poniedziałek, 4 czerwca 2012

023. Wyrzuty sumienia

Szedł przez korytarz, dumnie unosząc głowę. Rozluźnił niedbale krawat, mając gdzieś szkolny regulamin. Świadczył o tym nie tylko ten nieszczęsny krawat, ale i to, że właśnie szedł wypełnić szlaban, który zarobił za naganne zachowanie. Uśmiechnął się w duchu na myśl o tym, co czeka jego najlepszego przyjaciela, a co jego samego. Dzisiaj czyszczenie toalet pozostawiał jemu. Nie miał zamiaru robić nic szczególnego, nie chciał jej rozpraszać, przeszkadzać… chciał grzecznie dać się ukarać, zresztą zasłużenie. Być może dlatego, że był zbyt zmęczony ślęczeniem nad książkami oraz ostatnimi rozmowami z Syriuszem. Nie wyrabiał się też z pracami domowymi. Miał na karku jeszcze dwie zaległe większe prace pisemne oraz zaliczenie praktyczne jakiegoś eliksiru. Z drugiej strony patrząc, chciał też chyba jej zaimponować. Wcześniej większość szlabanu wypełniał razem z Syriuszem na pracach społecznych, bo Lily zdecydowanie odmawiała wzięcia go do pokoju prefektów na douczanie, czy nawet zwykłe przepisywanie papierów. Ale tym razem było inaczej. Przy kolacji kazała mu pojawić się w pokoiku o siódmej. Miał zamiar być tam nawet przed czasem.
Skręcił za kolejnym rogiem w lewo i pomaszerował już ostatnią prostą ku dębowym drzwiom pokoju prefektów. Mijał kolejne ponure portrety, zachowane głównie w barwach czerni, brązu i brudnej bieli. Przysadzisty czarodziej o wydatnych wargach właśnie zaczął bluzgać jego wygląd, skupiając tym samym uwagę innych postaci z obrazów na przechodnia. James pokręcił z zażenowaniem głową i popatrzył w innym kierunku. Przez balustradę z jasnego marmuru, ciągnącą się przez całą długość korytarza, widać było magiczne schody Hogwartu. Nie było na nich zbyt dużego ruchu, więc wydawały się być uśpione i tylko nieliczne ich odnogi zmieniały swoje położenie. Uniósł kącik ust do góry. Uwielbiał te schody. Westchnął wsłuchując się w odgłos swoich kroków na szarej, kamiennej posadzce. Włożył ręce do kieszeni. Pozwolił sobie nawet opuścić głowę w dół i na tą chwilę zrezygnować z wystudiowanej postawy, dla odprężenia karku. Minął ostatnie kolumny w stylu jońskim, a w kolorze kości słoniowej i stanął przed odpowiednimi drzwiami. Miał nadzieje, że Lily jest już w środku. Bez chwili zastanowienia nacisnął mosiężną klamkę. Drzwi ustąpiły od razu. Ucieszyło go to bardziej niż się spodziewał. Lily siedziała już za pięknym, rzeźbionym biurkiem ze splecionymi na podołku swojej spódnicy dłońmi. Podskoczyła w miejscu, słysząc nagłe wejście i skupiła na nim zielone oczy. Musiała nad czymś intensywnie myśleć, bo zdawała się być zaskoczona jego przyjściem. Bez słowa wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. Kiedy w końcu usiadł, uprzednio zamykając za sobą drzwi, spojrzała na duży, staroświecki zegar naścienny. Kilka zmarszczek pojawiło się na jej czole.
- Jesteś wcześniej - odezwała się nieco ochrypłym głosem. Pozwolił sobie na delikatny uśmiech, ale to tylko spotęgowało jej zdziwienie. Tym razem na pewno nie chodziło jej o jego dziwną punktualność. Wzruszył, więc ramionami.
- Nudziło mi się.
- I niby dlatego przyszedłeś wcześniej na szlaban? James, serio? Nie stać cię na nic lepszego?
- No dobra, słaby wykręt. A jeśli powiem, że chciałem cię choć raz pozytywnie zaskoczyć? Jesteś w stanie w to uwierzyć?  - Najwyraźniej tego typu zachowanie było w nim już tak silnie zakorzenione, że nie potrafił sobie go odmówić. Bo w końcu ktoś kiedykolwiek dopuszczał do siebie myśl, że James Potter mógłby być grzecznym, spokojnym chłopcem? Wszystkie wcześniejsze założenia, jakie sobie robił przed wejściem do pokoju prefektów, prysły niczym mydlana bańka, kiedy tylko ją zobaczył. Całe zmęczenie odeszło w zapomnienie. Szczególnie, że tego dnia wyglądała wprost ślicznie. Miała rozpuszczone włosy, co lubił najbardziej, grzywka opadała jej delikatnie na prawą stronę, rzęsy pociągnęła tuszem, przez co wydawały się być tak długie, że był pewien, że łaskoczą ją w górną powiekę. Na szyi zaś, miała zawieszony srebrny krzyżyk; praktycznie się z nim nie rozstawała. Lekko zarumienione policzki kontrastowały z jasną karnacją. Ubrana była w białą bluzkę z bufkami, a na to założoną miała kamizelkę szat Hogwartu, z dodatkami barw domu Gryffindora i czerwony krawat z żółtymi pasami. Jak się domyślał do całości była plisowana spódniczka również z mundurku szkolnego. Na piersi przypiętą miała błyszczącą odznakę prefekta.
- Przestań James. To nadal szlaban. I proszę zrób coś z tym krawatem. Obowiązkiem jest nosić mundurek zgodnie z przepisami.
Potter pokręcił głową z rozbawieniem.
- To się nazywa styl, Evans.
Prychnęła, stwierdzając w myślach, że nie ma najmniejszych szans na wygraną na tej płaszczyźnie. Wyjęła z jednej z kilku szuflad biurka papiery i podała mu je bez słowa. Za chwilę z drugiej, nieco skrzypiącej, wyciągnęła kałamarz i pióro, by również położyć je przed nim. Zerknęła na niego z wyczekiwaniem.
- Co mam z tym zrobić?
- Musisz przepisać dokumenty, bo tak się składa, że te są już w fatalnym stanie - odpowiedziała, jakby to było coś zupełnie oczywistego. Westchnął, mając nadzieję raczej na coś wysiłkowego niż umysłowego. Miał dość książek. Popatrzył na kartki przed sobą. Nie dała mu jeszcze wszystkiego. Widocznie była dużo bardziej rozkojarzona niż jej się wydawało.
- To jakiś żart? Nie dałaś mi żadnych dokumentów.
- Co... och! Faktycznie, nie dałam. - Zarumieniła się, wstała i podeszła do wielkiej szafy w drugim końcu pokoju.
- A czy nie możemy... no, nie wiem, na przykład uwarzyć jakiegoś eliksiru? - Bezszelestnie wstał i poszedł za nią, uśmiechając się.
- Poćwicz to sam. Szlaban, to nie korki - mruknęła sucho, odwracając się. Stał już tuż za nią.
- Wybacz. Zawsze chciałem zobaczyć co jest w tej szafie – wyjaśnił, widząc jej minę. Dla lepszego efektu wyciągnął szyję, próbując coś dostrzec wewnątrz starego mebla, zanim Evans zamknęła drzwi ze skrzypieniem. – Chętnie przeczytałbym jakąś notkę na swój temat.
- Profesorowie zabierają większość raportów do siebie – wyjaśniła mu nieswoim głosem.
- Cóż, szkoda.
Serce zaczęło jej walić, jak szalone, krew napływała do mózgu, a drogi oddechowe przestały funkcjonować prawidłowo. Uniosła głowę tak, by spojrzeć mu w twarz. Szybko zrozumiała, że to był błąd. Huncwockie iskierki zapaliły się w jego oczach, jakby dopiero teraz uświadomił sobie jak blisko podszedł.  Na twarzy chłopaka wykwitł czarujący uśmiech. Zawsze to na nią działało. Od razu poczuła, że nogi ma jak z waty. Cofnęła się do tyłu, przywierając plecami do szafy. Przed sobą ściskała dokumenty, jakby miały one odgrodzić ją w jakiś tajemniczy sposób od niego. Był od niej sporo wyższy, więc mógł swobodnie patrzeć na nią z góry. Przez to tym bardziej nie mogła się na niczym innym skupić.
- Potter, co robisz? - szepnęła tak cicho, jak cichy jest oddech. James uśmiechnął się szerzej. Wiedział, że na nią działał. Widział to nie tylko po rumieńcach na jej twarzy, nie tylko po jej obronnej postawie, po pozornie chłodnym tonie głosu; uciekała od niego wzrokiem, ale kiedy delikatnie uniósł jej palcem podbródek tak, by choć na chwilę na niego spojrzała, zobaczył to w jej przecudownych zielonych oczach. Paliły tym razem nie lodem, ale czystym ogniem. Musiała o tym wiedzieć, bo szybko wyswobodziła brodę z jego delikatnego uścisku.
- Coś się stało, Lily? - spytał tym swoim ciepłym, głębokim głosem, który uwielbiała... nienawidziła! Zdecydowanie nienawidziła.
- Czy coś się stało? - powtórzyła, uprzednio odchrząkając. - Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego tak myślisz?
- Wydajesz się być... rozkojarzona. Rozkojarzyłem cię? - ciągnął flirciarsko.
- Rozkojarzona? Och nie, musiało ci się coś pomylić. Mogę być co najwyżej zdenerwowana. Stoisz nieco za blisko - mruknęła chcąc wydać mu się oschłą.
- I to cię rozkojarzyło, tak?
- Nie, nie. Nic mnie nie rozkojarzyło, zrozumiano? Z pewnością nie ty, Potter. Wybij to sobie z tej twojej napuszonej głowy.
- Oczywiście. Po prostu zastanawiam się, dlaczego jesteś taka... nerwowa. Sama rozumiesz, zawsze mogłabyś mnie wyminąć, a ty... wydaje mi się, czy ty się rumienisz, Evans? - Zajrzał jej w oczy. O tak, zdecydowanie nie chciał jej denerwować, ale przecież nie mógł działać przeciw sobie, prawda? Inaczej nie nazywałby się James Potter! Szczególnie, że byli tu sami. Zupełnie sami. A Lil wydawała się być nie tyle zdenerwowana, ile sparaliżowana nim. A to już duży plus.
Zapach jego perfum wydawał się być wszędzie. Poczuła go od razu, gdy tylko wszedł do tego pomieszczenia, ale teraz był zdecydowanie dużo silniejszy, tym bardziej, że to były te perfumy, które tak strasznie uwielbiała... nienawidziła! Zdecydowanie nienawidziła. O, jak ona ich nienawidziła...
- Nie rumienię się! Wydaje ci się. To... to te twoje perfumy, są okropnie duszące. Kąpiesz się w nich? Od tego jest mydło. Jeśli tak ci szkoda kilku sykli, to ci kupię.
- Podobają ci się moje perfumy? - podłapał, zupełnie ignorując resztę wypowiedzianych zdań.
- Bynajmniej. Już ci mówiłam: są duszące. Dlatego się rumienię, nie mogę przez nie wcale oddychać! Odsuń się, na Litość Boską.
- Wiesz, że kiedy człowiek nie może oddychać należy przeprowadzić natychmiastową resuscytację, polegającą na serii uciśnięć na klatkę piersiową i oddechów usta-usta? Ale najpierw trzeba zmierzyć tętno. Mogę ci pokazać. - Przybliżył się, kładąc trzy palce na jej szyi. Jej serce biło jak szalone, a przez ten niby niepozorny dotyk jedynie przyspieszyło rytmu. Zdecydowanie nie powinien nigdy, przenigdy dotykać jej szyi. Szczególnie, że jak się okazało był to jej słaby punkt. Przymknęła oczy, oddychając głębiej. Miała nadzieję dzięki temu się uspokoić, a tylko pogorszyła tym sytuację.
- James, przestań. Proszę - wymruczała, patrząc na niego nieco trzeźwiej. Musiała się opanować. To był jego szlaban, nie mógł zamienić się w coś innego. - Nie po to cię wzięłam do gabinetu. Ktoś poważnie musi przepisać te papiery.
- Jak nie po to, to po co?
- Ktoś musi wypełnić papiery, przed chwilą to powiedziałam.
- Gówno prawda.
- Słucham?
- Gówno prawda. Chciałaś żebym przyszedł, przyznaj się. Chciałaś żebym był przy tobie.
- Nie, to nie tak. Popadasz w paranoję.
- Ja, czy ty? Okłamujesz samą siebie, Evans.
- A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
- Bo cię już troszkę znam.
- Wcale mnie nie znasz.
- Mylisz się i dobrze o tym wiesz.
Przybliżył się do niej jeszcze bardziej, sprawiając tym samym, że jego usta dotykały prawie jej czoła.
Gdyby nie to, że ktoś otworzył drzwi, pewnie w tym momencie sama byłaby gotowa go pocałować. Dziękowała niebiosom, że stało się inaczej. Nagłe wtargnięcie wystraszyło ją jednak, przez co wypuściła z rąk dokumenty. Spojrzała na ich gościa ze strachem i zażenowaniem. W drzwiach stał nieco zdezorientowany Syriusz Black, szybko łapiąc się w sytuacji. Wyszczerzył zęby, opierając się luźno o futrynę drzwi.
- To może ja przyjdę później? - Uniósł szybko brwi w górę i w dół znacząco i bardzo sugestywnie, cały czas patrząc od jednego, do drugiego.
- Bardzo zabawne Syriuszu, naprawdę - sarknęła Lily, rzucając się do zbierania pożółkłych dokumentów. James chichocząc, uklęknął koło niej, pomagając pozbierać swoje zajęcie na najbliższe dwie godziny. Syriusz wszedł do środka, rozsiadł się na jednej z dwóch dwuosobowych kanap w pokoju, w kolorze dojrzałej brzoskwini.
- Nie przeszkadzajcie sobie. - Machnął ręką. Zebrała już wszystko z podłogi i szybko położyła to na zagraconym biurku, nie mając ochoty znów powtarzać sprzątania. James w to samo miejsce położył swoją część dokumentów.
- Czy ty nie powinieneś mieć teraz szlabanu? - zauważyła sprytnie, mając nadzieję, że złapała go na ucieczce.
- Tak. McGonagall przysłała mnie do ciebie, żebym sobie coś popisał. Najwyraźniej umyłem już wszystkie męskie kible w szkole. Cieszysz się? - Poprawił sobie włosy i założył rękę na oparcie kanapy.
- Wyjątkowo - warknęła pod nosem. Uśmiechnęła się za to z przekąsem do Jamesa. - Widzisz, Potter, przyjaciel pomoże ci przepisywać dokumenty, więc wizja ważenia eliksiru, który masz oddać na zaliczenie, chyba musi poczekać
- Jakoś się tego domyśliłem.
Posadziła ich - jednego na jednej kanapie, przodem do siebie, drugiego na drugiej, tyłem - przy magicznie podwyższonym stoliku do kawy i podała odpowiednie kartki. Spokojnie wytłumaczyła im ich dzisiejsze zadanie, po czym oddaliła się do biurka. Oczywiście na początku nie kwapili się do wypełniania obowiązku, ale później, jak się okazało, zajęli się, czym trzeba, a wystarczyło tylko, że przestała zwracać im uwagę. Co chwilę patrzyła tylko, czy robią, co do nich należy, dzięki czemu zauważyła, że Syriusz rzuca jej nieco podenerwowane spojrzenia. Zdziwiła się, ale może chodziło mu o to, w jakiej sytuacji zastał ją z Jamesem. Albo o to, że przyjaźni się z Dorcas i z Kimberly? W końcu aktualna sytuacja nie była jedną z tych, które należą do przyjemnych. Jakby nie było, modliła się, by nie rzucił nic kąśliwego na temat jej i Jamesa. Ale wtedy Syriusz zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewała. Wziął głęboki oddech i...
- Pocałowałem Dorcas - wypalił, bez uprzedniego wstępu. Lily wytrzeszczyła na niego oczy, nie mogąc zrozumieć sensu jego słów.
- Że co, proszę?
- Pocałowałem Dorcas - powtórzył.
James uderzył się otwartą dłonią w czoło mówiąc przy tym coś, co brzmiało, jak „idiota”. Lily zatkała sobie usta dłonią, patrząc na Blacka tak, jakby go zobaczyła po raz pierwszy w życiu. Syriusz miał nietęgą minę, świadczącą o tym, że długo bił się z myślami, czy aby jej powiedzieć. Tak naprawdę bardziej była zaskoczona właśnie tym, że jej powiedział, niż tym, co się stało. Szczerze mówiąc, nawet się po części tego spodziewała.
- Dumny z siebie jesteś? Kiedy mówiłeś, że Dorcas nic nie powie Lily, nie dodałem, żebyś ty też trzymał język za zębami, bo nie sądziłem, że to konieczne! A nie dlatego, że uznałem to za dobry pomysł - warknął Potter, rzucając piórem o stolik. Atrament narobił masę plam na papierach i drewnie. Wstał i podszedł do Lily, omijając biurko. Mimo, że istniała dla niej taka możliwość, to jest Syriusza i Dorcas razem, to nie mogła wyjść z szoku. James kucnął koło niej, odkręcił ją ku sobie i spojrzał na nią z wielką cierpliwością i spokojem. - Lily, kochanie? Już jest dobrze, no, daj rękę. - Spróbował delikatnie ująć jej dłoń i złapać jej wzrok.
- On zdradził Kimberly. Twój kumpel od siedmiu boleści zdradził Kimberly i to w takim momencie! W dodatku z Dorcas… - zawołała piskliwym głosem. James pokiwał głową ze zrozumieniem, masując jej dłonie swoimi dla odprężenia.
- To tylko Syriusz, Lil, pamiętajmy o tym.
- Tylko Syriusz? - syknął Black, patrząc groźnie na przyjaciela, ale ten tylko zmierzył go spojrzeniem.
- Chwileczkę - mruknęła Ruda pod nosem, powoli coś sobie uświadamiając. - Nie wydajesz się być tym w żaden sposób zaskoczony.
- No wiesz... w końcu po Łapie można było się czegoś podobnego spodziewać, skoro Dorcas mu się już wcześniej podobała i...
- Nie, nie. Chwileczkę… czy ty czasem nie powiedziałeś, że… mieli mi nic nie mówić? To znaczy, że o wszystkim wiedziałeś. - Wyrwała swoje dłonie z jego i od razu podniosła się oburzona. James również się podniósł. Wcześniej, kiedy przed nią kucał miała przewagę, bo był niższy, ale teraz poczuła, jak maleje w jego oczach.
- Lil, to nie tak…
- Nie próbuj go bronić - ostrzegła, grożąc mu przy tym palcem. Podeszła pod Syriusza, który jakby skulił się w sobie, razem z Jamesem depczącym jej po piętach. - Mogę wiedzieć co, do cholery, ci odbiło? – Opadła na kanapę naprzeciw niego.
- No wiesz, Dorcas... jest no... - zaczął Syriusz, szukając odpowiednich słów. Przecież wcale nie musiał się jej bać! Była tylko dziewczyną... i właśnie ta dziewczyna czasami przerażała go bardziej niż dziesięciu Śmierciożerców. – Bardzo sympatyczna jest – wydukał.
- I to jest powód, by zdradzać swoją aktualną dziewczynę, w momencie, kiedy Sam-Wiesz-Kto uprowadził jej rodziców, tak? - powiedziała Lily lodowatym tonem. James stanął tuż za jej plecami, opierając się niedbale o oparcie kanapy. Lily przybrała teraz zamiast wściekłej, zmartwioną minę, która także nie świadczyła o niczym dobrym.
- Nie, to nie tak. Rozumiem, że Kimberly teraz... że... że jest jej ciężko i wcale nie zamierzam jej samej z tym zostawiać, ale... zachowuje się trochę... za bardzo jak moja dziewczyna, a ja jej nigdy nic takiego nie obiecywałem. Nie zostaliśmy na nowo parą. To jest przeszłość i koniec, kropka. Więc z technicznego punktu widzenia, nie zdradziłem nikogo.
- Kimberly pewnie i tak myśli, że jesteście razem.
- W takim razie trzeba ją wyprowadzić z błędu.
- Chyba nie masz zamiaru tego robić? - spytała, niemal mu grożąc.
- Oczywiście, że mam. Po prostu nie teraz.
- Z jakiegoś powodu ona polega teraz tylko na tobie, Syriuszu.
- A Dorcas?
- Dorcas sobie poradzi. Nie jesteś jedyny.
- Żartujesz sobie? - bąknął, kiedy sens tych słów do niego dotarł. Wyobraził sobie Meadowes w ramionach jakiegoś gościa ze Slytherinu, bezczelnie pchającego łapy na jej ręce, na plecy... zdecydowanie mu się to nie spodobało. Zaczęła w nim kwitnąć złość. O nie, panno Evans, Syriusz Black był jedynym. Jedynym, który aktualnie miał prawo do Dorcas Meadowes. W zasadzie to, że słowa Rudej tak na niego podziałały, było absurdalne, jednak nie mógł przestać myśleć o tym w inny sposób niż ten. Co prawda już wiele razy było tak, że jakaś dziewczyna mu się wyjątkowo spodobała i nie wyobrażał sobie, by ktoś inny z nią był, ale z jakiegoś powodu to uczucie zdawało się w jakiś niewytłumaczalny sposób różnić od poprzednich. - Powiedz, że to żart.
- Nie, nie żartuję. Mówię poważnie. Nie możesz mieć dwóch dziewczyn jednocześnie.
- I nie mam takiego zamiaru, chociaż to dość kusząca perspektywa. - Zmierzyła go karcącym spojrzeniem. - Wiesz, Lil, w pewnym sensie, to wcale nie musiałem ci tego mówić, tak? Mogę robić, co mi się żywnie podoba i...
- To moje przyjaciółki. - Syriusz otworzył usta, żeby jej coś na to odpowiedzieć, ale wtedy dodała:
-Tak obie, Syriuszu. Ja i Kimberly wbrew pozorom przyjaźnimy się. A ty musisz zapomnieć o Dorcas. - Syriusz zasępił się, widocznie w duchu przyznając jej rację. Doskonale wiedziała, że i tak i tak by jej powiedział, a jak nie on, to Dorcas. Albo, co gorsza, James.
Czuł się z tym podle w stosunku do Anistone, ale co innego mu pozostawało? Nie byli parą i wolał sam siebie nie wpakowywać w takie bagno. Szczególnie, że Meadowes najwyraźniej aż tak ku niemu nie ciągnie. Westchnął, przeczesując palcami idealnie ułożone włosy. Zerknął na Jamesa stojącego tuż za Evans. Nie wydawał się mieć zbyt pocieszającej miny.
- Póki co musisz spróbować być przy Kimberly, Syriuszu - powiedziała matczynym głosem. Przed oczyma stanął jej jednak obraz smutnej twarzyczki Dorcas. Nie mogło być inaczej, z pewnością była smutna. Coś ścisnęło ją za serce; Dor zawsze była wesoła. Miała ochotę pobiec jak najszybciej do swojego dormitorium i mocną ją przytulić. Zrobiło jej się strasznie szkoda Dorcas; zawsze marzyła o idealnym związku z niesamowitym chłopakiem.
Spojrzała jeszcze raz na Blacka, skubiącego nerwowo wargi. Była na niego znowu wściekła, ale bądź, co bądź pokazał, że ma sumienie. Jeśli patrzeć na to z tej strony, to czuła się mile zaskoczona. Gdyby chodziło o kogoś innego, z pewnością nie pisnąłby o tym nawet słówkiem, więc może któraś z nich, Dorcas albo Kimberly, znaczyła dla niego tyle, że był w stanie mieć wyrzuty sumienia. Bardzo chciała w to wierzyć. Dlatego przemogła się jeszcze raz i kontynuowała wypowiedź.
- Minie sporo czasu zanim Kimberly się otrząśnie i prawdopodobnie przez jeszcze ten najgorszy moment najbardziej będzie potrzebowała właśnie ciebie. Nie możesz zmuszać przecież Dorcas do oszukiwania przyjaciółki i do ciągłego czekania. Istnieje szansa, że Dorcas nie potrafiłaby ci odmówić. Nawet jeśli, to nie możesz tego wykorzystać, szczególnie, że wtedy po Kimberly nic by nie zostało. Już teraz jest cieniem dawnej siebie. Pomyśl tym razem o nich nie o sobie. Ja wiem, że potrafisz. A właśnie, skoro już przy tym jesteśmy, to chciałabym cię o coś prosić. - Syriusz skrzywił się, mniej więcej wyobrażając sobie, o co może chodzić. Przez myśl przechodziły mu najgorsze szaleństwa i katusze, jakie tylko Evans mogłaby mu wymyśleć. - Ani słowa o tym, co się stało do Kim, jasne? Zbyt wiele ostatnio przeszła.
Łapa zamrugał kilkakrotnie oczyma, a nawet sam James wydawał się być tym zaskoczony. Chyba żaden z nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Popatrzyli po sobie znacząco. James wzruszył tylko ramionami, zerknął z ukosa na rudy czubek głowy Lily. Najwyraźniej czekała na odpowiedź.

- W zasadzie, to chciałem prosić cię o to samo.

4 komentarze:

  1. Biedna Dorcas, biedny Syriusz... Kimberly nie lubię :D
    Lilka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie zawsze wszyscy mogą być "fajni". Czasami są też takie "Kimberly" ;p

      Usuń
  2. kiedy będzie następna notka ? :D

    OdpowiedzUsuń