poniedziałek, 4 czerwca 2012

024. Wspaniały plan Syriusza

Wróciła powoli do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Nie, oczywiście, że nie sama. Zatroszczyła się o to, żeby obaj jej towarzyszyli i o tak później porze nie wałęsali się po zamku. Niekoniecznie była w nastroju do rozmowy, szczególnie z tą dwójką, no i chciała móc na spokojnie pomyśleć. Dzisiaj miała nie mieć na to już zbyt wiele czasu. W końcu było naprawdę późno, a ona sama na tyle zmęczona, że chciała już tylko pójść się położyć. A przecież przed snem obiecała sobie jeszcze powtórzyć poprzednio omówione tematy na transmutację. A trzeba do tego dodać, że z dziewczynami nie dało się "spokojnie pomyśleć". Wszystkie pod wieczór miały najwięcej do powiedzenia.
Na jej szczęście Syriusz i James nie mówili zbyt wiele, żeby nie powiedzieć, że całkowicie milczeli. Widocznie żaden z nich nie kwapił się do rozmowy z tym drugim. To, że ze sobą nie rozmawiali i nie próbowali wyprowadzić jej z równowagi, powinno wydać jej się przecież dziwne, a nawet się nad tym nie zastanowiła. Już samo to świadczyło o jej zmęczeniu. W pewnym momencie musiała nawet obejrzeć się za siebie, by sprawdzić, czy ta cudowna dwójka idzie za nią. Dotarli do Pokoju Wspólnego w krępującej ciszy. Jedynymi słowami, jakie padły, były te skierowane przez Lily do Grubej Damy, jako hasło do Wieży Gryfonów. Huncwoci niemal od razu skręcili w kierunku dormitoriów chłopców.
- Jutro ostatni dzień szlabanu, więc radzę się nie spóźnić, a już tym bardziej nie zapomnieć o nim - zastrzegła, zanim zniknęli jej z oczu. Mruknęli jedynie coś na pograniczu potaknięcia ze znudzeniem, by po chwili zacząć wspinać się po spiralnych schodach.
Lily westchnęła, również kierując się w stronę swojego dormitorium. Ze schodów prowadzących do pokoi dziewcząt zbiegała właśnie Jodi, wyraźnie licząc, że to ją, Lily, tutaj zastanie. Evans zamrugała kilkakrotnie, kiedy Ferrante uśmiechnęła się do niej z wyraźną ulgą. Biorąc pod uwagę znaczącą minę Jodi, to najwyraźniej rozmawiała ze swoją siostrą, Gabrielą, a ta dziewczyna zawsze była dla Lily zagadką. Jodi zawsze po takiej rozmowie miała to swoje... spojrzenie.
- Witaj Lily! Tak się cieszę, że cię widzę. Szukałam cię - przywitała się z uśmiechem, dość sztucznym zresztą, jak na nią. Ruda zerknęła na kolor jej włosów (wyjątkowo rzucał się w oczy). Jodi, będąc metamorfomagiem, a także niesamowicie cichą i nieśmiałą osóbką, w sytuacjach, kiedy targały nią silne emocje, z trudem panowała nad swoim darem. Tym razem jej włosy były z jednej strony koloru dojrzałej śliwki, a z drugiej - lazurowe. Lily mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Cześć, Jodi. Niezła fryzura. - Wskazała na czubek jej głowy. Ferrante pogładziła się po włosach i szybko wyłapując po kilka kosmyków, zaczęła przyciągać je do oczu. Jęknęła pod nosem, starając się uspokoić. Zamknęła na chwilę oczy, czekając aż powróci jej prawdziwy kolor włosów.
- Już jest w porządku - oznajmiła Lily, przyglądając się jej wysiłkom.
Jodi pokiwała tylko głową, bez słowa chwyciła ją za rękę i powiodła w pusty kąt Pokoju Wspólnego. Posadziła ją na jednej pufie, sama zajmując drugą, naprzeciwko Evans.
- Chciałam porozmawiać - powiedziała tracąc na swojej nieśmiałości. Lil kiwnęła tylko głową. - Chodzi o Dorcas - dodała Jodi, widząc nietęgą minę przyjaciółki. Zmarszczyła czoło, przeczuwając, co Jodi ma jej do powiedzenia. - Lily, ja wiem, że ona jest teraz jakby sobą, ale czy nie wydaje ci się to odrobinkę dziwne?
- Może odrobinkę - przyznała, nie chcąc się kłócić zaraz na początku. Na ustach Jodi pojawił się uśmiech.
- No właśnie! Według mnie to jest proste, poszperałam troszkę w książkach... zresztą wiem, że Huncwoci też czegoś szukają i... - Zawiesiła głos. - Nie sądzisz, że ktoś mógł rzucić na nią urok? - mówiła dalej z ogniem w (dzisiaj) ciemnych oczach.
- No widzisz, tak jakoś...
- Lily! Proszę cię, jesteś jedyną rozsądną tutaj osobą, nic nie zauważyłaś? Przecież to takie oczywiste. Popatrz, co się dzieje na świecie. Mamy wojnę! Spójrz na pierwsze strony gazet. - Rzuciła jej na kolana dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego z pobliskiego stolika. Z pierwszej strony krzyczał wielki, wytłuszczony napis przedstawiający liczby zabitych zarówno czarodziejów, jak i mugoli, w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Ciężki kamień spadł jej do żołądka, a w gardle pojawiła się okropna gula. Odrzuciła od siebie gazetę z obrzydzeniem. Oczy zapiekły ją od napływu łez. - Nie widzisz, co się dzieje? - szepnęła z gorączką Jodi, mając nadzieję na jej potaknięcie. Ale Lily milczała, siląc się z kamieniem w żołądku i gulą w gardle. Przycisnęła pięść do brzucha, oddychając ciężko. - Oni wchodzą do naszej szkoły. Sama-Wiesz-Kto ma już i tutaj zwolenników tej swojej chorej ideologii. Nie możesz temu zaprzeczyć.
- Obawiam się, że faktycznie nie mogę - odpowiedziała nieswoim głosem. Zawsze odtrącała od siebie te myśli. Nie starała się zastanawiać, co się dzieje na świecie, kiedy oni siedzą w bezpiecznej szkole. Jodi martwiła się tym niemalże cały czas, ale od tego roku było coraz gorzej. Zaczęła się izolować, nie chodziła z nimi nawet na posiłki, zawsze czekając na siostrę. Gabriela i Jodi były wyjątkowo blisko, ale to wcale nie wyglądało, jak siostrzana tęsknota, ale bardziej, jak... strach o tę drugą. Dlaczego więc Jodi i Gabriela tak się o siebie zamartwiały? Będąc w szkole, były bezpieczne, prawda?
- Więc, co jeśli rzucili zaklęcie na Dorcas?
- Ale po co im nasza Dorcas? Przecież ona jest niegroźna!
- Nie sądzę, by to konkretnie o nią im chodziło - mruknęła Jodi, patrząc w przestrzeń. Na jej czole pojawiła się mała zmarszczka. Dziewczyna wzdrygnęła się, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
- Jodi, chodzi o coś więcej, prawda? Ty coś wiesz. Obie doskonale wiemy, że nie umiesz udawać. Mi możesz powiedzieć, obiecuję, że zostanie to między nami. - Położyła jej dłoń na ramieniu, chcąc w ten sposób dodać jej otuchy. Jodi zerknęła na nią, jakby otrząsnęła się z głębokiego zamyślenia. Pokręciła głową, chowając twarz w dłoniach.
- Nie mogę, bardzo bym chciała, ale nie mogę. Ale dowiesz się, dowiesz się w swoim czasie, Lily. - Wstała z pufy, najwyraźniej mając zamiar odejść. Lily również wstała. - Muszę już iść. Proszę pilnuj Dorcas. Musisz porozmawiać o tym z Huncwotami, oni nam pomogą, zobaczysz, oni znają tutaj każdy kąt. Muszę już iść - powtórzyła, odwracając się do niej plecami. Lily miała mieszane uczucia.
Zniknęła błyskawicznie w dziurze pod portretem.


Wszedł za Syriuszem do dormitorium. Dla podkreślenia swojego wzburzenia i złości - kłapnął drzwiami tak, że mało nie wypadły z zawiasów. Remus podskoczył na łóżku, wypuszczając jakąś opasłą księgę z rąk. Peter zapiszczał, krztusząc się czekoladową żabą. James wywrócił oczyma, poirytowany ich reakcjami. Syriusz odkręcił się do niego na pięcie, mierząc go spojrzeniem.
- Co cię ugryzło? - zawołał, jakby czując, że chodzi tu o niego. Skrzyżował ręce na piersiach, oczekując dzielnie na atak ze strony przyjaciela. James uniósł wysoko brwi w wyrazie swojego głębokiego zdumienia i jednocześnie frustracji. W orzechowych oczach pojawiły się ogniki, każące Łapie zachować dystans. Olał je.
- Co mnie ugryzło? - powtórzył za nim James, sylabizując. - No nie wiem, zastanówmy się nad tym chwilkę. Ach, a może to, że mój durny przyjaciel, tudzież Syriusz Black, nas totalnie wkopał?!
- Co znaczy "nas"? Raczej siebie. - Łapa wzruszył ramionami beznamiętnie, kompletnie nie widząc związku. James odrzucił głowę w tył, i zaklął od serca. Remus skrzywił się, zerkając na kumpla znad książki. Syriusz chwycił z łóżka Petera jedną z wielu leżących tam czekoladowych żab, przy głośnym niezadowoleniu Pettrigewa. - Okupię ci - rzucił mu krótko, nie spuszczając oczu z Jamesa.
- Jesteś święcie przekonany, że tylko siebie? - James uniósł prowokacyjnie jedną brew. Syriusz przytaknął ponownym wzruszeniem ramion, a później skinieniem głowy. - Świetnie. A jeśli przekonam cię, że mnie też sprzedałeś? - Syriusz zastanowił się chwilę, dopóki jego oczy nie zaczęły błyszczeć, a na ustach nie pojawił się zadziorny, huncwocki uśmiech. Lupin jęknął, spodziewając się kolejnej katastrofy. Ten uśmiech był jednoznaczny.
- Wtedy zapewnię ci z Evans upojne sam-na-sam i... dajmy na to 7 galeonów - odparł powoli, napawając się brzmieniem swojego głosu i miną Rogacza. Przez moment kącik jego ust drgał, jakby chciał się uśmiechnąć w ten swój niezawodny sposób, a z jego oczu spoglądały ogniki Huncwota, ale zaraz opamiętał się i uświadomił sobie, co jego przyjaciel mu proponuje. Nachmurzył się, jakby czuł się tym urażony.
Tak, tego Syriusz także się spodziewał.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy, by się z nią umówić - burknął wyniośle, ciskając w Blacka błyskawicami. – Ale kasę chętnie przyjmę.
- Tego nie powiedziałem. Ja ci to po prostu… - Wykonał gest, jakby to był istny drobiazg. - zaaranżuję - dodał tonem znawcy. Jamesowi przywodził teraz na myśl przedstawiciela handlowego.
- Mów dalej. - James uśmiechnął się w swój zwykły sposób, już czując wygraną. Kupił to. O tak, Syriusz był dobry w aranżacji spotkań. W końcu praktyka czyni mistrza, czy jakoś tak.
- "Dalej" będzie po tym, jak mi udowodnisz, że oboje w tym siedzimy - powiedział chytrze Black, zabierając się do odpakowania swojej żaby. James zaśmiał się; był na wygranej pozycji, więc to w sumie bez różnicy, kiedy Syriusz by mu to powiedział. Ale mimo wszystko...
- Nie mogę zgodzić się w ciemno. Co, jeśli stwierdzę, że twój wspaniały plan nie wypali z Evans? - zauważył, opierając się o kolumnę swojego łóżka. Syriusz popatrzył na niego z czystym oburzeniem, zapominając o żabie. Czekoladowe stworzonko skorzystało z okazji i zwiało z opakowania, rechocząc przy tym dziko. Peter zawołał coś w stylu "uciekła ci!" z ustami pełnymi fasolek wszystkich smaków.
- Czy ty to mówisz poważnie, Rogaczu? - Syriusz zignorował, a w zasadzie nawet wcale nie zauważył komentarza Petera, skupiając całą swoją uwagę na Jamesie. On nie mógł mówić poważnie! - Uważasz, że ja, Syriusz Black, jestem w stanie wymyślić coś beznadziejnego? Że nie zdążyłem odrobinkę poznać naszej drogiej panny Evans i nie wiem, w jaki sposób was umówić? Serio, stary, nie doceniasz mnie. Czuję się... urażony!
- Tak tak, tupnij nóżką, Łapo. Poza tym, oboje wiemy, że nie jesteś zdolny do takich uczuć. - Zachichotał Potter. - To jak? Mówisz od razu?
- Nie ma mowy. Jeszcze mi nie udowodniłeś, że cię wkopałem.
- To jest w stanie stwierdzić nawet Peter.
- Siedzę obok was - oburzył się chłopak, krzyżując ręce. Remus parsknął śmiechem.
- Nie bierz tego do siebie, Glizdek. - Machnął do niego ręką James, cały czas mierząc się wzrokiem z Syriuszem. - Przecież to dziecinnie łatwe.
- W takim razie kontynuuj! - zironizował. - Ale jeśli racja będzie po mojej stronie, należą mi się przeprosiny i... chociażby 10 galeonów.
- Radziłbym ci nie być takim pewnym, bo porażka będzie dla ciebie jeszcze cięższa.
- Jednak zaryzykuję.
- Wspaniale! Otóż nasza słodka Lily uznała mnie za jedyną osobę, mogącą wpłynąć na ciebie.
- Powiedziała ci to wprost? - wtrącił Syriusz.
- Nie musiała - syknął Potter. - Chodzi o to, że uważa mnie za... jakoby odpowiedzialnego twoje wybryki. Szczególnie w przypadku Dorcas. Myślisz, że kiedy nadarzy się okazja, to nie zbeszta mnie za to, że ci nie wyperswadowałem tego szaleństwa z głowy? Poza tym z jakiegoś powodu uważa, że to ja podsunąłem ci pomysł zawrócenia Meadowes w głowie - Syriusz zastanowił się nad tym chwilkę, dopóki nie znalazł haczyka.
- Chyba ci się z wszystkiego nie zwierzyła, co?
- Oczywiście, że nie.
- W takim razie skąd to wiesz? - James zastanowił się chwilkę, by po upływie kilku, jakże długich sekund, wymamrotać odpowiedź. - Odrobinkę głośniej, przyjacielu - dopingował go dalej Black.
- Czytałem jej w myślach - bąknął Brunet. Remus wciągnął ze świstem powietrze, natomiast Łapa otworzył szerzej buzię.
- No, no. Moja krew! - zawołał ojcowskim tonem. James był niemalże pewny, że zaraz do niego podejdzie i uściska go z radości, planując jego dalszą, świetlaną przyszłość w college'u XY w bractwie Alfa Beta Gamma. - Tylko...
- Co?
- No wiesz, to jest Evans. Nie chciałbym być tobą, gdyby się dowiedziała.
- Tak, ja też nie.
- A tak z czystej ciekawości… masz tam jeszcze jakieś argumenty? - kontynuował Black po odchrząknięciu.
- Tamten ci nie wystarczy? - odgryzł się Potter.
- Jest na tyle przekonujący, że wystarczy, ale jestem ciekaw.
 - Cokolwiek złego się nie dzieje zazwyczaj jest moją winą. Nie odstąpiłaby, więc od tak wybitnej okazji obwiniania mnie - objaśnił James, pusząc się niczym paw.
- Że ten pocałunek niby był zły? - obruszył się Black.
- W jej oczach jak najbardziej. Szczególnie, że tak jakby... jesteś wsparciem Kimberly. W jej oczach - powtórzył szybko, widząc, że Syriusz już otwierał usta, by zaprzeczyć istnieniu jego domniemanych empatycznych uczuć.
- Nie chciałbym się wtrącać, ale kiedy James przedstawia to w taki sposób, faktycznie ma to sens - odezwał się Remus, przyznając, że James zazwyczaj obrywał za całą czwórkę. – Szczególnie to o użyciu legilimencji przemawia do wyobraźni.
- A mówiłem ci? Nawet Lunio się ze mną zgadza.
- Dobra, może i racja, legilimencja przekonuje nas wszystkich - nachmurzył się Syriusz. Pomijając wszystko, musiał przyznać, że dla Evans całe zło tego świata było spowodowane przez Jamesa. Więc... jeśli chciała bronić przyjaciółki... Niech cię sklątka, James. - Przegrałem - dodał niechętnie.
- Kasę możesz podrzucić mi później. To, jaki był ten twój plan? - Wyszczerzył zęby, widząc poddańczą minę Syriusza.
- To istny majstersztyk – zapewnił go entuzjastycznie Black, na samą myśl o swoim geniuszu.
- Mhm - mruknął sceptycznie Lupin, przekręcając stronicę księgi. Łapa zmroził go spojrzeniem.
- Chodzi przede wszystkim o to, żeby najlepiej wszystko odbyło się jutro.
- A mianowicie, co?
- Już tłumaczę. Pamiętasz, kiedy na samym początku roku, chcieliśmy zrobić chrzest bojowy temu nowemu profesorkowi od Obrony?
- Faktycznie było coś takiego - przytaknął James, nie widząc więzi między tymi dwoma sprawami. - Co ma do tego moje „upojne sam-na-sam" z Evans? - wypowiedział swoje myśli na głos.
- Wiesz, jeśli zrobimy jutro pewien psikus dla tegoż profesorka...
- Czekaj, czekaj! - James wykonał gest "stopu" obiema rękami, kalkulując coś zawzięcie. - Jutro?
- A no, jutro.
- Odpada, Lily ma jutro dyżur. - Syriusz uderzył się otwartą dłonią w czoło, a Remus chrząknął znacząco.
- Wiesz, Rogaczu, myślę, że jemu właśnie o to chodzi - wtrącił Lupin delikatnie. Potter zmarszczył czoło, wyobrażając sobie, jakie byłyby skutki, gdyby Evans go przyłapała, albo nie daj Boże, profesor Sonse.
- Przecież dostanę kolejny szlaban! Miałem się z nią umówić, a nie ją dodatkowo denerwować - jęknął James, ledwo czując wolność, po ostatnim, miesięcznym szlabanie, który niestety trwał jeszcze do jutra. Jutro i miał być koniec!
- Wiesz, tak naprawdę to samym wspominaniem o domniemanej randce jesteś w stanie ją zdenerwować do granic możliwości - stwierdził Remus bez szczególnych emocji. James przytaknął.
- Wysil w końcu szare komórki, Rogaczu! - zawołał natomiast Black, przemawiając do tej "bystrzejszej" strony Rogacza. Potter uniósł jedną brew do góry. Syriusz warknął, poirytowany jego biernością. - Przecież to oczywiste! Jeśli to ona cię ponownie przyłapie, wlepi ci kolejny szlaban. A wtedy ty będziesz miał sposobność widywania jej "upojnie sam-na-sam" przez pewien czas. Rzecz jasna „upojnie” będziesz musiał ogarnąć w pojedynkę.
James wytrzeszczył na niego oczy. Po pierwsze primo: to nie tak wyobrażał sobie spotkanie z Evans! W jego fantazjach była... może lepiej pomińmy to, jakie James Potter miał fantazje związane z ich spotykaniem się. W każdym bądź razie, na pewno nie był to kolejny szlaban i sterta kolejnych dokumentów (wolał nie wspominać czyszczenia toalet, pomagania Hagridowi przy zmianie wyściółki zwierzętom, ani nawożenia roślin)! Po drugie primo: jak to się stało, że on wcześniej tego nie skojarzył? Przecież nawet Remus wiedział, o czym Łapa mówił!
- Muszę odpocząć - mruknął na głos, kręcąc przy tym głową. - To wszystko z przemęczenia.
- Że niby twój brak spostrzegawczości? Nie, nie. Tak jest zawsze. - Łapa ponownie machnął ręką, chichocząc. Tak, chciał mu dogryźć. Przecież miał, za co! Nie mógł się tak ot, po prostu dać pokonać. Poza tym, jeśliby tak wszystko zsumować, to on zaliczył więcej szlabanów, więc teraz kolej na Rogacza; niech nadrabia. Potter posłał mu mordercze spojrzenie.
- Wiesz, oczekiwałem czegoś innego - wyjawił skwaszony.
- Że niby, czego?
- No, nie wiem. Jakiegoś cudownego środka, który wynalazłeś na Evans. - Syriusz patrzył na niego przez chwilę, po czym ryknął śmiechem, czerwieniejąc na twarzy. Remus i Peter zrobili dokładnie to samo w tym samym czasie, co i Black. James skrzyżował ręce na piersiach, łypiąc na nich spode łba.
- To chyba tylko amortencja - zapiał Syriusz, między kolejnymi atakami potężnego śmiechu.
- Ha, ha, ha. No bardzo zabawne - zironizował Potter, siadając na łóżku, koło którego stał Syriusz.
- Wiesz, na nią raczej nic innego nie zadziała, jeśli chodzi o ciebie.
- Jeszcze jeden taki komentarz i zdolny jestem pomyśleć, że straciłem na urodzie.
- Wybacz, Rogaczu, ale to jest raczej niemożliwe - odpowiedział Remus, ocierając sobie łzy śmiechu. W duchu przyznał mu rację. Cała trójka ponownie zaniosła się od śmiechu. – Na dbaniu o nienaganny wygląd spędzasz więcej czasu niż nad książkami.
- Syriusz robi dokładnie to samo. Uspokoiliście się już? - warknął James po upływie czasu, czując się poszkodowanym.
- Tak, chyba tak. Chociaż, jak sobie przypomnę... - Zachichotał na sam koniec Syriusz, po czym chrząknął.
- Świetnie.
- To, co? Wprowadzamy plan w życie? - Syriusz spojrzał na niego z góry, wyjmując z szuflady swoją sakiewkę z pieniędzmi.
- A mam jakiś inny wybór?


2 komentarze: