Niewiele
osób w całym Hogwarcie, które znały siostry Anistone, mogłoby przypuszczać, że
potrafią okazywać swoje uczucia. Być może, więc dlatego tak wiele z nich
kręciła nosami, na niektóre z ich zachowań. Oczywiście nikt nigdy nie śmiałby
powiedzieć tego na głos. Kimberly i Crystal raczej za sobą nie przepadały, ale
na potrzeby chwili, niby to odbudowując rodzinne więzy, gotowe były się
pogodzić. Nikt nie miał też wątpliwości, że obie bardzo przeżywają stratę
rodziców. Siostry Anistone w zupełnie różny sposób okazywały innym swój ból;
Crystal od zawsze lubiła być w centrum uwagi, co teraz tylko się nasiliło.
Spora grupa osób miała ochotę jej we wszystkim pomagać, a ona oczywiście od
tego nie stroniła. Coraz to więcej oddanych jej chłopaków, było na posyłki
ślicznej dziewczyny. Najwyraźniej cierpiąca Crystal Anistone była dla nich
jeszcze bardziej pociągająca niż wyniosła Crystal Anistone. Zachowanie Kimberly
budziło dużo większe obawy; nie miała ochoty z nikim rozmawiać, z nikim się
widzieć, stroniła od wszelkich kontaktów, nawet z przyjaciółkami. Jedyny
wyjątek stanowił Syriusz, ale ten uciekał od niej, gdy tylko nadarzała się
okazja. Nie potrafił rozmawiać z drugą osobą w taki sposób. Nie chciał z nikim
o czymś takim rozmawiać! Nie czuł więzi z własną rodziną, jak więc miałby
pocieszać kogoś z powodu jej straty, skoro sam oddałby całe złoto ze swojego
skarbca, byleby się ich pozbyć (no, może prócz Mary i Andromedy - jego
ulubionych kuzynek).
Lily
kochała swoich rodziców, jak nikogo innego na świecie, a mimo to doskonale
rozumiała Syriusza (co swoją drogą odrobinkę ją przerażało). Była pewna, że nie
potrafiłaby wydusić z siebie ani słowa na ten temat do Kimberly. Jodi już kilka
razy próbowała ją nakłonić do rozmowy z przyjaciółką, ale Lily za każdym razem
była coraz bardziej pewna w niepowodzenie swojej misji i za każdy razem stanowczo
odmawiała. Co niby powiedzieć osobie, która przed kilkoma dniami dowiedziała
się, że jej rodzice prawdopodobnie nie żyją? Siedząc przy kominku w Pokoju
Wspólnym Gryffindoru, przeczesała dłonią rude włosy. Dzisiaj darowała sobie
zaplatanie warkocza, czy nawet kucyk na boku i puściła je luźno, pozwalając
rudym kosmykom swobodnie opadać na jej ramiona i plecy. Westchnęła, odkładając
wypracowanie z Zielarstwa „na później”. Nie potrafiła skupić się na nauce. Nie
teraz.
Nawet
nie zauważyła, kiedy Dorcas siadła naprzeciwko niej, na starej, wysiedzianej
bordowej pufie. Wlepiła w nią swoje granatowe oczy, czekając aż otrząśnie się z
zamyślenia. Wyglądała jak zbity kociak i prawdę mówiąc, tak się czuła. Nie
wiedziała, co ma ze sobą zrobić, jak się zachować. Przez te ostatnie dni
unikała i Syriusza i Kimberly jak ognia. A dodatkowo wszyscy dookoła pytali
jej, czy aby na pewno wszystko jest w porządku! Przecież to Kim powinna być
teraz w centrum uwagi. No i w sumie była. Dodatkowo Dorcas nikomu, nawet Lily,
nie zwierzyła się ze swojej amnezji. Nie pamiętała tak wielu rzeczy, a chyba
powinna, prawda? Miała całkiem niezłą pamięć. Próbowała zapisywać wszystko w
dzienniku, ale co raz przyłapywała się na tym, że nie wie co robiła przez większą część dnia,
przez co wpadała w panikę.
-
Och, Dorcas - mruknęła Lily, w końcu ją dostrzegając. - Przepraszam, zagapiłam
się. - Uśmiechnęła się do niej delikatnie.
-
Nie, to nic. - Machnęła lekceważąco ręką. Wzięła głęboko oddech. - Eee… Lily?
-
Tak?
-
Chciałam… - Zawahała się, robiąc pauzę. -… chciałam z tobą porozmawiać -
bąknęła.
-
Jasne. Coś się stało? - Nachyliła się ku niej z tym samym, ciepłym uśmiechem.
Ruda grzywka wpadła jej do oczu, więc odgarnęła ją z roztargnieniem.
-
Nie… znaczy tak. Znaczy… nie zupełnie. Chodzi o…
-
O Syriusza i Kimberly? - dokończyła za nią na wydechu. Dorcas skinęła głową.
-
Miałaś rację Lily, on chyba nie jest dla mnie. - Pokręciła głową, starając się
powstrzymać grymas. - Wiedziałaś, że to tak się skończy?
-
Dor, to nie tak. Syriusz jest… on po prostu… No dobra, podejrzewałam. Chodzi o
to, że Syriusz Black nie jest w stanie zmienić się z dnia na dzień, Dorc.
Myślę, że… nie dostrzegasz tego, bo i nigdy w nikim nie dostrzegałaś. Wiem, że
go lubisz i prawdę mówiąc ja chyba też zaczynam. Okazuje się, że ma też plusy i
jak przestaje zgrywać pajaca, to jest całkiem znośny. Ale nadal gustuje w
dziewczynach, których zdobycie nie jest trudne.
Dorcas
objęła się ramionami, jakby chciała dodać sobie otuchy. Przygryzła nerwowo
wargę, szukając oczyma jakiegoś punktu zaczepu. Na niczym nie mogła się
dostatecznie skupić. Westchnęła.
-
Po prostu nie wiem jak mam się teraz wobec nich zachowywać – szepnęła. –
Teoretycznie między mną a Syriuszem nic się nie wydarzyło, ale i tak nie czuję
się komfortowo.
-
Po prostu bądź sobą, Dorcas - odpowiedziała Lily, siląc się na kolejny uśmiech.
Tym razem nie poszło jej tak łatwo.
-
Kimberly zrobiła to specjalnie? - zapytała po chwili milczenia.
-
Ale co?
-
No wiesz, na początku roku sama przekonywała mnie do Syriusza, a później…
-
Później wyszło tak, że kiedy ty byłaś nieprzytomna, Kimberly uznała, że droga
jest wolna. A Syriusz po prostu nie pozostał jej obojętny. Ale jeśli zależało
ci na dalszych spotkaniach, to czemu nie wyszłaś z inicjatywą?
-
Ja… - Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Bo co? Bo w ogóle nie pamiętała
tamtego okresu? Bo nie kontrolowała swojego życia? Najgorsze było to, że dobrze
wiedziała jak brzmią te opisy. Słuchała uważnie na lekcjach Obrony Przed Czarną
Magią o urokach. Pamiętała, jak Syriusz opowiadał o Śmierciożercach i ich
metodach działania. Czuła, że ręce zaczynają jej się pocić, a serce drgać ze
strachu. Nie dopuszczała do siebie myśli, że coś takiego mogłoby przydarzyć się
właśnie jej. Nie była przecież nikim znaczącym. Żadną strategiczną osobistością.
-
Wiem, że byłaś w szoku. Zauważyliśmy to wszyscy. Serio, narobiłaś nam strachu -
Dorcas zaśmiała się histerycznie.
-
Tak, wiem…
Lily
pokręciła głową z politowaniem.
-
Chyba musicie o tym pogadać - powiedziała na końcu, kładąc jasną dłoń na
ramieniu Dorcas. Nie musiała pytać, co przyjaciółka ma na myśli. Chodziło jej o
Kimberly i Syriusza. Zwłaszcza o Syriusza.
Jęknęła
w duchu.
Wszedł
do Pokoju Wspólnego, błagając niebiosa, by tylko nie spotkać w nim Kimberly.
Nie to, żeby jej już nie lubił, po prostu ostatnimi czasy zbyt wiele musiał jej
poświęcać. Czuł się do tego zobowiązany, bo tylko z nim rozmawiała. Prawdę
mówiąc, nie miał pojęcia, dlaczego. Wszyscy wiedzieli, jak był egocentryczny i zauważali
jak mało w nim altruizmu. A jednak chciała z nim rozmawiać. Przez te ostatnie
dni mówiła głównie o swoich rodzicach, o siostrze, o rodzinie, o miłości, o tym
jak bardzo jest mu wdzięczna za poświęcony czas, za to, że jest, że się nią
opiekuje, że chce z nią rozmawiać. Zazwyczaj on sam nie musiał wiele mówić.
Najgorsze były momenty, kiedy mówiła: „ A ty, co o tym sądzisz, Syriuszu?” albo
„Ty też tak czujesz?”. Wtedy kompletnie głupiał. Nigdy nie mówił o swoich
uczuciach, na litość Boską! Nazywa się Syriusz Black, a nie Miękkie Kluchy.
Ale
wczoraj, Kim ani słowem nie wspomniała swoich rodziców. Nie, mówiła tylko o
szkole, o ich przyjaciołach i Syriusz mógł poczuć się odrobinkę luźniej niż
przez ostatni tydzień. Bo wczoraj minął właśnie tydzień od tragicznej
wiadomości, jaką otrzymali.
Był
początek października i drzewa okrywały się złotem, brązem i czerwienią, głośno
oznajmiając światu, że powoli zbliża się zima. Jesień była piękna tego roku.
Liście zdawały się dłużej trzymać drzew, jakby bały się upadku na brunatną
ziemię. Deszcze nie dawały się we znaki, co było wyjątkowo miłe, szczególnie ze
względu na klimat Anglii.
Jesień.
O czymś mu to przypominało, ale za żadne skarbie świata nie potrafił sobie
przypomnieć, o czym.
Rozejrzał
się po pomieszczeniu, ale nie znalazł Kimberly, ani też żadnego z Huncwotów.
Odetchnął z pewną ulgą. W sumie, było to dość prawdopodobne, że Kimberly tu nie
będzie. Unikała tłocznych miejsc, a Pokój Wspólny Gryfonów, z pewnością do
takich należał. Zaczął spokojnie iść ku dormitorium chłopców, kiedy coś
przykuło jego uwagę. Ciemne, długie włosy znikały właśnie na schodach wiodących
do pokoi dziewcząt. Syriusz nie musiał się dwa razy zastanawiać do kogo
należały. Doskoczył szybko za nimi, rozejrzał się i stuknął różdżką w
odpowiednie miejsce w ścianie. Ta odsunęła się na bok, odsłaniając przejście,
które pozwalało chłopcom dostać się na korytarz dziewcząt. W kilku susach
pokonał spiralne, drewniane schodki i wyszedł z przejścia, idealnie przed
Dorcas, zastępując jej tym samym drogę. Dziewczyna zamrugała z zakłopotania i
zaskoczenia. Nie spodziewała się go tu spotkać. Nie spodziewała się spotkać
nikogo. Syriusz posłał jej delikatny uśmiech. Nie mógł zdobyć się na nic
więcej. I wtedy dotarło do niego, że zapomniał o jej urodzinach. W połowie
października Dorc miała urodziny! Całe szczęście, że mniej więcej wtedy kończył
mu się ten cholerny szlaban. Inaczej nawet nie miałby, kiedy czegoś dla niej kupić.
A był przekonania, że musi.
-
Cześć Dorcas - przywitał się nieco zdyszany.
-
Witaj Syriuszu - odpowiedziała cicho, jak zauważył, tylko z grzeczności. No
proszę! A przed godziną rozmawiała o nim z Lily. O wilku o mowa, a wilk…
-
Dorcas, porozmawiaj ze mną - szepnął, udręczonym głosem. O, jak bardzo ten głos
pasował do jego osoby. Dorcas musiała przyznać, że przez to miała ochotę ująć
go za dłoń. W pewnym sensie Syriusz czuł się udręczony. Miał problemy
szczególnie z racjonalną oceną sytuacji. Czuł się źle nie tylko w stosunku do
Dorcas. Wcześniej obiecał Mary, że jej nie skrzywdzi. Wiedział, że złamał
obietnicę; wszyscy wiedzieli. W tym momencie jednak nie mógł zostawić ot tak
Kimberly. Ta dziewczyna, po prostu na to nie zasługiwała. Może i była wyniosła,
wścibska, niekiedy męcząca, ale jakże oddana i bądź, co bądź śliczna, a to
dodatkowo działało na osąd Syriusza. Ale Dorcas? Chyba nigdy nie spotkał istoty
lepszej od niej. Jak nikt zapracowała sobie na szczęście. Może i nie był dla
niej idealny, ale na pewno nie chciał jej skrzywdzić. I jeszcze ten ufny wzrok,
jakim zawsze go obdarzała. Teraz patrzyła na niego ze skrępowaniem, choć nie
widać było po niej żalu. Prawdopodobnie ta dziewczyna nie umiała chować urazy
do nikogo. Przez to wszystko nie czuł się pewnie, tak jak to zawsze bywało.
Nawet nie potrafił wykrzesać z siebie tyle energii co zazwyczaj na wspólnym
wypadzie Huncwotów z okazji pełni księżyca. Remus oczywiście nie miał mu tego
za złe, a nawet zaproponował mu wcześniej by został. Co prawda poprawiło mu to
humor, jednak miał wyrzuty, że zepsuł zabawę reszcie, bo tak naprawdę przez
pierwsze godziny chodził tylko na czterech łapach z podkulonym ogonem. Dopiero
zaczepki Rogacza pomogły.
Dorcas
zmarszczyła opalone po wakacjach czoło. Widział, że ją spłoszył, że nie była
przygotowana na rozmowę.
-
O czym? - zapytała jednak mile, pamiętając także o uśmiechu. Miała nadzieję, że
nie wyszedł tak sztucznie, jak miała wrażenie. Niestety, Syriusz czytał z jej
twarzy, jak z otwartej księgi. Westchnął. Zapalone na korytarzu pochodnie,
dające jedyne źródło światła, rzucały cienie na dobrą twarz Meadowes. Jedyne
obrazy pejzaży, jakie tutaj były, zdawały się spochmurnieć, a wypłowiały dywan,
stawał mu się kamieniami, wbijającymi się w stopy. Przestąpił nerwowo z nogi na
nogę. Po namyśle chwycił ją za przegub, pewny, że dłużej tutaj nie ustoi i
powiódł do tajnego przejścia, z którego przed chwilą był wyszedł.
-
Chodź - mruknął niejasno. Dorcas nie stawiała większego oporu, wiedziała, że to
nie ma sensu. Syriusz i tak postawiłby na swoim. Musiałaby pójść. Zmieniła za
to taktykę. Zalewała go lawiną pytań, między innymi dlatego, że straciła
zupełnie pewność siebie.
-
Coś się stało? Dokąd idziemy? O czym porozmawiać? Chodzi o Kim? Znowu gorzej
się poczuła (ostatnimi czasy Kimberly miewała częste migreny i Dorcas
skwapliwie się nią zajmowała, chociaż, według Lily - jak się zwierzyła
Syriuszowi - robiła to tylko i wyłącznie po to, by zapewnić Kimberly, że nie
chowa żadnej urazy)? Syriusz, AUA! To boli! - jęknęła, próbując wyswobodzić
swój nadgarstek. Syriusz bąknął pod nosem liche „przepraszam” i odrobinę
rozluźnił uchwyt, jednak pilnując przy tym, by dalej musiała iść za nim. Nie
szli daleko, bo i nie było takiej potrzeby. Zatrzymali się mniej więcej na
środku spiralnych schodków tajnego przejścia. Była tu tylko jedna pochodnia -
właśnie na środku. Postarał się, by Dorcas stanęła przy ścianie, a on naprzeciw
niej. W ten sposób nieco utrudniał jej drogę ucieczki.
-
Wiem, co sobie myślisz - zaczął, patrząc jej w oczy uparcie. Dorcas wiedziała,
że jest w potrzasku. Ale nie potrafiła się przyznać, więc dalej brnęła przez
kłamstwa. Serce biło jej jak szalone. Syriusz był nieprzewidywalny, a to
miejsce przyprawiało ją o dreszcze. Nadal nie zdążyła jeszcze wymyśleć co mu
powie, prócz „naprawdę mi to nie przeszkadza”.
-
Naprawdę nie rozumiem, Syriuszu.
-
Doskonale rozumiesz. Jesteś na mnie zła, prawda? Chodzi o Kimberly.
-
Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła od razu zgodnie z prawdą. – Całkiem szczerze
życzę wam jak najlepiej.
-
W to nie wątpię. Ale Dorcas, musisz mi uwierzyć, że ja wcale nie wracam do
Kimberly. W zasadzie, to powoli mam jej dość – dodał bardziej do siebie niż do
niej.
-
Nawet tak nie mów. Ona teraz sobie sama nie poradzi. Dawałeś jej złudne
nadzieje wcześniej, więc teraz licz się z tym, że cię potrzebuje. Musiałeś
wiedzieć, że ona nadal coś do ciebie czuje.
-
Nie, nie wiedziałam - mruknął, ale go zignorowała.
-
Nie tłumacz mi się, bo nie masz z czego. Rozumiem, w pewnym momencie mnie…
zabrakło. Spotkaliśmy się zaledwie dwa, czy trzy razy, więc to do niczego nie
zobowiązuje. A Kimberly jest moją przyjaciółką. - Odwróciła od niego wzrok,
patrząc w dół schodków. Mówiła prawdę; nie skłamała ani razu. Fakt, nie czuła
się dobrze z tym, że ich spotkania ucięły się w taki sposób, jednak nie było to
dla niej wielkim ciosem. - Lepiej będzie jeśli do niej pójdziesz. Kimberly cię
potrzebuje, nie rozumiesz tego? - szepnęła.
Uniósł
jej podbródek, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała. Musiała się bardzo
pilnować, by nie się zarumienić.
-
To naprawdę nie tak miało wyglądać. - Przełknął głośno ślinę. Zebrał w sobie
całą swoją odwagę i postarał się przemóc, by do tego dodać:
-
Przepraszam, Dorcas.
Była
zdumiona, że Syriusz Black przepraszał. Nigdy, ale to nigdy by się tego nie
spodziewała. Uśmiechnęła się lekko, jednak po chwili zerknęła w bok, próbując
uniknąć patrzenia wprost na jego przystojną twarz. Bezpieczniej dla niej było
tego nie roztrząsać.
-
Nie przepraszaj mnie. Nie masz za co. W gruncie rzeczy, możemy przecież zostać
przyjaciółmi – zapewniła, czując jak pąsowieje. Kiedy ponownie na niego
spojrzała miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Oczy mu błyszczały i przesuwały
się po niej leniwie.
-
Nie dla mnie, Dorc.
Przysunął
się do niej w jednej chwili i pocałował ją. Na początku była zbyt zdziwiona, by
się sprzeciwić, ale kiedy tylko dotarło do niej, co się dzieje i że to w pewnym
sensie chłopak Kimberly właśnie całuje ją w sposób zupełnie nie przyjacielski,
odsunęła się natychmiast. Usta paliły ją od pocałunku, serce mało nie rozerwało
jej klatki piersiowej, a zamiast mózgu miała galaretę. Uświadomiła sobie, że
skądś zna ten pocałunek. Tylko, że ona nigdy wcześniej nie całowała się z
Syriuszem Blackiem, prawda?
-
Co ty wyprawiasz?!
-
Udowadniam ci, że…
-
Że jesteś taki, jak mówiła Lily? - dokończyła niecierpliwie, oburzona jego
zachowaniem. - Kimberly jest moją przyjaciółką, a ty skaczesz sobie między mną
a nią, jak z kwiatka na kwiatek.
-
Evans się myli, Dorcas. Ja wcale nie chciałem, żeby tak wyszło.
-
Wiem, że nie chciałeś. Ale tak wyszło - mruknęła, powoli odzyskując nad sobą
panowanie. Nigdy nie myślała, że jej pierwszy pocałunek z Syriuszem Blackiem
będzie wyglądał w ten sposób. Bo przynajmniej nie pamiętała żadnego innego. -
Ale Kimberly…
-
Tak wiem. To twoja przyjaciółka. - Westchnął.
-
Zgadza się. I teraz do niej wracam. - Wskazała głową, jakiś bliżej nieokreślony
kierunek.
-
Pod jednym warunkiem. - Uniosła brwi do góry pytająco. - Będziesz się ze mną nadal
spotykała. Wrócimy do tego momentu, na którym skończyliśmy
-
Nie ma takiej opcji - ucięła tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-
Ale…
-
Wybacz Syriuszu, ale nie mam zamiaru wrabiać przyjaciółki. I nie pozwolę, by
jej chłopak ją zdradzał.
-
Nie jestem jej chłopakiem na Morganę! Ale rozumiem, że biorąc pod uwagę
okoliczności nie byłoby to sprzyjające, więc mam inną propozycję. Po prostu
mnie pocałuj. - Pozwolił sobie na lekki uśmiech. Dorcas wytrzeszczyła na niego
oczy. - Obiecuję, że więcej nie będę cię nachodził.
-
A Kimberly?!
-
Do diabła z Kimberly! Mnie i ją naprawdę już nic nie łączy. - Machnął ręką
zdenerwowany. – Poza tym nie ma jej tu. Więc nawet jej to nie zaboli.
-
Syriuszu, jak możesz!
-
Dorcas zrozum, że my nawet nie zaczynaliśmy ze sobą chodzić, słowo! To ona
sobie w pewnym momencie coś ubzdurała. Nigdy nic jej nie obiecywałem. Jestem
teraz… trochę, jak Lily. A czy, według ciebie, ona nie ma prawa do innego
chłopaka niż James? - spytał rezolutnie.
-
Oczywiście, że ma! - zawołała od razu.
-
No więc?
Przeciągnął
się ze zmęczeniem, by z nową siłą pochylić głowę nad dokończeniem bazgrolenia
złotego znicza na pustym pergaminie leżącym obok wielkiej otwartej książki. Coś
strzyknęło mu w kręgosłupie, być może, dlatego że przez ostatnie dwie godziny
nie zmieniał swojej pozycji. Roztarł sobie kark, chcąc pozbyć się w nim
cierpkiego uczucia odrętwienia. Od jakiegoś czasu studiował zaciekle pewną
książkę, zdobytą dzięki niezawodnej pelerynie niewidce, z działu Ksiąg
Zakazanych. Skórzana, nieco wyświechtana okładka świadczyła o jej zaawansowanym
wieku. Westchnął, przeczesując włosy palcami. Zupełnie zapomniał, że jego ręce
pokryte są kurzem, jaki zastał między stronicami księgi. Gdyby ktoś go zobaczył
w takim stanie, zapewne nie uwierzyłby, że to on. A wszystko to dla spokoju
ducha jego przyjaciela. Doskonale wiedział, że historia z Dorcas jeszcze się
nie skończyła, nie dla nich, nie dla Huncwotów. Żaden z nich nie był w stanie
uwierzyć w cudowne i nagłe ozdrowienie
panny Meadowes. Nie mogli, co prawda wiedzieć, co się z nią dzieje, ale James
obiecał uprzedniej nocy Syriuszowi, że tego tak nie zostawi. Syriusz zdawał się
nie mieć teraz głowy do szukania niezbędnych im informacji; Kimberly zajmowała
każdą jego wolną chwilę i powoli jej zły humor przechodził na niego. Ale
najbardziej zaskoczony był jego wczorajszą prośbą. Łapa wydawał się być czymś
zaniepokojony, a poza tym, ciągle miał w pamięci puste spojrzenie granatowych
oczu Dorcas. James nigdy nie podejrzewałby kumpla o takie zaangażowanie w
sprawy jakiejkolwiek dziewczyny, a w szczególności Dorcas Meadowes.
Najwyraźniej zostawienie jej w taki sposób oraz to, że coraz bardziej zaczynali
zaprzyjaźniać się z dziewczynami z dormitorium Evans podziałało na niego
bardziej niż zazwyczaj.
Oczywistym
było, że Dorcas sama sobie z tym nie poradzi, ani też, że żadna z dziewczyn nie
będzie w stanie jej pomóc. Czemu? Zbyt szybko uwierzyły w jej powrót do siebie.
Chyba tylko Jodi z jakichś, tylko sobie znanych powodów, uważnym okiem wciąż
patrzyła na każdy ruch Dorcas. Dodatkowo James miał wrażenie, że jest coraz
bardziej zaniepokojona tym, co obserwuje. Przewrócił pożółkłą kartkę, wertując
wzrokiem kolejny nudny tekst, z którego nic nie wynikało. Nie miał ochoty
poznawać tajników czarnej magii i z każdy kolejnym czytanym zdaniem robiło mu
się coraz bardziej niedobrze. Ze zdenerwowaniem odrzucił od siebie księgę i
przetarł oczy rękoma.
W
tym czasie drzwi do ich dormitorium otworzyły się i wszedł przez nie nieco
zgarbiony Syriusz. Wyglądem przypominał trochę zaszczute zwierzę… zaszczutego
psa, pomyślał James i mimowolnie parsknął śmiechem. Black zwrócił na niego
swoją uwagę i uniósł pytająco brwi.
-
Co? - burknął zrezygnowany.
-
Nic nic, coś mnie załaskotało w gardle. - James szybko udał nagły atak kaszlu,
by odwrócić uwagę kumpla. – To pewnie ten kurz z książek.
-
Taki kit możesz wciskać Evans. - Syriusz siadł naprzeciw niego i przekrzywił
głowę. Przez to jeszcze bardziej przywodził Jamesowi na myśl psa. Black
zmarszczył idealne czoło, jakby miał za zadanie rozwiązać jakąś wyjątkowo
trudno zagadkę. Omiótł wzrokiem pozlepiane kurzem włosy Jamesa, sterczące w
różne strony bardziej niż zazwyczaj, jego blade policzki, zgarbioną postawę i
ciemne sińce pod oczami. - Co ci się stało?
-
Niby gdzie? - mruknął James, zbity z tropu.
-
No… wyglądasz, jakbyś dopiero, co sprzątał pod własnym łóżkiem.
James
zerwał się z miejsca, szybciej niż by wypadało i skoczył, czym prędzej do
lusterka w toaletce. Drzwi celowo zostawił uchylone.
-
Cholera! - zaklął, wsadzając głowę pod kran, by umyć włosy. – Mówiłem, że to te
książki! Masz u mnie porządny dług.
-
A te sińce pod oczami? Ktoś ci przyłożył? - zachichotał, nieco sztuczne,
Syriusz.
-
W pewnym sensie, to tak. Ty. Wczoraj już prawie spałem, kiedy zachciało ci się
pogaduszek na temat królewny Dorcas i królewny Kimmy. Później nie mogłem
zasnąć, a ty już sobie słodko drzemałeś. W końcu Peter zaczął chrapać. Nie
spałem całą noc.
-
To już nie jest takie śmieszne, Rogaczu. - Westchnął Syriusz, poważniejąc na
wzmiankę o Dorcas. James nie takiej reakcji spodziewał się od przyjaciela. - A
propos pogaduszek…
-
Nie no, znowu? Łapo, nie wiem, czy już zauważyłeś, ale daleko mi do terapeuty,
a do wróżki chrzestnej lata świetlne. Chociaż tobie spokojnie mógłbym
zaproponować już psychiatrę, więc serio, nie szczyp się, wal do takiego śmiało.
- James zaczął wycierać włosy ręcznikiem koloru kości słoniowej, po czym rzucił
się na swoje łóżko, układając się tak, by być przodem do przyjaciela. - No
dobra niech ci będzie. To co cię trapi mój psi przyjacielu?
-
Aktualnie? Ten bajzel na twojej głowie. - Syriusz wyszczerzył zęby, patrząc na
sowie gniazdo Pottera.
-
Rozumiem. I jak to odbierasz? - Zachichotał Rogacz, mimo wszystko starając się
utrzymać głos fachowego psychologa. Dla lepszego efektu poprawił okulary i
złączył ze sobą koniuszki palców obu dłoni.
-
Eee... Jak bajzel?
-
Po prostu nie znasz się na prawdziwej sztuce - prychnął Rogacz, machając zmanieryzowanie
ręką.
-
Jeśli to jest ta prawdziwa sztuka… To
faktycznie, czuję się dość kiepski w tej dziedzinie. A tak na serio -
odchrząknął. - chodzi o Dorcas i Kimberly.
-
Powiedz mi coś czego nie wiem. Swoją drogą, widzę, że w ciągu wakacji straciłeś
formę, lowelasie.
-
Chodzi raczej o to, że… ja kompletnie nic nie czuję do Kimberly. I naprawdę się
staram dawać jej oparcie, ale to wyjątkowo męczące. I jestem w tym
beznadziejny.
-
Ciężko czuć do niej mięte, skoro teraz skupia się głównie na sprawie swoich
zaginionych rodziców, nie sądzisz? Odrobinę współczucia, stary - zganił go
James, ale Black pokręcił niecierpliwie głową.
-
Nie o to chodzi. Jak się rozstaliśmy w tamtym roku…
-
To było w tym roku Łapo, ale kontynuuj.
-
… to już wtedy dziękowałem, że poszło tak łatwo. Serio, nie mam ochoty znowu z
nią być. A wygląda na to, że ona do tego właśnie do tego dąży. Nie, żeby mi
przyszło na myśl teraz jej o tym mówić, szczególnie, że Kimberly wcale nie
porusza tego tematu. Po prostu ja kompletnie nie wiem, jak mam z nią rozmawiać.
Wiesz, jak uwielbiam moją rodzinkę. - James parsknął śmiechem. - Nie mam
najmniejszego pojęcia, jak pocieszać kogoś, kto ma ze swoją dobre stosunki.
Kimberly stanowczo odmawia rozmawiania z dziewczynami, więc nie wiem, co mam z
nią zrobić.
-
Crystal?
-
James, poważnie? Chyba je znasz, co? I nie mów mi, że chciałyby ze sobą gadać.
Dobra, może na początku, kiedy się dowiedziały, to im wychodziło, ale teraz
jedyne, co słyszę od Kimberly na temat Crystal to, to, że nie umie uczcić
pamięci rodziców i, że jej za nią wstyd. Nie powiesz mi chyba, że byłaby, więc
w stanie z nią porozmawiać?
James
wzruszył ramionami bezradnie.
-
Kimberly nie daje mi chwili spokoju. Troszkę mnie to już dobija. Nie jestem aż
tak empatyczny.
-
Łapo, ty w ogóle nie jesteś empatyczny - sprostował spokojnie Potter.
-
No widzisz, o tym właśnie mówię! Tym bardziej, że Dorcas już nieco wydobrzała. A
najgorsze jest to, że nie potraktowałem jej najlepiej. Rozumiesz, co mam na
myśli?
-
Chyba tak. Chcesz mieć Dorcas, chociaż miałeś w między czasie swoje momenty z
Kimberly, ale w tym momencie ona ci tylko zawadza.
-
To dość okrutne, co mówisz, ale nie owijając w bawełnę, to tak. Mniej więcej o
to chodzi. Przez ciebie wyszedłem na szowinistyczną świnię, Rogaczu, dzięki.
Tego mi było trzeba. - Pokręcił głową. - Wiem, że Kimberly martwi się o swoich
rodziców i chyba tylko dlatego jeszcze przy niej jestem.
-
Wiesz, przynajmniej jest to jakiś dobry uczynek. Pomyśl sobie, że dzięki temu jesteś
trochę mniejszą szowinistyczną świnią.
-
Sam nie wiem, czy to znowu taki dobry uczynek. Widziałeś Dorc? Widziałeś, jak
na mnie teraz patrzą razem z Mary i Lily?
James
skinął tylko głową. Wszystko to były tylko pytania retoryczne, na szczęście nie
musiał odpowiadać. Syriusz przeczesał włosy palcami i wpatrzył się
nostalgicznie w jeden punkt. James z troską przyglądał mu się, w duchu
przyznając, że jego przyjaciel jest w sytuacji bez wyjścia. Nie mógł mieć
Dorcas, dopóki był przy Kimberly, a tej nie mógł zostawić ze względu na
tragedię, jakiej właśnie doświadczała.
-
Pocałowałem Dorcas. - Przerwał milczenie Syriusz, nie mogąc dłużej tego w sobie
dusić.
-
CO zrobiłeś?!
-
Pocało...
-
Słyszałem, idioto! Czyś ty na głowę upadł? - zrugał go Potter, sztywniejąc. -
Czy wiesz, coś ty zrobił?
-
No...
-
Najpierw chodziłeś z Kimberly, zerwaliście. Po wakacjach ładnie rozgrywasz
akcje i zaczynasz spotykać się z Dorcas, by po chwili obściskiwać się z
powrotem z Kimberly. Teraz kiedy Kimberly ma ciężko, uciekasz od niej i
całujesz Dorcas. Oszalałeś do reszty? Chcesz u niej całkiem stracić szanse?
Poza tym teraz o wszystkim dowie się też Lily! A wiesz, co to znaczy? - Syriusz
wzruszył ramionami. - Że oberwie się nam obydwu. Mogę się założyć, że Evans
będzie kazała mi przemówić ci do rozsądku, a Dorcas już nawet nie będzie
chciała z tobą rozmawiać. Módl się, by nie powiedziała nic Kimberly, bo tylko
dodasz jej powodów do smutku.
-
Nic jej nie powie.
-
Skąd ta pewność?
-
Bo nie chce, żeby Kimberly cierpiała - wyjaśnił spokojnie Black. James wywrócił
orzechowymi oczyma, po czy westchnął, rozcierając sobie skronie.
-
Co ty chcesz osiągnąć?
-
Chcę znowu spotykać się z Dorcas.
-
W taki sposób?
-
A czemu nie?
-
Bo Dorcas się tak nie podrywa! Nie jest taka jak panienki, którymi się
zazwyczaj umawiałeś. Ona... przede wszystkim liczą się dla niej przyjaciółki,
przecież to wiesz. Poza tym już raz z niej zrezygnowałeś dla innej, nie myśl,
że o tym szybko zapomni.
-
Wiem.
James
aby pokręcił głową.
-
Jakby ci to powiedzieć, Łapo, masz przechlapane. Wiesz, trzeba być wyjątkowo
zdolnym, by z jednego gówna wejść w jeszcze większe.
Musieli
się gdzieś spotykać. Nie było odpowiedniego miejsca. Wszędzie mogli zostać
nakryci, wszędzie mogli wejść inni uczniowie. Żadne z nich nie miało pojęcia,
gdzie byłoby, więc najlepiej. Tym bardziej, że na tych spotkaniach przewodziła
im często osoba, która już ukończyła Hogwart. Tak, więc miejsce musiało być
wyjątkowe. Póki było ciepło i mogli uniknąć wprowadzenia osób z zewnątrz do
zamku, woleli nie ryzykować. Na pierwsze, w tym roku, spotkanie z jednym z
prawdziwych popleczników Czarnego Pana, został wybrany Zakazany Las. Wiadomość
o spotkaniu otrzymali tylko nieliczni. Tylko ci, którzy przeszli już jakieś
próby i było jasne, że żadne z nich nie zdradzi. Osoby tu przebywające, mogły
czuć się wyróżnione. Prawie, jak prawdziwi Śmierciożercy. Oczywiście nie mogli
wejść do Lasu wszyscy razem. Musieli być ostrożni. To samo tyczyło się wyjścia.
Tym razem weszli dalej niż zazwyczaj.
Zajął
miejsce przy pniu jednego z wielkich drzew. Nie chciał zbytnio rzucać się w
oczy. Nie czuł takiej potrzeby. Na polance była już spora grupa osób, głównie
ze Slytherinu. Pewni siebie, chodzili ze zdenerwowaniem w te i z powrotem. Po
raz setny zerknął na zegarek. No tak, ponad godzina spóźnienia. Powoli zaczynał
się zastanawiać, czy nie dać sobie spokoju i nie wrócić do szkoły. McGonagall
go zamorduje, jeśli nie nadrobi zaległości w nauce.
Usłyszał
trzask gałęzi i szelest kroków po swojej prawej stronie. Zmrużył oczy i
wpatrzył się w to miejsce. Ktoś, ubrany w czarną pelerynę, kroczył energicznie,
acz dostojnie, ku nim. Ciemne fale, strukturą przypominające siano, powiewały
na wietrze. Postać zbliżyła się, a na polance zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali
się w nią z mieszaniną strachu i zdumienia. Kobieta omiotła wyniosłym wzrokiem
zebranych, spod ciężkich powiek. Nawet jemu serce zabiło szybciej. Bellatrix
Black uniosła kpiarsko kącik pełnych ust do góry.
-
Co tak stoicie? - zawołała wysokim, nachalnym głosem. Wyjęła różdżkę i machnęła
nią, niby od niechcenia. Na polance pojawiło się kilka krzeseł w dwóch rzędach
półkola. - Zajmijcie miejsca! - zarządziła. Sama wczarowała dla siebie wygodny,
staroświecki, szmaragdowy fotel w ciemnym, mahoniowym drewnie, naprzeciwko
półkola krzeseł. Z pogardą patrzyła na wystraszone twarze młodzieży. Przytknęła
sobie różdżkę do policzka. Nie potrafiła pojąć, dlaczego Czarny Pan wysłał ją z
misją do nieletnich. Przecież nie nadawała się na niańkę.
"Bello,
moja droga, nie bądź naiwna. Powiedziałem, że to zrobisz i tak się stanie. Chcę
mieć pewność, że uczniowie w Hogwarcie wiedzą, kim jest Lord Voldemort, że
kiedy skończą naukę, przyłączą się do mnie. Muszę przyznać, że to dla mnie
niezmiernie ważne, dlatego nie zawiedź mnie. Chcę tych dzieciaków, bo i czymże
byśmy się stali, nie poszerzając naszych szeregów? A taki powiew świeżości
zawsze jest potrzebny. Ci ludzie, to nasza przyszłość. Idź, Bellatrix i lepiej
nie rób więcej problemów, bo przekonasz się co to znaczy gniew Lorda Voldemorta.
Chyba nie chcesz stracić mojego zaufania?"
Bellatrix
przypomniała sobie słowa pożegnalne swojego Mistrza i wzdrygnęła się. Nie, nie
chciała stracić jego zaufania i nie, nie chciała poznać jego gniewu. Przełknęła
ślinę, starając się opanować złość. Jeszcze raz popatrzyła ciemnymi oczami na
swoich nowych podopiecznych. Wpatrywali się w nią, niemal jak w bóstwo.
Wykrzywiła usta w kolejnym uśmiechu.
Wszyscy,
nawet on, usiedli potulnie. Nikt nie spodziewał się Bellatrix. Niedawno
kończyła Hogwart, a już teraz była wierną i chyba jedną z najsławniejszych i
najokrutniejszych sług swego Pana. W większości podziwiali ją, byli nawet
szczęśliwi i zaszczyceni jej obecnością. Jednak on odczuwał coś więcej: obawę.
-
Czarny Pan pozdrawia was wszystkich i cieszy się z waszej obecności - urwała,
oceniając, jakie zrobiła wrażenie na słuchaczach. Zadowolona z efektu,
kontynuowała. - Jak wiecie, każdemu z nas daje na próbę pewne zadanie i między
innymi z tym mnie dzisiaj do was przysłał. Ale w końcu po to tu jesteście; żeby
mu służyć. Jest to największy zaszczyt, jaki spotka was z życiu; dostać od
niego zadanie do wypełnienia.
Zaczęła
bawić się swoją różdżką, czekając na jakieś reakcje. Oczywiście nikt nie był na
tyle głupi, by się choćby poruszyć. Uśmiechnęła się znów. Najwyraźniej te
dzieciaki były już czegoś nauczone przez jej poprzedników.
-
Poprzednim razem, to jest tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, ci, którzy
byli na zebraniu, a którym zostały powierzone już pewne zadania… - Spojrzała
znacząco na swojego kuzyna Regulusa Blacka, który to wyszczerzył zęby oraz na
niego, Severusa. Przełknął ślinę. - powinni wiedzieć, czego w tym momencie
Czarny Pan od nich oczekuje. Regulusie, ty zacznij.
Regulus
Black podniósł się ze swojego krzesła, postawionego tuż przed Bellatrix i
odetchnął, chcąc odzyskać głos. Teraz nie była jego kuzynką, była kimś więcej.
Rzucił jeszcze spojrzenie na Ryana Meadowesa i jego dwóch kumpli, zanim zaczął
mówić.
-
Czarny Pan dobrze zrobił, że powierzył mi to zadanie. Mogę z przyjemnością
oświadczyć, że wyczułem odpowiedni moment i rzuciłem zaklęcie na Dorcas
Meadowes. Mogę mieć nad nią pełną kontrolę, jeśli tylko zechcę. Wyćwiczyłem
zaklęcie przed rzuceniem go na Meadowes. Zdobyłem włos Syriusza Blacka i
wkradłem się do Wieży Gryffindoru. Poszedłem tam razem z Peterem Pettrigew,
który nie był, oczywiście, niczego świadom i dzięki niemu dostałem się do
dormitoriów dziewcząt. Niestety… - Skrzywił się. – Po drodze nastąpiły pewne
komplikacje.
Regulus
przypomniał sobie swoją rozmowę z Ryanem. Od początku wszyscy wtajemniczeni doskonale wiedzieli, że
dziewczyną, którą on, Regulus, zaproponował Czarnemu Panu na swoją
"ofiarę", była Dorcas. Ryan nie mógł się pogodzić z tą myślą, ale nie
to było w tym wszystkim najgorsze. Gorsze było to, że jej znajomi domyślili
się, że coś jest z nią nie tak. Całe szczęście, że ta głupia Macdonald i
prefekt Gryffindoru Evans przyszły do Ryana po pomoc, inaczej nic by nie
wiedział. Teraz musi po prostu bardziej uważać. Przynajmniej przestali węszyć.
Szczególnie, że ta ruda szlama wspomniała podobno i o zaklęciu i o
Śmierciożercach. Dobrze, że Ryan ma na tyle oleju w głowie, by szybko i
sprytnie obrócić to podejrzenie na ich korzyść. Teraz żadna z nich nawet nie
pomyśli o zaklęciu Imperio i o Czarnym Panie. Ryan Meadowes był dla nich
całkiem dobrym nabytkiem.
-
Komplikacje? - powtórzyła Bellatrix lodowato. Nie takiego sprawozdania się
spodziewała.
-
T-tak. Jej przyjaciółki, a w nich niejakie Mary Macdonald, Jodi Ferrante oraz
Lily Evans, prefekt Gryffindoru, szlama, przyszły prosić o pomoc brata Dorcas
Meadowes, Ryana… - Wskazał usłużnie bladego chłopaka, siedzącego w drugim
rzędzie półkola. - i opowiedziały o swoich przypuszczeniach, dlatego musiałem
na pewien czas wstrzymać się z zaklęciem Imperio. Na szczęcie Ryan odsunął ich
podejrzenia zarówno od zaklęcia jak i od Czarnego Pana.
-
Ryan Meadowes. – Bellatrix posłała mu namiastkę uśmiechu. – Czarny Pan
zapewnił, że twoja siostra będzie bezpieczna, dzięki twojej służbie. I tak jest
tylko bronią w naszych rękach. – Skierowała ponownie wzrok na kuzyna. –
Regulusie, dlaczego takowe podejrzenia w ogóle się pojawiły? - warknęła do
niego Bellatrix z furią w oczach.
-
Niestety, dziewczyna otrzymała pewną dawkę revenelium, z tego, co jest nam
wiadome. Było dodane do eliksiru usypiającego. Była nieprzytomna przez dwa dni.
Stało się tak za sprawą Jamesa Pottera i... Syriusza Blacka. - Wypluł imię
brata z pogardą, unikając spojrzenia Belli. Bellatrix Black poruszyła się
niespokojnie w fotelu. Najpierw wykrzywiła usta w kpiarskim uśmiechu, dopiero
później zaczynając się śmiać chłodnym, wysokim śmiechem.
-
Syriusz nadal jest tak samo głupi, jak i był. Przynosi hańbę rodowi Blacków i
plami nasze nazwisko. Zostaniesz chwilę dłużej po spotkaniu, wtedy powiem ci,
co robić dalej. - Przeniosła wzrok, na drugi koniec półkola krzeseł. - A ty,
Snape? Co masz do powiedzenia Czernemu Panu?
-
Śledziłem Jamesa Pottera, zgodnie z poleceniem. Jestem w stanie podać z pamięci
jego plan lekcji, nazwiska przyjaciół, wskazać odpowiednie dormitorium; odpowiedzieć
na każde pytanie.
Skinęła
głową.
-
Ty również zostaniesz po spotkaniu.
Kolejna
godzina zleciała, jak z bicza strzelił. Otrzymali informacje tak, jak i nowe
dyspozycje. Nie było ich wiele, zresztą nikt nie spodziewał się od razu gruszek
na wierzbie. Jednak nic nie zadowoliło ich tak, jak to, że sam Lord Voldemort,
ma zamiar przyjechać do Hogsmeade. W końcu będą mieli okazję go ujrzeć na
własne oczy. A przynajmniej mieli taką nadzieję.
Po
dwie, trzy osoby zaczęli opuszczać polanę. Bellatrix z pewną ulgą obserwowała,
jak znikają pomiędzy drzewami. Miała już dość tych smarkaczy. Ale przypomniała
sobie o jeszcze jednym szczególe. Zaczęła panicznie szukać wzrokiem
odpowiedniej osoby. Z zadowoleniem patrzyła, jak Ryan Meadowes usiłuje wraz z
dwoma znajomymi opuścić polanę. Wygięła usta w uśmieszku.
-
Meadowes! Twój kolega - popatrzyła znacząco na Jacoba. – ma zostać.
Wiedzieli,
że nie ma innego wyjścia. Ryan i Jacob spojrzeli po sobie, po czym Jake skinął
głową i ruszył ku Bellatrix. Zaczęła znowu bawić się swoją różdżką, czekając na
niego cierpliwie.
-
Tak, panno Black? - zwrócił się do niej Jacob, biorąc głęboki oddech na
opanowanie. Bellatrix roześmiała się. Zmierzyła go spojrzeniem, najwyraźniej
coś sobie kalkulując.
-
Czarny Pan przybędzie do Hogsmeade. Cieszysz się? - szepnęła zdawkowo. Jacob
skinął posłusznie głową. – Świetnie. Jeszcze nie zdecydował, czy zaszczyci was
swoją obecnością. Więc przed jego przybyciem z pewnością jeszcze was odwiedzę.
Informacja o kolejnym spotkaniu dotrze wkrótce. Być może nawet za tydzień, czy
dwa będę tu ponownie. Czas was czegoś nauczyć. Po to tu jestem - dodała
znacząco.
-
Rozumiem, panno Black. Co mam zrobić?
-
Przyprowadź mi szlamę.
Ojojjojo, robi się coraz ciekawiej.
OdpowiedzUsuńI jak zwykle: więcej Lily i Jamesa!
Lilka.
Staram się, jak mogę, słowo!
Usuń