Wspólny Gryfonów, z pewnością do takich należał. Zaczął spokojnie iść ku dormitorium chłopców, kiedy coś przykuło jego uwagę. Ciemne, długie włosy znikały właśnie na schodach wiodących do pokoi dziewcząt. Syriusz nie musiał się dwa razy zastanawiać do kogo należały. Doskoczył szybko za nimi, rozejrzał się i stuknął różdżką w odpowiednie miejsce w ścianie. Ta odsunęła się na bok, odsłaniając przejście, które pozwalało chłopcom dostać się na korytarz dziewcząt. W kilku susach pokonał spiralne, drewniane schodki i wyszedł z przejścia, idealnie przed Dorcas, zastępując jej tym samym drogę. Dziewczyna zamrugała z zakłopotania i zaskoczenia. Nie spodziewała się go tu spotkać. Nie spodziewała się spotkać nikogo. Syriusz posłał jej delikatny uśmiech. Nie mógł zdobyć się na nic więcej. I wtedy dotarło do niego, że zapomniał o jej urodzinach. W połowie października Dorc miała urodziny! Całe szczęście, że mniej więcej wtedy kończył mu się ten cholerny szlaban. Inaczej nawet nie miałby, kiedy czegoś dla niej kupić. A był przekonania, że musi.
- Cześć Dorcas - przywitał się nieco zdyszany.
- Witaj Syriuszu - odpowiedziała cicho, jak zauważył, tylko z grzeczności. No proszę! A przed godziną rozmawiała o nim z Lily. O wilku o mowa, a wilk…
- Dorcas, porozmawiaj ze mną - szepnął, udręczonym głosem. O, jak bardzo ten głos pasował do jego osoby. Dorcas musiała przyznać, że przez to miała ochotę ująć go za dłoń. W pewnym sensie Syriusz czuł się udręczony. Miał problemy szczególnie z racjonalną oceną sytuacji. Czuł się źle nie tylko w stosunku do Dorcas. Wcześniej obiecał Mary, że jej nie skrzywdzi. Wiedział, że złamał obietnicę; wszyscy wiedzieli. W tym momencie jednak nie mógł zostawić ot tak Kimberly. Ta dziewczyna, po prostu na to nie zasługiwała. Może i była wyniosła, wścibska, niekiedy męcząca, ale jakże oddana i bądź, co bądź śliczna, a to dodatkowo działało na osąd Syriusza. Ale Dorcas? Chyba nigdy nie spotkał istoty lepszej od niej. Jak nikt zapracowała sobie na szczęście. Może i nie był dla niej idealny, ale na pewno nie chciał jej skrzywdzić. I jeszcze ten ufny wzrok, jakim zawsze go obdarzała. Teraz patrzyła na niego ze skrępowaniem, choć nie widać było po niej żalu. Prawdopodobnie ta dziewczyna nie umiała chować urazy do nikogo. Przez to wszystko nie czuł się pewnie, tak jak to zawsze bywało. Nawet nie potrafił wykrzesać z siebie tyle energii co zazwyczaj na wspólnym wypadzie Huncwotów z okazji pełni księżyca. Remus oczywiście nie miał mu tego za złe, a nawet zaproponował mu wcześniej by został. Co prawda poprawiło mu to humor, jednak miał wyrzuty, że zepsuł zabawę reszcie, bo tak naprawdę przez pierwsze godziny chodził tylko na czterech łapach z podkulonym ogonem. Dopiero zaczepki Rogacza pomogły.
Dorcas zmarszczyła opalone po wakacjach czoło. Widział, że ją spłoszył, że nie była przygotowana na rozmowę.
- O czym? - zapytała jednak mile, pamiętając także o uśmiechu. Miała nadzieję, że nie wyszedł tak sztucznie, jak miała wrażenie. Niestety, Syriusz czytał z jej twarzy, jak z otwartej księgi. Westchnął. Zapalone na korytarzu pochodnie, dające jedyne źródło światła, rzucały cienie na dobrą twarz Meadowes. Jedyne obrazy pejzaży, jakie tutaj były, zdawały się spochmurnieć, a wypłowiały dywan, stawał mu się kamieniami, wbijającymi się w stopy. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Po namyśle chwycił ją za przegub, pewny, że dłużej tutaj nie ustoi i powiódł do tajnego przejścia, z którego przed chwilą był wyszedł.
- Chodź - mruknął niejasno. Dorcas nie stawiała większego oporu, wiedziała, że to nie ma sensu. Syriusz i tak postawiłby na swoim. Musiałaby pójść. Zmieniła za to taktykę. Zalewała go lawiną pytań, między innymi dlatego, że straciła zupełnie pewność siebie.
- Coś się stało? Dokąd idziemy? O czym porozmawiać? Chodzi o Kim? Znowu gorzej się poczuła (ostatnimi czasy Kimberly miewała częste migreny i Dorcas skwapliwie się nią zajmowała, chociaż, według Lily - jak się zwierzyła Syriuszowi - robiła to tylko i wyłącznie po to, by zapewnić Kimberly, że nie chowa żadnej urazy)? Syriusz, AUA! To boli! - jęknęła, próbując wyswobodzić swój nadgarstek. Syriusz bąknął pod nosem liche „przepraszam” i odrobinę rozluźnił uchwyt, jednak pilnując przy tym, by dalej musiała iść za nim. Nie szli daleko, bo i nie było takiej potrzeby. Zatrzymali się mniej więcej na środku spiralnych schodków tajnego przejścia. Była tu tylko jedna pochodnia - właśnie na środku. Postarał się, by Dorcas stanęła przy ścianie, a on naprzeciw niej. W ten sposób nieco utrudniał jej drogę ucieczki.
- Wiem, co sobie myślisz - zaczął, patrząc jej w oczy uparcie. Dorcas wiedziała, że jest w potrzasku. Ale nie potrafiła się przyznać, więc dalej brnęła przez kłamstwa. Serce biło jej jak szalone. Syriusz był nieprzewidywalny, a to miejsce przyprawiało ją o dreszcze. Nadal nie zdążyła jeszcze wymyśleć co mu powie, prócz „naprawdę mi to nie przeszkadza”.
- Naprawdę nie rozumiem, Syriuszu.
- Doskonale rozumiesz. Jesteś na mnie zła, prawda? Chodzi o Kimberly.
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła od razu zgodnie z prawdą. – Całkiem szczerze życzę wam jak najlepiej.
- W to nie wątpię. Ale Dorcas, musisz mi uwierzyć, że ja wcale nie wracam do Kimberly. W zasadzie, to powoli mam jej dość – dodał bardziej do siebie niż do niej.
- Nawet tak nie mów. Ona teraz sobie sama nie poradzi. Dawałeś jej złudne nadzieje wcześniej, więc teraz licz się z tym, że cię potrzebuje. Musiałeś wiedzieć, że ona nadal coś do ciebie czuje.
- Nie, nie wiedziałam - mruknął, ale go zignorowała.
- Nie tłumacz mi się, bo nie masz z czego. Rozumiem, w pewnym momencie mnie… zabrakło. Spotkaliśmy się zaledwie dwa, czy trzy razy, więc to do niczego nie zobowiązuje. A Kimberly jest moją przyjaciółką. - Odwróciła od niego wzrok, patrząc w dół schodków. Mówiła prawdę; nie skłamała ani razu. Fakt, nie czuła się dobrze z tym, że ich spotkania ucięły się w taki sposób, jednak nie było to dla niej wielkim ciosem. - Lepiej będzie jeśli do niej pójdziesz. Kimberly cię potrzebuje, nie rozumiesz tego? - szepnęła.
Uniósł jej podbródek, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała. Musiała się bardzo pilnować, by nie się zarumienić.
- To naprawdę nie tak miało wyglądać. - Przełknął głośno ślinę. Zebrał w sobie całą swoją odwagę i postarał się przemóc, by do tego dodać:
- Przepraszam, Dorcas.
Była zdumiona, że Syriusz Black przepraszał. Nigdy, ale to nigdy by się tego nie spodziewała. Uśmiechnęła się lekko, jednak po chwili zerknęła w bok, próbując uniknąć patrzenia wprost na jego przystojną twarz. Bezpieczniej dla niej było tego nie roztrząsać.
- Nie przepraszaj mnie. Nie masz za co. W gruncie rzeczy, możemy przecież zostać przyjaciółmi – zapewniła, czując jak pąsowieje. Kiedy ponownie na niego spojrzała miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Oczy mu błyszczały i przesuwały się po niej leniwie.
- Nie dla mnie, Dorc.
Przysunął się do niej w jednej chwili i pocałował ją. Na początku była zbyt zdziwiona, by się sprzeciwić, ale kiedy tylko dotarło do niej, co się dzieje i że to w pewnym sensie chłopak Kimberly właśnie całuje ją w sposób zupełnie nie przyjacielski, odsunęła się natychmiast. Usta paliły ją od pocałunku, serce mało nie rozerwało jej klatki piersiowej, a zamiast mózgu miała galaretę. Uświadomiła sobie, że skądś zna ten pocałunek. Tylko, że ona nigdy wcześniej nie całowała się z Syriuszem Blackiem, prawda?
- Co ty wyprawiasz?!
- Udowadniam ci, że…
- Że jesteś taki, jak mówiła Lily? - dokończyła niecierpliwie, oburzona jego zachowaniem. - Kimberly jest moją przyjaciółką, a ty skaczesz sobie między mną a nią, jak z kwiatka na kwiatek.
- Evans się myli, Dorcas. Ja wcale nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Wiem, że nie chciałeś. Ale tak wyszło - mruknęła, powoli odzyskując nad sobą panowanie. Nigdy nie myślała, że jej pierwszy pocałunek z Syriuszem Blackiem będzie wyglądał w ten sposób. Bo przynajmniej nie pamiętała żadnego innego. - Ale Kimberly…
- Tak wiem. To twoja przyjaciółka. - Westchnął.
- Zgadza się. I teraz do niej wracam. - Wskazała głową, jakiś bliżej nieokreślony kierunek.
- Pod jednym warunkiem. - Uniosła brwi do góry pytająco. - Będziesz się ze mną nadal spotykała. Wrócimy do tego momentu, na którym skończyliśmy
- Nie ma takiej opcji - ucięła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale…
- Wybacz Syriuszu, ale nie mam zamiaru wrabiać przyjaciółki. I nie pozwolę, by jej chłopak ją zdradzał.
- Nie jestem jej chłopakiem na Morganę! Ale rozumiem, że biorąc pod uwagę okoliczności nie byłoby to sprzyjające, więc mam inną propozycję. Po prostu mnie pocałuj. - Pozwolił sobie na lekki uśmiech. Dorcas wytrzeszczyła na niego oczy. - Obiecuję, że więcej nie będę cię nachodził.
- A Kimberly?!
- Do diabła z Kimberly! Mnie i ją naprawdę już nic nie łączy. - Machnął ręką zdenerwowany. – Poza tym nie ma jej tu. Więc nawet jej to nie zaboli.
- Syriuszu, jak możesz!
- Dorcas zrozum, że my nawet nie zaczynaliśmy ze sobą chodzić, słowo! To ona sobie w pewnym momencie coś ubzdurała. Nigdy nic jej nie obiecywałem. Jestem teraz… trochę, jak Lily. A czy, według ciebie, ona nie ma prawa do innego chłopaka niż James? - spytał rezolutnie.
- Oczywiście, że ma! - zawołała od razu.
- No więc?


Przeciągnął się ze zmęczeniem, by z nową siłą pochylić głowę nad dokończeniem bazgrolenia złotego znicza na pustym pergaminie leżącym obok wielkiej otwartej książki. Coś strzyknęło mu w kręgosłupie, być może, dlatego że przez ostatnie dwie godziny nie zmieniał swojej pozycji. Roztarł sobie kark, chcąc pozbyć się w nim cierpkiego uczucia odrętwienia. Od jakiegoś czasu studiował zaciekle pewną książkę, zdobytą dzięki niezawodnej pelerynie niewidce, z działu Ksiąg Zakazanych. Skórzana, nieco wyświechtana okładka świadczyła o jej zaawansowanym wieku. Westchnął, przeczesując włosy palcami. Zupełnie zapomniał, że jego ręce pokryte są kurzem, jaki zastał między stronicami księgi. Gdyby ktoś go zobaczył w takim stanie, zapewne nie uwierzyłby, że to on. A wszystko to dla spokoju ducha jego przyjaciela. Doskonale wiedział, że historia z Dorcas jeszcze się nie skończyła, nie dla nich, nie dla Huncwotów. Żaden z nich nie był w stanie uwierzyć w cudowne i nagłe ozdrowienie panny Meadowes. Nie mogli, co prawda wiedzieć, co się z nią dzieje, ale James obiecał uprzedniej nocy Syriuszowi, że tego tak nie zostawi. Syriusz zdawał się nie mieć teraz głowy do szukania niezbędnych im informacji; Kimberly zajmowała każdą jego wolną chwilę i powoli jej zły humor przechodził na niego. Ale najbardziej zaskoczony był jego wczorajszą prośbą. Łapa wydawał się być czymś zaniepokojony, a poza tym, ciągle miał w pamięci puste spojrzenie granatowych oczu Dorcas. James nigdy nie podejrzewałby kumpla o takie zaangażowanie w sprawy jakiejkolwiek dziewczyny, a w szczególności Dorcas Meadowes. Najwyraźniej zostawienie jej w taki sposób oraz to, że coraz bardziej zaczynali zaprzyjaźniać się z dziewczynami z dormitorium Evans podziałało na niego bardziej niż zazwyczaj.
Oczywistym było, że Dorcas sama sobie z tym nie poradzi, ani też, że żadna z dziewczyn nie będzie w stanie jej pomóc. Czemu? Zbyt szybko uwierzyły w jej powrót do siebie. Chyba tylko Jodi z jakichś, tylko sobie znanych powodów, uważnym okiem wciąż patrzyła na każdy ruch Dorcas. Dodatkowo James miał wrażenie, że jest coraz bardziej zaniepokojona tym, co obserwuje. Przewrócił pożółkłą kartkę, wertując wzrokiem kolejny nudny tekst, z którego nic nie wynikało. Nie miał ochoty poznawać tajników czarnej magii i z każdy kolejnym czytanym zdaniem robiło mu się coraz bardziej niedobrze. Ze zdenerwowaniem odrzucił od siebie księgę i przetarł oczy rękoma.
W tym czasie drzwi do ich dormitorium otworzyły się i wszedł przez nie nieco zgarbiony Syriusz. Wyglądem przypominał trochę zaszczute zwierzę… zaszczutego psa, pomyślał James i mimowolnie parsknął śmiechem. Black zwrócił na niego swoją uwagę i uniósł pytająco brwi.
- Co? - burknął zrezygnowany.
- Nic nic, coś mnie załaskotało w gardle. - James szybko udał nagły atak kaszlu, by odwrócić uwagę kumpla. – To pewnie ten kurz z książek.
- Taki kit możesz wciskać Evans. - Syriusz siadł naprzeciw niego i przekrzywił głowę. Przez to jeszcze bardziej przywodził Jamesowi na myśl psa. Black zmarszczył idealne czoło, jakby miał za zadanie rozwiązać jakąś wyjątkowo trudno zagadkę. Omiótł wzrokiem pozlepiane kurzem włosy Jamesa, sterczące w różne strony bardziej niż zazwyczaj, jego blade policzki, zgarbioną postawę i ciemne sińce pod oczami. - Co ci się stało?
- Niby gdzie? - mruknął James, zbity z tropu.
- No… wyglądasz, jakbyś dopiero, co sprzątał pod własnym łóżkiem.
James zerwał się z miejsca, szybciej niż by wypadało i skoczył, czym prędzej do lusterka w toaletce. Drzwi celowo zostawił uchylone.
- Cholera! - zaklął, wsadzając głowę pod kran, by umyć włosy. – Mówiłem, że to te książki! Masz u mnie porządny dług.
- A te sińce pod oczami? Ktoś ci przyłożył? - zachichotał, nieco sztuczne, Syriusz.
- W pewnym sensie, to tak. Ty. Wczoraj już prawie spałem, kiedy zachciało ci się pogaduszek na temat królewny Dorcas i królewny Kimmy. Później nie mogłem zasnąć, a ty już sobie słodko drzemałeś. W końcu Peter zaczął chrapać. Nie spałem całą noc.
- To już nie jest takie śmieszne, Rogaczu. - Westchnął Syriusz, poważniejąc na wzmiankę o Dorcas. James nie takiej reakcji spodziewał się od przyjaciela. - A propos pogaduszek…
- Nie no, znowu? Łapo, nie wiem, czy już zauważyłeś, ale daleko mi do terapeuty, a do wróżki chrzestnej lata świetlne. Chociaż tobie spokojnie mógłbym zaproponować już psychiatrę, więc serio, nie szczyp się, wal do takiego śmiało. - James zaczął wycierać włosy ręcznikiem koloru kości słoniowej, po czym rzucił się na swoje łóżko, układając się tak, by być przodem do przyjaciela. - No dobra niech ci będzie. To co cię trapi mój psi przyjacielu?
- Aktualnie? Ten bajzel na twojej głowie. - Syriusz wyszczerzył zęby, patrząc na sowie gniazdo Pottera.
- Rozumiem. I jak to odbierasz? - Zachichotał Rogacz, mimo wszystko starając się utrzymać głos fachowego psychologa. Dla lepszego efektu poprawił okulary i złączył ze sobą koniuszki palców obu dłoni.
- Eee... Jak bajzel?
- Po prostu nie znasz się na prawdziwej sztuce - prychnął Rogacz, machając zmanieryzowanie ręką.
- Jeśli to jest ta prawdziwa sztuka… To faktycznie, czuję się dość kiepski w tej dziedzinie. A tak na serio - odchrząknął. - chodzi o Dorcas i Kimberly.
- Powiedz mi coś czego nie wiem. Swoją drogą, widzę, że w ciągu wakacji straciłeś formę, lowelasie.
- Chodzi raczej o to, że… ja kompletnie nic nie czuję do Kimberly. I naprawdę się staram dawać jej oparcie, ale to wyjątkowo męczące. I jestem w tym beznadziejny.
- Ciężko czuć do niej mięte, skoro teraz skupia się głównie na sprawie swoich zaginionych rodziców, nie sądzisz? Odrobinę współczucia, stary - zganił go James, ale Black pokręcił niecierpliwie głową.
- Nie o to chodzi. Jak się rozstaliśmy w tamtym roku…
- To było w tym roku Łapo, ale kontynuuj.
- … to już wtedy dziękowałem, że poszło tak łatwo. Serio, nie mam ochoty znowu z nią być. A wygląda na to, że ona do tego właśnie do tego dąży. Nie, żeby mi przyszło na myśl teraz jej o tym mówić, szczególnie, że Kimberly wcale nie porusza tego tematu. Po prostu ja kompletnie nie wiem, jak mam z nią rozmawiać. Wiesz, jak uwielbiam moją rodzinkę. - James parsknął śmiechem. - Nie mam najmniejszego pojęcia, jak pocieszać kogoś, kto ma ze swoją dobre stosunki. Kimberly stanowczo odmawia rozmawiania z dziewczynami, więc nie wiem, co mam z nią zrobić.
- Crystal?
- James, poważnie? Chyba je znasz, co? I nie mów mi, że chciałyby ze sobą gadać. Dobra, może na początku, kiedy się dowiedziały, to im wychodziło, ale teraz jedyne, co słyszę od Kimberly na temat Crystal to, to, że nie umie uczcić pamięci rodziców i, że jej za nią wstyd. Nie powiesz mi chyba, że byłaby, więc w stanie z nią porozmawiać?
James wzruszył ramionami bezradnie.
- Kimberly nie daje mi chwili spokoju. Troszkę mnie to już dobija. Nie jestem aż tak empatyczny.
- Łapo, ty w ogóle nie jesteś empatyczny - sprostował spokojnie Potter.
- No widzisz, o tym właśnie mówię! Tym bardziej, że Dorcas już nieco wydobrzała. A najgorsze jest to, że nie potraktowałem jej najlepiej. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Chyba tak. Chcesz mieć Dorcas, chociaż miałeś w między czasie swoje momenty z Kimberly, ale w tym momencie ona ci tylko zawadza.
- To dość okrutne, co mówisz, ale nie owijając w bawełnę, to tak. Mniej więcej o to chodzi. Przez ciebie wyszedłem na szowinistyczną świnię, Rogaczu, dzięki. Tego mi było trzeba. - Pokręcił głową. - Wiem, że Kimberly martwi się o swoich rodziców i chyba tylko dlatego jeszcze przy niej jestem.
- Wiesz, przynajmniej jest to jakiś dobry uczynek. Pomyśl sobie, że dzięki temu jesteś trochę mniejszą szowinistyczną świnią.
- Sam nie wiem, czy to znowu taki dobry uczynek. Widziałeś Dorc? Widziałeś, jak na mnie teraz patrzą razem z Mary i Lily?
James skinął tylko głową. Wszystko to były tylko pytania retoryczne, na szczęście nie musiał odpowiadać. Syriusz przeczesał włosy palcami i wpatrzył się nostalgicznie w jeden punkt. James z troską przyglądał mu się, w duchu przyznając, że jego przyjaciel jest w sytuacji bez wyjścia. Nie mógł mieć Dorcas, dopóki był przy Kimberly, a tej nie mógł zostawić ze względu na tragedię, jakiej właśnie doświadczała.
- Pocałowałem Dorcas. - Przerwał milczenie Syriusz, nie mogąc dłużej tego w sobie dusić.
- CO zrobiłeś?!
- Pocało...
- Słyszałem, idioto! Czyś ty na głowę upadł? - zrugał go Potter, sztywniejąc. - Czy wiesz, coś ty zrobił?
- No...
- Najpierw chodziłeś z Kimberly, zerwaliście. Po wakacjach ładnie rozgrywasz akcje i zaczynasz spotykać się z Dorcas, by po chwili obściskiwać się z powrotem z Kimberly. Teraz kiedy Kimberly ma ciężko, uciekasz od niej i całujesz Dorcas. Oszalałeś do reszty? Chcesz u niej całkiem stracić szanse? Poza tym teraz o wszystkim dowie się też Lily! A wiesz, co to znaczy? - Syriusz wzruszył ramionami. - Że oberwie się nam obydwu. Mogę się założyć, że Evans będzie kazała mi przemówić ci do rozsądku, a Dorcas już nawet nie będzie chciała z tobą rozmawiać. Módl się, by nie powiedziała nic Kimberly, bo tylko dodasz jej powodów do smutku.
- Nic jej nie powie.
- Skąd ta pewność?
- Bo nie chce, żeby Kimberly cierpiała - wyjaśnił spokojnie Black. James wywrócił orzechowymi oczyma, po czy westchnął, rozcierając sobie skronie.
- Co ty chcesz osiągnąć?
- Chcę znowu spotykać się z Dorcas.
- W taki sposób?
- A czemu nie?
- Bo Dorcas się tak nie podrywa! Nie jest taka jak panienki, którymi się zazwyczaj umawiałeś. Ona... przede wszystkim liczą się dla niej przyjaciółki, przecież to wiesz. Poza tym już raz z niej zrezygnowałeś dla innej, nie myśl, że o tym szybko zapomni.
- Wiem.
James aby pokręcił głową.
- Jakby ci to powiedzieć, Łapo, masz przechlapane. Wiesz, trzeba być wyjątkowo zdolnym, by z jednego gówna wejść w jeszcze większe.


Musieli się gdzieś spotykać. Nie było odpowiedniego miejsca. Wszędzie mogli zostać nakryci, wszędzie mogli wejść inni uczniowie. Żadne z nich nie miało pojęcia, gdzie byłoby, więc najlepiej. Tym bardziej, że na tych spotkaniach przewodziła im często osoba, która już ukończyła Hogwart. Tak, więc miejsce musiało być wyjątkowe. Póki było ciepło i mogli uniknąć wprowadzenia osób z zewnątrz do zamku, woleli nie ryzykować. Na pierwsze, w tym roku, spotkanie z jednym z prawdziwych popleczników Czarnego Pana, został wybrany Zakazany Las. Wiadomość o spotkaniu otrzymali tylko nieliczni. Tylko ci, którzy przeszli już jakieś próby i było jasne, że żadne z nich nie zdradzi. Osoby tu przebywające, mogły czuć się wyróżnione. Prawie, jak prawdziwi Śmierciożercy. Oczywiście nie mogli wejść do Lasu wszyscy razem. Musieli być ostrożni. To samo tyczyło się wyjścia. Tym razem weszli dalej niż zazwyczaj.
Zajął miejsce przy pniu jednego z wielkich drzew. Nie chciał zbytnio rzucać się w oczy. Nie czuł takiej potrzeby. Na polance była już spora grupa osób, głównie ze Slytherinu. Pewni siebie, chodzili ze zdenerwowaniem w te i z powrotem. Po raz setny zerknął na zegarek. No tak, ponad godzina spóźnienia. Powoli zaczynał się zastanawiać, czy nie dać sobie spokoju i nie wrócić do szkoły. McGonagall go zamorduje, jeśli nie nadrobi zaległości w nauce.
Usłyszał trzask gałęzi i szelest kroków po swojej prawej stronie. Zmrużył oczy i wpatrzył się w to miejsce. Ktoś, ubrany w czarną pelerynę, kroczył energicznie, acz dostojnie, ku nim. Ciemne fale, strukturą przypominające siano, powiewały na wietrze. Postać zbliżyła się, a na polance zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali się w nią z mieszaniną strachu i zdumienia. Kobieta omiotła wyniosłym wzrokiem zebranych, spod ciężkich powiek. Nawet jemu serce zabiło szybciej. Bellatrix Black uniosła kpiarsko kącik pełnych ust do góry.
- Co tak stoicie? - zawołała wysokim, nachalnym głosem. Wyjęła różdżkę i machnęła nią, niby od niechcenia. Na polance pojawiło się kilka krzeseł w dwóch rzędach półkola. - Zajmijcie miejsca! - zarządziła. Sama wczarowała dla siebie wygodny, staroświecki, szmaragdowy fotel w ciemnym, mahoniowym drewnie, naprzeciwko półkola krzeseł. Z pogardą patrzyła na wystraszone twarze młodzieży. Przytknęła sobie różdżkę do policzka. Nie potrafiła pojąć, dlaczego Czarny Pan wysłał ją z misją do nieletnich. Przecież nie nadawała się na niańkę.
"Bello, moja droga, nie bądź naiwna. Powiedziałem, że to zrobisz i tak się stanie. Chcę mieć pewność, że uczniowie w Hogwarcie wiedzą, kim jest Lord Voldemort, że kiedy skończą naukę, przyłączą się do mnie. Muszę przyznać, że to dla mnie niezmiernie ważne, dlatego nie zawiedź mnie. Chcę tych dzieciaków, bo i czymże byśmy się stali, nie poszerzając naszych szeregów? A taki powiew świeżości zawsze jest potrzebny. Ci ludzie, to nasza przyszłość. Idź, Bellatrix i lepiej nie rób więcej problemów, bo przekonasz się co to znaczy gniew Lorda Voldemorta. Chyba nie chcesz stracić mojego zaufania?"
Bellatrix przypomniała sobie słowa pożegnalne swojego Mistrza i wzdrygnęła się. Nie, nie chciała stracić jego zaufania i nie, nie chciała poznać jego gniewu. Przełknęła ślinę, starając się opanować złość. Jeszcze raz popatrzyła ciemnymi oczami na swoich nowych podopiecznych. Wpatrywali się w nią, niemal jak w bóstwo. Wykrzywiła usta w kolejnym uśmiechu.
Wszyscy, nawet on, usiedli potulnie. Nikt nie spodziewał się Bellatrix. Niedawno kończyła Hogwart, a już teraz była wierną i chyba jedną z najsławniejszych i najokrutniejszych sług swego Pana. W większości podziwiali ją, byli nawet szczęśliwi i zaszczyceni jej obecnością. Jednak on odczuwał coś więcej: obawę.
- Czarny Pan pozdrawia was wszystkich i cieszy się z waszej obecności - urwała, oceniając, jakie zrobiła wrażenie na słuchaczach. Zadowolona z efektu, kontynuowała. - Jak wiecie, każdemu z nas daje na próbę pewne zadanie i między innymi z tym mnie dzisiaj do was przysłał. Ale w końcu po to tu jesteście; żeby mu służyć. Jest to największy zaszczyt, jaki spotka was z życiu; dostać od niego zadanie do wypełnienia.
Zaczęła bawić się swoją różdżką, czekając na jakieś reakcje. Oczywiście nikt nie był na tyle głupi, by się choćby poruszyć. Uśmiechnęła się znów. Najwyraźniej te dzieciaki były już czegoś nauczone przez jej poprzedników.
- Poprzednim razem, to jest tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, ci, którzy byli na zebraniu, a którym zostały powierzone już pewne zadania… - Spojrzała znacząco na swojego kuzyna Regulusa Blacka, który to wyszczerzył zęby oraz na niego, Severusa. Przełknął ślinę. - powinni wiedzieć, czego w tym momencie Czarny Pan od nich oczekuje. Regulusie, ty zacznij.
Regulus Black podniósł się ze swojego krzesła, postawionego tuż przed Bellatrix i odetchnął, chcąc odzyskać głos. Teraz nie była jego kuzynką, była kimś więcej. Rzucił jeszcze spojrzenie na Ryana Meadowesa i jego dwóch kumpli, zanim zaczął mówić.
- Czarny Pan dobrze zrobił, że powierzył mi to zadanie. Mogę z przyjemnością oświadczyć, że wyczułem odpowiedni moment i rzuciłem zaklęcie na Dorcas Meadowes. Mogę mieć nad nią pełną kontrolę, jeśli tylko zechcę. Wyćwiczyłem zaklęcie przed rzuceniem go na Meadowes. Zdobyłem włos Syriusza Blacka i wkradłem się do Wieży Gryffindoru. Poszedłem tam razem z Peterem Pettrigew, który nie był, oczywiście, niczego świadom i dzięki niemu dostałem się do dormitoriów dziewcząt. Niestety… - Skrzywił się. – Po drodze nastąpiły pewne komplikacje.
Regulus przypomniał sobie swoją rozmowę z Ryanem. Od początku wszyscy wtajemniczeni doskonale wiedzieli, że dziewczyną, którą on, Regulus, zaproponował Czarnemu Panu na swoją "ofiarę", była Dorcas. Ryan nie mógł się pogodzić z tą myślą, ale nie to było w tym wszystkim najgorsze. Gorsze było to, że jej znajomi domyślili się, że coś jest z nią nie tak. Całe szczęście, że ta głupia Macdonald i prefekt Gryffindoru Evans przyszły do Ryana po pomoc, inaczej nic by nie wiedział. Teraz musi po prostu bardziej uważać. Przynajmniej przestali węszyć. Szczególnie, że ta ruda szlama wspomniała podobno i o zaklęciu i o Śmierciożercach. Dobrze, że Ryan ma na tyle oleju w głowie, by szybko i sprytnie obrócić to podejrzenie na ich korzyść. Teraz żadna z nich nawet nie pomyśli o zaklęciu Imperio i o Czarnym Panie. Ryan Meadowes był dla nich całkiem dobrym nabytkiem.
- Komplikacje? - powtórzyła Bellatrix lodowato. Nie takiego sprawozdania się spodziewała.
- T-tak. Jej przyjaciółki, a w nich niejakie Mary Macdonald, Jodi Ferrante oraz Lily Evans, prefekt Gryffindoru, szlama, przyszły prosić o pomoc brata Dorcas Meadowes, Ryana… - Wskazał usłużnie bladego chłopaka, siedzącego w drugim rzędzie półkola. - i opowiedziały o swoich przypuszczeniach, dlatego musiałem na pewien czas wstrzymać się z zaklęciem Imperio. Na szczęcie Ryan odsunął ich podejrzenia zarówno od zaklęcia jak i od Czarnego Pana.
- Ryan Meadowes. – Bellatrix posłała mu namiastkę uśmiechu. – Czarny Pan zapewnił, że twoja siostra będzie bezpieczna, dzięki twojej służbie. I tak jest tylko bronią w naszych rękach. – Skierowała ponownie wzrok na kuzyna. – Regulusie, dlaczego takowe podejrzenia w ogóle się pojawiły? - warknęła do niego Bellatrix z furią w oczach.
- Niestety, dziewczyna otrzymała pewną dawkę revenelium, z tego, co jest nam wiadome. Było dodane do eliksiru usypiającego. Była nieprzytomna przez dwa dni. Stało się tak za sprawą Jamesa Pottera i... Syriusza Blacka. - Wypluł imię brata z pogardą, unikając spojrzenia Belli. Bellatrix Black poruszyła się niespokojnie w fotelu. Najpierw wykrzywiła usta w kpiarskim uśmiechu, dopiero później zaczynając się śmiać chłodnym, wysokim śmiechem.
- Syriusz nadal jest tak samo głupi, jak i był. Przynosi hańbę rodowi Blacków i plami nasze nazwisko. Zostaniesz chwilę dłużej po spotkaniu, wtedy powiem ci, co robić dalej. - Przeniosła wzrok, na drugi koniec półkola krzeseł. - A ty, Snape? Co masz do powiedzenia Czernemu Panu?
- Śledziłem Jamesa Pottera, zgodnie z poleceniem. Jestem w stanie podać z pamięci jego plan lekcji, nazwiska przyjaciół, wskazać odpowiednie dormitorium; odpowiedzieć na każde pytanie.
Skinęła głową.
- Ty również zostaniesz po spotkaniu.
Kolejna godzina zleciała, jak z bicza strzelił. Otrzymali informacje tak, jak i nowe dyspozycje. Nie było ich wiele, zresztą nikt nie spodziewał się od razu gruszek na wierzbie. Jednak nic nie zadowoliło ich tak, jak to, że sam Lord Voldemort, ma zamiar przyjechać do Hogsmeade. W końcu będą mieli okazję go ujrzeć na własne oczy. A przynajmniej mieli taką nadzieję.
Po dwie, trzy osoby zaczęli opuszczać polanę. Bellatrix z pewną ulgą obserwowała, jak znikają pomiędzy drzewami. Miała już dość tych smarkaczy. Ale przypomniała sobie o jeszcze jednym szczególe. Zaczęła panicznie szukać wzrokiem odpowiedniej osoby. Z zadowoleniem patrzyła, jak Ryan Meadowes usiłuje wraz z dwoma znajomymi opuścić polanę. Wygięła usta w uśmieszku.
- Meadowes! Twój kolega - popatrzyła znacząco na Jacoba. – ma zostać.
Wiedzieli, że nie ma innego wyjścia. Ryan i Jacob spojrzeli po sobie, po czym Jake skinął głową i ruszył ku Bellatrix. Zaczęła znowu bawić się swoją różdżką, czekając na niego cierpliwie.
- Tak, panno Black? - zwrócił się do niej Jacob, biorąc głęboki oddech na opanowanie. Bellatrix roześmiała się. Zmierzyła go spojrzeniem, najwyraźniej coś sobie kalkulując.
- Czarny Pan przybędzie do Hogsmeade. Cieszysz się? - szepnęła zdawkowo. Jacob skinął posłusznie głową. – Świetnie. Jeszcze nie zdecydował, czy zaszczyci was swoją obecnością. Więc przed jego przybyciem z pewnością jeszcze was odwiedzę. Informacja o kolejnym spotkaniu dotrze wkrótce. Być może nawet za tydzień, czy dwa będę tu ponownie. Czas was czegoś nauczyć. Po to tu jestem - dodała znacząco.
- Rozumiem, panno Black. Co mam zrobić?
- Przyprowadź mi szlamę.



2 komentarze:

  1. Ojojjojo, robi się coraz ciekawiej.
    I jak zwykle: więcej Lily i Jamesa!
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń