Wróciła powoli
do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Nie, oczywiście, że nie sama. Zatroszczyła się o
to, żeby obaj jej towarzyszyli i o tak później porze nie wałęsali się po zamku.
Niekoniecznie była w nastroju do rozmowy, szczególnie z tą dwójką, no i chciała
móc na spokojnie pomyśleć. Dzisiaj miała nie mieć na to już zbyt wiele czasu. W
końcu było naprawdę późno, a ona sama na tyle zmęczona, że chciała już tylko
pójść się położyć. A przecież przed snem obiecała sobie jeszcze powtórzyć
poprzednio omówione tematy na transmutację. A trzeba do tego dodać, że z
dziewczynami nie dało się "spokojnie pomyśleć". Wszystkie pod wieczór
miały najwięcej do powiedzenia.
Na jej
szczęście Syriusz i James nie mówili zbyt wiele, żeby nie powiedzieć, że całkowicie
milczeli. Widocznie żaden z nich nie
kwapił się do rozmowy z tym drugim. To, że ze sobą nie rozmawiali i nie
próbowali wyprowadzić jej z równowagi, powinno wydać jej się przecież dziwne, a
nawet się nad tym nie zastanowiła. Już samo to świadczyło o jej zmęczeniu. W
pewnym momencie musiała nawet obejrzeć się za siebie, by sprawdzić, czy ta
cudowna dwójka idzie za nią. Dotarli do Pokoju Wspólnego w krępującej ciszy.
Jedynymi słowami, jakie padły, były te skierowane przez Lily do Grubej Damy,
jako hasło do Wieży Gryfonów. Huncwoci niemal od razu skręcili w kierunku
dormitoriów chłopców.
- Jutro ostatni
dzień szlabanu, więc radzę się nie spóźnić, a już tym bardziej nie zapomnieć o
nim - zastrzegła, zanim zniknęli jej z oczu. Mruknęli jedynie coś na pograniczu
potaknięcia ze znudzeniem, by po chwili zacząć wspinać się po spiralnych
schodach.
Lily
westchnęła, również kierując się w stronę swojego dormitorium. Ze schodów
prowadzących do pokoi dziewcząt zbiegała właśnie Jodi, wyraźnie licząc, że to
ją, Lily, tutaj zastanie. Evans zamrugała kilkakrotnie, kiedy Ferrante
uśmiechnęła się do niej z wyraźną ulgą. Biorąc pod uwagę znaczącą minę Jodi, to
najwyraźniej rozmawiała ze swoją siostrą, Gabrielą, a ta dziewczyna zawsze była
dla Lily zagadką. Jodi zawsze po takiej rozmowie miała to swoje... spojrzenie.
- Witaj Lily!
Tak się cieszę, że cię widzę. Szukałam cię - przywitała się z uśmiechem, dość
sztucznym zresztą, jak na nią. Ruda zerknęła na kolor jej włosów (wyjątkowo
rzucał się w oczy). Jodi, będąc metamorfomagiem, a także niesamowicie cichą i
nieśmiałą osóbką, w sytuacjach, kiedy targały nią silne emocje, z trudem
panowała nad swoim darem. Tym razem jej włosy były z jednej strony koloru
dojrzałej śliwki, a z drugiej - lazurowe. Lily mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Cześć, Jodi.
Niezła fryzura. - Wskazała na czubek jej głowy. Ferrante pogładziła się po
włosach i szybko wyłapując po kilka kosmyków, zaczęła przyciągać je do oczu.
Jęknęła pod nosem, starając się uspokoić. Zamknęła na chwilę oczy, czekając aż
powróci jej prawdziwy kolor włosów.
- Już jest w
porządku - oznajmiła Lily, przyglądając się jej wysiłkom.
Jodi pokiwała
tylko głową, bez słowa chwyciła ją za rękę i powiodła w pusty kąt Pokoju
Wspólnego. Posadziła ją na jednej pufie, sama zajmując drugą, naprzeciwko Evans.
- Chciałam
porozmawiać - powiedziała tracąc na swojej nieśmiałości. Lil kiwnęła tylko
głową. - Chodzi o Dorcas - dodała Jodi, widząc nietęgą minę przyjaciółki.
Zmarszczyła czoło, przeczuwając, co Jodi ma jej do powiedzenia. - Lily, ja
wiem, że ona jest teraz jakby sobą, ale czy nie wydaje ci się to odrobinkę
dziwne?
- Może
odrobinkę - przyznała, nie chcąc się kłócić zaraz na początku. Na ustach Jodi
pojawił się uśmiech.
- No właśnie! Według
mnie to jest proste, poszperałam troszkę w książkach... zresztą wiem, że
Huncwoci też czegoś szukają i... - Zawiesiła głos. - Nie sądzisz, że ktoś mógł
rzucić na nią urok? - mówiła dalej z ogniem w (dzisiaj) ciemnych oczach.
- No widzisz,
tak jakoś...
- Lily! Proszę
cię, jesteś jedyną rozsądną tutaj osobą, nic nie zauważyłaś? Przecież to takie
oczywiste. Popatrz, co się dzieje na świecie. Mamy wojnę! Spójrz na pierwsze
strony gazet. - Rzuciła jej na kolana dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego z
pobliskiego stolika. Z pierwszej strony krzyczał wielki, wytłuszczony napis
przedstawiający liczby zabitych zarówno czarodziejów, jak i mugoli, w ciągu
ostatnich dwudziestu czterech godzin. Ciężki kamień spadł jej do żołądka, a w
gardle pojawiła się okropna gula. Odrzuciła od siebie gazetę z obrzydzeniem.
Oczy zapiekły ją od napływu łez. - Nie widzisz, co się dzieje? - szepnęła z
gorączką Jodi, mając nadzieję na jej potaknięcie. Ale Lily milczała, siląc się
z kamieniem w żołądku i gulą w gardle. Przycisnęła pięść do brzucha, oddychając
ciężko. - Oni wchodzą do naszej szkoły. Sama-Wiesz-Kto ma już i tutaj
zwolenników tej swojej chorej ideologii. Nie możesz temu zaprzeczyć.
- Obawiam się,
że faktycznie nie mogę - odpowiedziała nieswoim głosem. Zawsze odtrącała od
siebie te myśli. Nie starała się zastanawiać, co się dzieje na świecie, kiedy
oni siedzą w bezpiecznej szkole. Jodi martwiła się tym niemalże cały czas, ale
od tego roku było coraz gorzej. Zaczęła się izolować, nie chodziła z nimi nawet
na posiłki, zawsze czekając na siostrę. Gabriela i Jodi były wyjątkowo blisko,
ale to wcale nie wyglądało, jak siostrzana tęsknota, ale bardziej, jak...
strach o tę drugą. Dlaczego więc Jodi i Gabriela tak się o siebie zamartwiały?
Będąc w szkole, były bezpieczne, prawda?
- Więc, co
jeśli rzucili zaklęcie na Dorcas?
- Ale po co im
nasza Dorcas? Przecież ona jest niegroźna!
- Nie sądzę, by
to konkretnie o nią im chodziło - mruknęła Jodi, patrząc w przestrzeń. Na jej
czole pojawiła się mała zmarszczka. Dziewczyna wzdrygnęła się, jakby nagle
zrobiło jej się zimno.
- Jodi, chodzi
o coś więcej, prawda? Ty coś wiesz. Obie doskonale wiemy, że nie umiesz udawać.
Mi możesz powiedzieć, obiecuję, że zostanie to między nami. - Położyła jej dłoń
na ramieniu, chcąc w ten sposób dodać jej otuchy. Jodi zerknęła na nią, jakby
otrząsnęła się z głębokiego zamyślenia. Pokręciła głową, chowając twarz w
dłoniach.
- Nie mogę,
bardzo bym chciała, ale nie mogę. Ale dowiesz się, dowiesz się w swoim czasie,
Lily. - Wstała z pufy, najwyraźniej mając zamiar odejść. Lily również wstała. -
Muszę już iść. Proszę pilnuj Dorcas. Musisz porozmawiać o tym z Huncwotami, oni
nam pomogą, zobaczysz, oni znają tutaj każdy kąt. Muszę już iść - powtórzyła,
odwracając się do niej plecami. Lily miała mieszane uczucia.
Zniknęła
błyskawicznie w dziurze pod portretem.
Wszedł za
Syriuszem do dormitorium. Dla podkreślenia swojego wzburzenia i złości -
kłapnął drzwiami tak, że mało nie wypadły z zawiasów. Remus podskoczył na
łóżku, wypuszczając jakąś opasłą księgę z rąk. Peter zapiszczał, krztusząc się
czekoladową żabą. James wywrócił oczyma, poirytowany ich reakcjami. Syriusz
odkręcił się do niego na pięcie, mierząc go spojrzeniem.
- Co cię
ugryzło? - zawołał, jakby czując, że chodzi tu o niego. Skrzyżował ręce na
piersiach, oczekując dzielnie na atak ze strony przyjaciela. James uniósł
wysoko brwi w wyrazie swojego głębokiego zdumienia i jednocześnie frustracji. W
orzechowych oczach pojawiły się ogniki, każące Łapie zachować dystans. Olał je.
- Co mnie
ugryzło? - powtórzył za nim James, sylabizując. - No nie wiem, zastanówmy się
nad tym chwilkę. Ach, a może to, że mój durny przyjaciel, tudzież Syriusz Black,
nas totalnie wkopał?!
- Co znaczy
"nas"? Raczej siebie. - Łapa wzruszył ramionami beznamiętnie,
kompletnie nie widząc związku. James odrzucił głowę w tył, i zaklął od serca.
Remus skrzywił się, zerkając na kumpla znad książki. Syriusz chwycił z łóżka Petera
jedną z wielu leżących tam czekoladowych żab, przy głośnym niezadowoleniu
Pettrigewa. - Okupię ci - rzucił mu krótko, nie spuszczając oczu z Jamesa.
- Jesteś
święcie przekonany, że tylko siebie? - James uniósł prowokacyjnie jedną brew.
Syriusz przytaknął ponownym wzruszeniem ramion, a później skinieniem głowy. -
Świetnie. A jeśli przekonam cię, że mnie też sprzedałeś? - Syriusz zastanowił
się chwilę, dopóki jego oczy nie zaczęły błyszczeć, a na ustach nie pojawił się
zadziorny, huncwocki uśmiech. Lupin jęknął, spodziewając się kolejnej
katastrofy. Ten uśmiech był jednoznaczny.
- Wtedy zapewnię
ci z Evans upojne sam-na-sam i... dajmy na to 7 galeonów - odparł powoli,
napawając się brzmieniem swojego głosu i miną Rogacza. Przez moment kącik jego
ust drgał, jakby chciał się uśmiechnąć w ten swój niezawodny sposób, a z jego
oczu spoglądały ogniki Huncwota, ale zaraz opamiętał się i uświadomił sobie, co
jego przyjaciel mu proponuje. Nachmurzył się, jakby czuł się tym urażony.
Tak, tego
Syriusz także się spodziewał.
- Nie
potrzebuję niczyjej pomocy, by się z nią umówić - burknął wyniośle, ciskając w
Blacka błyskawicami. – Ale kasę chętnie przyjmę.
- Tego nie
powiedziałem. Ja ci to po prostu… - Wykonał gest, jakby to był istny drobiazg.
- zaaranżuję - dodał tonem znawcy. Jamesowi przywodził teraz na myśl
przedstawiciela handlowego.
- Mów dalej. -
James uśmiechnął się w swój zwykły sposób, już czując wygraną. Kupił to. O tak,
Syriusz był dobry w aranżacji spotkań. W końcu praktyka czyni mistrza, czy
jakoś tak.
-
"Dalej" będzie po tym, jak mi udowodnisz, że oboje w tym siedzimy -
powiedział chytrze Black, zabierając się do odpakowania swojej żaby. James
zaśmiał się; był na wygranej pozycji, więc to w sumie bez różnicy, kiedy
Syriusz by mu to powiedział. Ale mimo wszystko...
- Nie mogę
zgodzić się w ciemno. Co, jeśli stwierdzę, że twój wspaniały plan nie wypali z
Evans? - zauważył, opierając się o kolumnę swojego łóżka. Syriusz popatrzył na
niego z czystym oburzeniem, zapominając o żabie. Czekoladowe stworzonko
skorzystało z okazji i zwiało z opakowania, rechocząc przy tym dziko. Peter
zawołał coś w stylu "uciekła ci!" z ustami pełnymi fasolek wszystkich
smaków.
- Czy ty to
mówisz poważnie, Rogaczu? - Syriusz zignorował, a w zasadzie nawet wcale nie
zauważył komentarza Petera, skupiając całą swoją uwagę na Jamesie. On nie mógł
mówić poważnie! - Uważasz, że ja, Syriusz Black, jestem w stanie wymyślić coś beznadziejnego? Że nie zdążyłem
odrobinkę poznać naszej drogiej panny Evans i nie wiem, w jaki sposób was
umówić? Serio, stary, nie doceniasz mnie. Czuję się... urażony!
- Tak tak,
tupnij nóżką, Łapo. Poza tym, oboje wiemy, że nie jesteś zdolny do takich
uczuć. - Zachichotał Potter. - To jak? Mówisz od razu?
- Nie ma mowy.
Jeszcze mi nie udowodniłeś, że cię wkopałem.
- To jest w
stanie stwierdzić nawet Peter.
- Siedzę obok
was - oburzył się chłopak, krzyżując ręce. Remus parsknął śmiechem.
- Nie bierz
tego do siebie, Glizdek. - Machnął do niego ręką James, cały czas mierząc się
wzrokiem z Syriuszem. - Przecież to dziecinnie łatwe.
- W takim razie
kontynuuj! - zironizował. - Ale jeśli racja będzie po mojej stronie, należą mi
się przeprosiny i... chociażby 10 galeonów.
- Radziłbym ci
nie być takim pewnym, bo porażka będzie dla ciebie jeszcze cięższa.
- Jednak
zaryzykuję.
- Wspaniale!
Otóż nasza słodka Lily uznała mnie za jedyną osobę, mogącą wpłynąć na ciebie.
- Powiedziała
ci to wprost? - wtrącił Syriusz.
- Nie musiała -
syknął Potter. - Chodzi o to, że uważa mnie za... jakoby odpowiedzialnego twoje
wybryki. Szczególnie w przypadku Dorcas. Myślisz, że kiedy nadarzy się okazja,
to nie zbeszta mnie za to, że ci nie wyperswadowałem tego szaleństwa z głowy?
Poza tym z jakiegoś powodu uważa, że to ja podsunąłem ci pomysł zawrócenia
Meadowes w głowie - Syriusz zastanowił się nad tym chwilkę, dopóki nie znalazł
haczyka.
- Chyba ci się
z wszystkiego nie zwierzyła, co?
- Oczywiście,
że nie.
- W takim razie
skąd to wiesz? - James zastanowił się chwilkę, by po upływie kilku, jakże
długich sekund, wymamrotać odpowiedź. - Odrobinkę głośniej, przyjacielu -
dopingował go dalej Black.
- Czytałem jej
w myślach - bąknął Brunet. Remus wciągnął ze świstem powietrze, natomiast Łapa
otworzył szerzej buzię.
- No, no. Moja
krew! - zawołał ojcowskim tonem. James był niemalże pewny, że zaraz do niego
podejdzie i uściska go z radości, planując jego dalszą, świetlaną przyszłość w
college'u XY w bractwie Alfa Beta Gamma. - Tylko...
- Co?
- No wiesz, to
jest Evans. Nie chciałbym być tobą, gdyby się dowiedziała.
- Tak, ja też
nie.
- A tak z
czystej ciekawości… masz tam jeszcze jakieś argumenty? - kontynuował Black po
odchrząknięciu.
- Tamten ci nie
wystarczy? - odgryzł się Potter.
- Jest na tyle
przekonujący, że wystarczy, ale jestem ciekaw.
- Cokolwiek złego się nie dzieje zazwyczaj
jest moją winą. Nie odstąpiłaby, więc od tak wybitnej okazji obwiniania mnie -
objaśnił James, pusząc się niczym paw.
- Że ten
pocałunek niby był zły? - obruszył się Black.
- W jej oczach
jak najbardziej. Szczególnie, że tak jakby... jesteś wsparciem Kimberly. W jej
oczach - powtórzył szybko, widząc, że Syriusz już otwierał usta, by zaprzeczyć
istnieniu jego domniemanych empatycznych uczuć.
- Nie chciałbym
się wtrącać, ale kiedy James przedstawia to w taki sposób, faktycznie ma to
sens - odezwał się Remus, przyznając, że James zazwyczaj obrywał za całą
czwórkę. – Szczególnie to o użyciu legilimencji przemawia do wyobraźni.
- A mówiłem ci?
Nawet Lunio się ze mną zgadza.
- Dobra, może i
racja, legilimencja przekonuje nas wszystkich - nachmurzył się Syriusz.
Pomijając wszystko, musiał przyznać, że dla Evans całe zło tego świata było
spowodowane przez Jamesa. Więc... jeśli chciała bronić przyjaciółki... Niech cię sklątka, James. - Przegrałem -
dodał niechętnie.
- Kasę możesz
podrzucić mi później. To, jaki był ten twój plan? - Wyszczerzył zęby, widząc
poddańczą minę Syriusza.
- To istny
majstersztyk – zapewnił go entuzjastycznie Black, na samą myśl o swoim
geniuszu.
- Mhm - mruknął
sceptycznie Lupin, przekręcając stronicę księgi. Łapa zmroził go spojrzeniem.
- Chodzi przede
wszystkim o to, żeby najlepiej wszystko odbyło się jutro.
- A mianowicie,
co?
- Już tłumaczę.
Pamiętasz, kiedy na samym początku roku, chcieliśmy zrobić chrzest bojowy temu
nowemu profesorkowi od Obrony?
- Faktycznie
było coś takiego - przytaknął James, nie widząc więzi między tymi dwoma
sprawami. - Co ma do tego moje „upojne sam-na-sam" z Evans? - wypowiedział
swoje myśli na głos.
- Wiesz, jeśli
zrobimy jutro pewien psikus dla tegoż profesorka...
- Czekaj,
czekaj! - James wykonał gest "stopu" obiema rękami, kalkulując coś
zawzięcie. - Jutro?
- A no, jutro.
- Odpada, Lily
ma jutro dyżur. - Syriusz uderzył się otwartą dłonią w czoło, a Remus chrząknął
znacząco.
- Wiesz,
Rogaczu, myślę, że jemu właśnie o to chodzi - wtrącił Lupin delikatnie. Potter
zmarszczył czoło, wyobrażając sobie, jakie byłyby skutki, gdyby Evans go
przyłapała, albo nie daj Boże, profesor Sonse.
- Przecież
dostanę kolejny szlaban! Miałem się z nią umówić, a nie ją dodatkowo denerwować
- jęknął James, ledwo czując wolność, po ostatnim, miesięcznym szlabanie, który
niestety trwał jeszcze do jutra. Jutro i miał być koniec!
- Wiesz, tak naprawdę
to samym wspominaniem o domniemanej randce jesteś w stanie ją zdenerwować do
granic możliwości - stwierdził Remus bez szczególnych emocji. James przytaknął.
- Wysil w końcu
szare komórki, Rogaczu! - zawołał natomiast Black, przemawiając do tej "bystrzejszej"
strony Rogacza. Potter uniósł jedną brew do góry. Syriusz warknął, poirytowany
jego biernością. - Przecież to oczywiste! Jeśli to ona cię ponownie przyłapie,
wlepi ci kolejny szlaban. A wtedy ty będziesz miał sposobność widywania jej "upojnie
sam-na-sam" przez pewien czas. Rzecz jasna „upojnie” będziesz musiał
ogarnąć w pojedynkę.
James
wytrzeszczył na niego oczy. Po pierwsze primo: to nie tak wyobrażał sobie
spotkanie z Evans! W jego fantazjach była... może lepiej pomińmy to, jakie
James Potter miał fantazje związane z ich spotykaniem się. W każdym bądź razie,
na pewno nie był to kolejny szlaban i sterta kolejnych dokumentów (wolał nie
wspominać czyszczenia toalet, pomagania Hagridowi przy zmianie wyściółki
zwierzętom, ani nawożenia roślin)! Po drugie primo: jak to się stało, że on
wcześniej tego nie skojarzył? Przecież nawet Remus wiedział, o czym Łapa mówił!
- Muszę
odpocząć - mruknął na głos, kręcąc przy tym głową. - To wszystko z
przemęczenia.
- Że niby twój
brak spostrzegawczości? Nie, nie. Tak jest zawsze. - Łapa ponownie machnął
ręką, chichocząc. Tak, chciał mu dogryźć. Przecież miał, za co! Nie mógł się
tak ot, po prostu dać pokonać. Poza tym, jeśliby tak wszystko zsumować, to on
zaliczył więcej szlabanów, więc teraz kolej na Rogacza; niech nadrabia. Potter
posłał mu mordercze spojrzenie.
- Wiesz,
oczekiwałem czegoś innego - wyjawił skwaszony.
- Że niby,
czego?
- No, nie wiem.
Jakiegoś cudownego środka, który wynalazłeś na Evans. - Syriusz patrzył na
niego przez chwilę, po czym ryknął śmiechem, czerwieniejąc na twarzy. Remus i
Peter zrobili dokładnie to samo w tym samym czasie, co i Black. James
skrzyżował ręce na piersiach, łypiąc na nich spode łba.
- To chyba
tylko amortencja - zapiał Syriusz, między kolejnymi atakami potężnego śmiechu.
- Ha, ha, ha.
No bardzo zabawne - zironizował Potter, siadając na łóżku, koło którego stał
Syriusz.
- Wiesz, na nią
raczej nic innego nie zadziała, jeśli chodzi o ciebie.
- Jeszcze jeden
taki komentarz i zdolny jestem pomyśleć, że straciłem na urodzie.
- Wybacz,
Rogaczu, ale to jest raczej niemożliwe - odpowiedział Remus, ocierając sobie
łzy śmiechu. W duchu przyznał mu rację. Cała trójka ponownie zaniosła się od
śmiechu. – Na dbaniu o nienaganny wygląd spędzasz więcej czasu niż nad
książkami.
- Syriusz robi
dokładnie to samo. Uspokoiliście się już? - warknął James po upływie czasu,
czując się poszkodowanym.
- Tak, chyba
tak. Chociaż, jak sobie przypomnę... - Zachichotał na sam koniec Syriusz, po
czym chrząknął.
- Świetnie.
- To, co?
Wprowadzamy plan w życie? - Syriusz spojrzał na niego z góry, wyjmując z
szuflady swoją sakiewkę z pieniędzmi.
- A mam jakiś
inny wybór?
Hahahhahaha:)
OdpowiedzUsuńKońcówka najlepsza!
Lilka.
Ahh ci huncwoci xD
Usuń