Przeżuwał jajka na bekonie, nawet nie
czując ich smaku, a przecież była to jedna z jego ulubionych śniadaniowych
potraw. Do reszty pochłonęły go myśli między innymi o tym jak często Lily Evans
używa tak zaawansowanej magii, jaką jest zaklęcie patronusa. W nocy obudziły go
jej szepty i światło. Nie przejął się, kiedy użyła Lumos, by oświetlić mapę, w
końcu robiła to mniej więcej, co dziesięć minut. Dużo bardziej był
zainteresowany wyczarowanym przez nią strumieniem srebrnego światła. Miał mały
problem z rozpoznaniem kształtu, jednak był stuprocentowo pewny, że jej
patronus był cielesny. Najciekawsze było to, że wyjątkowo przypominał jelenia
tyle, że bez rogów. Może i był zaspany, może i nie widział dokładnie, ale
właśnie tak było. Jak każdy szanujący się wielbiciel Obrony Przed Czarną Magią
wiedział co nieco na ten temat; na przykład to, że potrzeba szczęścia do
rzucenia prawidłowo zaklęcia. Ale Lily wcale nie wydawała się być szczęśliwa.
Bardzo chciał myśleć, że nadzieja i myśl o jego rogatym przyjacielu dawała jej
siłę. Ale wtedy musiałoby to oznaczać, że nie martwi się tylko i wyłącznie
dlatego, że czuła się winna, ani też dlatego, że James jest po prostu istotą
ludzką, ale że w jakiś wyjątkowo pokręcony sposób naprawdę zależy jej (i to
sercowo) na Jamesie Potterze, a przecież było to niedorzeczne samo w sobie. Wolał
nie dopuszczać do siebie takiej możliwości nie ze względu na własne ambicje,
ale raczej na to, by czasem kiedyś przez przypadek nie wymsknęło mu się to (jak
wiele innych rzeczy) podczas rozmowy z Rogaczem. W końcu jest duże
prawdopodobieństwo, że się myli. A już zdążył się nauczyć, że dawanie Potterowi
nadziei nigdy nie kończy się dobrze. Szczególnie, jeśli owa nadzieja miałaby
być bez pokrycia. Zacmokał pod nosem, zaintrygowany jeszcze bardziej niż na
początku rozważań.
Ktoś zajął miejsce obok niego, machając
mu tuż przed oczami kawałkiem pergaminu. Popijając kawę z mlekiem, odwrócił się
w tym kierunku, by napotkać żywe i roziskrzone spojrzenie zielonych oczu (nie,
żeby spodziewał się kogoś innego). Uniósł pytająco jedną brew, widząc błądzący uśmiech
na ustach Evans.
- Widziałam go – zaczęła bez zbędnych
wstępów, ponownie machając mapą. Syriusz wyrwał jej machinalnie pergamin z rąk,
rozglądając się dookoła. Co ona wyprawiała? Przecież nie każdy siedzący w
Wielkiej Sali uczeń Hogwartu musi wiedzieć, że są w posiadaniu magicznej mapy zamku.
Lily zamrugała zbita z tropu, kiedy posłał jej mordercze spojrzenie.
- Cholera, Evans! Zwariowałaś? – syknął,
zniżając głos. – Ta mapa to sekret, dobra? I nie wiem co też Jamesa podkusiło,
by ci ją pokazać – dodał bardziej do siebie niż do niej. Lily prychnęła
przeciągle.
- Gdybym jej nie znała, nie mogłabym wam
pomagać, a to oznacza, że bym go nie zobaczyła! Poza tym ciesz się, że was nie
wydałam do McGonagall, chociaż powinnam.
- O tak, szaleję z radości – burknął z
niezbyt przekonującą miną. – Nie wydałaś nas, bo A: dobrze wiesz, że nic byś
nam nie udowodniła. Nikt bez hasła nie odczyta mapy, a nawet ty go nie znasz.
Całe szczęście Jamesowi starczyło chociaż na tyle rozumu. No i B: widzisz w tym
własną korzyść! – Wycelował w nią oskarżycielsko palcem. Lily naburmuszyła się,
wydymając dolną wargę.
- Wcale nie! – zaprzeczyła natychmiast,
jednak pod wpływem parsknięcia Syriusza, opuściła ręce bezradnie, wywracając
oczyma. – Och, dobra! Może i tak.
- Grzeczna dziewczynka. A teraz powiedz
ładnie, gdzie tym razem widziałaś tego wariata?
Syriusz kopnął kępkę trawy, jakby miało
mu to w czymś pomóc. Ostatecznie jednak był tylko jeszcze bardziej wkurzony.
Remus pokręcił bezradnie głową. Siadł zrezygnowany na zimnym głazie porośniętym
z jednej strony gęstym, wilgotnawym mchem. W tym momencie nawet to mu nie
przeszkadzało. Syriusz przechadzał się w te i z powrotem, klnąc pod nosem co jakiś
czas. Wodzenie wzrokiem za przyjacielem, już dawno przyprawiło go o zawroty
głowy, więc postanowił skutecznie odwrócić swoją uwagę od niego, wpatrując się
w punkt między drzewami, gdzie zniknął im z oczu Peter.
- To ja powinienem go szukać – syknął Syriusz,
zatrzymując się w końcu w miejscu. Wcisnął ręce do kieszeni spodni, skupiając
wzrok na Remusie. Lupin westchnął cierpliwie.
- Dobrze wiesz, że szczura znacznie
trudniej wypatrzyć w trawie niż psa i to w dodatku psa wielkości małego
hipogryfa, Łapo – wytłumaczył spokojnie już setny raz w ciągu ostatniej
godziny. – Nie mamy innego wyjścia, musimy czekać.
- Mam już dość czekania! – żachnął się
Black, wracając do swojego spacerowania. Remus wzniósł oczy ku niebu, mamrocząc
pod nosem.
- Ale szukanie go też niczym nie owocuje!
Syriuszu, łazimy po lesie od dobrych trzech godzin. Peter szuka go dopiero od
godziny. Szanse na to, że go znajdzie…
- Mam gdzieś jakie są na co szanse –
warknął. – I mam po dziurki w nosie tłumaczenia Evans, że go nigdzie nie ma!
Jeszcze raz do niej z tym przyjdziemy i słowo daję, że któryś z nas zginie,
próbując jej wytłumaczyć, że a i owszem, przeszukaliśmy wszystko. Poza tym Mary
mówi, że później tylko siedzi i płacze.
- Ma podpuchnięte oczy – mruknął Remus,
przyznając mu rację. – Ale to równie dobrze może być z niewyspania. – Wzruszył
ramionami, próbując przekonać także samego siebie.
- Niewyspania? – prychnął Syriusz,
zatrzymując się przy drzewie naprzeciwko kumpla. Oparł się plecami o jego korę.
Mieli szczęście, że tego dnia deszcz się jeszcze nie pojawił, jednak nie
obiecywali sobie zbyt wiele, biorąc pod uwagę liczne chmury i ciężkie, duszne
powietrze. – W nocy czarowała patronusa do tego pana obrażalskiego.
- Lily? Patronusa? Myślałem, że nie jest
zbyt szczęśliwa – bąknął Remus, poprawiając się na głazie.
- Nie sądzę, żeby to była kwestia
szczęścia – wyznał Black, na co Remus przytaknął mu z zamyśleniem.
- Co powiemy jej tym razem?
- To co mówimy jej od dwóch dni. Jamesa
nie ma. A przynajmniej my go nie znaleźliśmy.
- Może Peter…?
- Go znajdzie? – dokończył Syriusz
kpiarsko. – Chyba nie mówisz poważnie?
- Niby, dlaczego nie? – żachnął się Remus
i kiedy Black już otwierał usta, by mu odpowiedzieć, spomiędzy drzew zauważyli
zbliżającego się do nich, zdyszanego i ubłoconego Petera. Syriusz wyprostował
się, zapominając nawet o „a nie mówiłem” w kierunku Lupina. Obaj zmarszczyli
czoła i patrzyli wyczekująco na zbliżającego się ku nim Glizdogona.
- Znalazłeś go? – wymamrotał Syriusz, ale
Peter pokręcił przecząco głową.
- Ani śladu – wyznał. – Za to mało nie
zostałem zjedzony przez jakieś natarczywe ptactwo!
- Zjedzony? – powtórzył za nim Remus, na
co Syriusz parsknął śmiechem, przypominającym szczeknięcie psa. Peter
nachmurzył się, krzyżując ręce.
- To wcale nie jest śmieszne! Nie zamieniacie
się w szczura tylko w psa i…
- Wilkołaka – dokończył za niego
sceptycznie Remus.
- Tak, ale przynajmniej nic nie próbuje
cię zeżreć na kolację!
- To raczej on próbuje zeżreć wszystko
inne – zachichotał Syriusz. Opuścili polanę w pośpiechu, nawet nie oglądając
się za siebie. Dzisiaj nie znajdą Jamesa choćby szukali go i cały dzień.
- Ale musieliście o czymś zapomnieć! –
upierała się, krążąc nerwowo po ich dormitorium. Syriusz wzniósł oczy ku niebu,
modląc się o odrobinę cierpliwości. Evans powtarzała to za nimi od kilku
godzin. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i wyszyje sobie to zdanie na proporcu.
Brzmienie jej głosu wryło mu się w pamięć i za żadne skarby nie mógł się wyzbyć
jego wydźwięku. Chwała, że jeszcze nie zaczął odpowiadać tak na powitanie. Lily
ściskała mocno w dłoniach pergamin. Zabronili jej ślęczeć nad mapą i dla jej
dobra, zniknęli ją. Mimo wszystko nadal nie chciała im zwrócić bezużytecznego
teraz kawałka wytartego pergaminu.
- Nie było o czym zapomnieć, Evans!
Przeszukaliśmy każdy skrawek tego pożal się Boże lasu i nic! – zawołał Syriusz,
na co ona skrzyżowała ręce, mierząc go morderczym spojrzeniem. – Słuchaj,
obiecaliśmy ci, że pójdziemy go jeszcze szukać, tak? – Prychnęła w odpowiedzi, odwracając
dumnie głowę w drugą stronę.
- Lil, Syriusz chciał tylko powiedzieć,
że…
- Że jeszcze raz tam pójdziecie i znowu
wrócicie z niczym? – mruknęła i choć z całych sił starała się, by w jej głosie
pobrzmiewała uraza, to słyszała w nim jedynie smutek. Nie potrafiła podać
przyczyny. Chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak winna. Owszem, Huncwoci mieli
różne durnowate pomysły i często dziwiła się ich lekkomyślności, ale tym razem
było to coś zupełnie innego. Zawsze starczało im na tyle zdrowego rozsądku, by
trzymać się razem. Biorąc pod uwagę aktualną sytuację polityczną, nie mogła nie
bać się, że James Potter najzwyczajniej w świecie trafi w niepożądane łapska.
Remus westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Że się nie poddamy – dokończył. – Wiemy
co robimy. I znamy Jamesa lepiej niż byśmy chcieli. – Peter parsknął śmiechem,
jednak niemal natychmiast udał atak kaszlu, rzężąc na skrzywionego Syriusza. –
Pozwól nam działać.
Lily powoli skinęła głową, pocierając
ramiona. Jedyne co do tej pory zrobiła, to jęczała nad sobą i wyżywała się na
Huncwotach, a przecież nie to było jej celem. Spojrzała ponownie na pergamin
trzymany w dłoni, po czym z niechęcią oddała go Peterowi.
- Masz rację – szepnęła ochryple. Wyszła
jeszcze zanim, którykolwiek z nich zdążył zareagować. Dusiła się. Nie była w
stanie wysiedzieć tam dłużej. Odgarnęła oburącz włosy z czoła, wzdychając przy
tym ciężko. Nie chciała być teraz sama i w pewnym sensie nawet się cieszyła, że
jest pora obiadowa. Nie była jakoś specjalnie głodna, ale przynajmniej mogła
oczekiwać Wielkiej Sali pełnej ludzi. Uświadomiła sobie, że przez jej
widzi-mi-się trójka Huncwotów opuściła wszystkie poranne zajęcia. Zaklęła od
serca na głos. Dwie dziewczyny z siódmej klasy popatrzyły na nią karcąco, ale
nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy. Pospiesznie wyszła przez dziurę pod
portretem Grubej Damy na korytarz. Musiała się siłą powstrzymywać, by nie
zacząć biec. Przy potężnych, dębowych drzwiach znalazła się znacznie szybciej
niż zazwyczaj. Zacisnęła dłonie w pięści, przekraczając próg Wielkiej Sali.
Sztywno podeszła do stołu Gryffindoru i zajęła jedno z miejsc, nakładając sobie
na błyszczący czystością talerz kolejne potrawy. Nie miała na nic ochoty, ale
siedzenie przy pustym nakryciu, wydawało jej się absurdalne.
Jakim cudem mogła pozwolić opuścić im
zajęcia? Jak przez mgłę pamiętała pytania profesora Slughorna o nieobecność
Jamesa Pottera. Wybełkotała coś o jego złym stanie zdrowia przy wtórze
prychnięć Kimberly. Na szczęście w ciągu tych dwóch dni nie mieli zajęć z profesor
McGonagall. Jej nie byłaby w stanie oszukać. Nie wątpiła co prawda, w to, że
nauczycielka dowie się prędzej, czy później o nieobecnościach Pottera. Zamknęła
na chwilę oczy, odkładając sztućce. Serce kołatało jej w klatce piersiowej
ciężko.
- Lily? – usłyszała ciepły głos obok.
Podskoczyła na miejscu otwierając błyskawicznie zielone oczy.
- Wystraszyłaś mnie – mruknęła, patrząc
wprost w szare, przejrzyste tęczówki Gabrielle Ferrante. Dziewczyna uśmiechnęła
się przepraszająco zbyt pełnymi, malinowymi ustami, siadając na miejscu obok
Lil. Zapłonęły jej policzki. Młodsza siostra Jodi należała do tego typu
dziewczyn, które bez względu na dzień, zmęczenie, padające światło, ubranie,
czy innego rodzaju czynniki wyglądała, jakby wprost wyszła z salonu piękności. Nie
sposób więc było jej nie zazdrościć urody, dlatego też Lily poczuła się
usprawiedliwiona. Gabrielle nałożyła sobie podwójną porcję stojących najbliżej
niej potraw.
- Widziałaś gdzieś Jods? – zagadnęła,
pochłaniając zawartość swojego talerza. – Chciałam wziąć od niej notatki z
piątej klasy – wyjaśniła, nalewając dyniowego soku sobie i Evans. – Chociaż pewnie
i tak mi ich nie pożyczy. – Wzruszyła ramionami.
- Ja mogę ci pożyczyć – mruknęła miękko.
– Powinnam mieć je w dormitorium.
- Och, byłoby super. Nie, żeby coś, ale
nie radzę sobie za dobrze z eliksirami – skrzywiła się mimowolnie. Odgarnęła
jasne włosy, pilnując, by nie wylądowały w jej posiłku. Lil pokiwała głową. – A
właśnie, jak poszły ci SUMY?
- Nie najgorzej – bąknęła automatycznie,
nawet nie zastanawiając się nad faktami.
- Jasne. Mogę się założyć, że dostałaś
się na wszystkie przedmioty – jęknęła, nakłuwając leniwie zieloną sałatę na
widelec. Ruda pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Kiedy następnym razem
spojrzała na Gabrielle, ta siedziała wyprostowana, jak struna wpatrzona
idealnie przed siebie pustym, niewidzącym wzrokiem. Jej twarz stała się
pociągła i pozbawiona wszelkich emocji. Lily zbladła, kiedy młodsza z sióstr
Ferrante odezwała się ochrypłym, rzężącym głosem. – Nadchodzi zmrok – wycharczała,
odwracając głowę w jej kierunku. Lily wytrzeszczyła oczy, czując dreszcze na
całym ciele. – O zmroku w nowiu księżyca Spragnieni Śmierci dostaną nieczystą
krew. Krew z krwi Wybrańca przeleje się podczas nowiu pierwszy raz. I pierwszy
z trzech razy odda im słowo. – Gabrielle zaczęła krztusić się, jakby połknęła
zbyt duży kęs. Na twarzy dostała ciemnych wypieków od wysiłku. Oddychając
spazmatycznie, poklepała się po dekolcie. – Głupia sałata – sapnęła, najwyraźniej
zupełnie nieświadoma swoich wcześniejszych słów.
- O czym przed chwilą mówiłaś? –
wymamrotała Lily, próbując uspokoić oddech. Uświadomiła sobie że, zaciska
kurczowo dłonie na krawędzi ławeczki.
- Głupia sałata – bąknęła Ferrante, zbita
z tropu. – No wiesz, zakrztusiłam się.
- Nie, nie. Wcześniej – bąknęła, starając
się nie wpadać w zbytnią panikę. Gabrielle zamrugała kilkakrotnie. – Coś o
zmroku – naprowadziła ją, jednak Gabrielle nadal nie wydawała się przekonana. –
I o przelewaniu krwi – wydusiła z siebie ostatecznie.
Gabrielle patrzyła na nią jeszcze przez
chwilę z roztargnieniem, po czym nabrała głośno powietrza, jakby coś sobie
uświadamiając. Zaśmiała się nerwowo, machając przy tym lekceważąco ręką.
- To nic takiego, nie słuchaj mnie –
prychnęła, biorąc ostatni kęs jednego z licznych dań na swoim talerzu, po czym
podniosła się z pośpiechem i mrucząc coś o bibliotece opuściła Wielką Salę,
zostawiając Lily samą.
Chociaż bardzo starała się nie myśleć o
Gabrielle na lekcjach, to co chwilę przyłapywała się na tym, że od jakiegoś
czasu nie słucha wykładu profesora. Slughorn skrupulatnie i z pewną dozą dumy
pokazywał im swój nowy nabytek na drugiej lekcji eliksirów. Fioletowo-niebieska
roślinka wiła się w jego dłoni, nie pozwalając się naciąć srebrnym ostrzem jednego
ze sławnych noży Ślimaka, swoją drogą wykonanych z wyjątkowo drogiego
materiału, którego nazwa nie wydawała jej się specjalnie użyteczna, więc
pozwoliła sobie o niej zapomnieć. Wierciła się na stołku, czekając końca zajęć.
Liczyła na to, że w przerwie znajdzie Jodi w Pokoju Wspólnym i zapyta ją o
zachowanie siostry. Czyżby była świadkiem przepowiedni? W książkach, które
czytała w bardzo przybliżony sposób opisywano takiego rodzaju zjawisko. Ale
przecież to oznaczałoby, że Gabrielle jest…
- Panno Evans? – Podskoczyła na nieco
urażony i naganny ton głosu profesora Slughorna tuż obok niej. Z rumieńcami na
policzkach spojrzała na niego przepraszająco. – Jest pani jeszcze z nami? –
Splótł ręce za sobą i uniósł brwi, nachylając się delikatnie w jej stronę.
- Tak, oczywiście – mruknęła miękko,
czując jak płonął jej policzki. – Przepraszam panie profesorze – dodała ze
skruchą, spuszczając głowę. Jeszcze nigdy nie pozwoliła sobie na nieuwagę na
lekcjach eliksirów. Profesor przypatrywał jej się przez chwilę, zanim ponownie
się odezwał.
- Lily, zostań proszę po zajęciach –
powiedział ciepło, zarzucając fioletową szatą czarodzieja ze srebrnymi
szlakami. Skinęła posłusznie, wracając do wpatrywania się w pokrojoną już
roślinkę.
Nie ważyła się wspomnieć słowem o tym,
jak bardzo się spieszy. W końcu nie miałoby to żadnego znaczenia dla
nauczyciela i raczej nie wypadłaby dobrze w jego oczach. Slughorn jednak jakby
umyślnie skończył lekcje wcześniej, przeganiając ociągających się uczniaków z
sali. Lily spakowała torbę i stanęła obok swojej ławki, czekają na atencję
profesora (i pustą klasę). Westchnęła ciężko, kiedy ostatni z jej rówieśników
zniknął za drzwiami, pozostawiając ją samą ze Starym Ślimakiem. Slughorn stał z
zamyśloną miną, wpatrując się w przeciwległą, szarą ścianę z zasuszonymi
ingrediencjami do eliksirów, zawieszonymi na lnianych sznurkach.
- Panie profesorze? – upomniała się
delikatnie Lily, starając się nie zabrzmieć przy tym impertynencko.
- Och, Lily – rzucił z delikatnym
uśmiechem, kierując na nią w końcu swoje spojrzenie. Machnął ręką, jakby chciał
się odpędzić od natrętnej muchy. – Jestem już stary, musisz mi wybaczyć chwilę
roztargnienia.
- Najmocniej pana przepraszam za moje
zachowanie na zajęciach – wymamrotała cicho, ponownie oblewając się szkarłatnym
rumieńcem.
- Zachowanie…? – powtórzył, jakby nie
miał bladego pojęcia co ma na myśli, po czym wybuchnął nieco przesadzonym,
słodkim uśmiechem. – Ach, o tym mówisz. Ależ nie ma za co przepraszać! Gdybym
tak chciał karać wszystkich za chwilę nieuwagi, to znaczna większość moich
uczniów siedziałaby co przerwę w kozie. Nie ze względu na to poprosiłem cię,
byś została – wyjaśnił z wyjątkowym rozbawieniem. Otworzyła szerzej oczy z
nadzieją. – Po prostu wydawałem się zaskoczony, że nikt w klasie nie znał
odpowiedzi na moje pytanie.
- Pytanie? – Tym razem to ona zachowywała
się jak papuga, powtarzając słowa przedmówcy.
- Tak. Nikt nie znał nazwy mojej nowej
roślinki. – Wzruszył ramionami zawiedziony.
- Ja znam – bąknęła pod nosem.
- Dlatego skierowałem pytanie
bezpośrednio do ciebie, panno Evans. Niestety nie uzyskałem odpowiedzi.
- Jeszcze raz przepraszam.
- Tym razem z kolei miałem nadzieję
uzyskać od ciebie odpowiedź na moje inne pytanie – zaczął po chwili ciszy. –
Jako, że jesteś prefektem Gryffindoru oraz… przepraszam jeśli się mylę, dobrą
znajomą Jamesa Pottera, chciałem zapytać o jego nieobecności. Zdążyłem się już
nauczyć, że pan Potter ma wyjątkowo napięty grafik i niekiedy bywa, że nie ma
czasu na proste lekcje eliksirów, jednak nie mogę zlekceważyć jego trzeciej
nieobecności pod rząd.
- Tak panie profesorze, rozumiem –
wyjąkała, próbując przełknąć gulę w gardle. – James niestety nie czuje się
najlepiej i od dwóch dni leży zmożony w swoim dormitorium – skłamała niezbyt
przekonująco.
- Nie pomyśl, że jestem wścibski, ale
pani Pomfey nie informowała mnie o chorym uczniu.
- Nie mogła tego zrobić, ponieważ James
nie pojawił się w Skrzydle Szpitalnym mimo moich próśb. – W zasadzie, jeśli
przyjąć „Skrzydło Szpitalne” jako metaforę „Hogwartu”, to wszystko inne było
prawdą.
- Tak, tak ja również nie jestem wielkim
fanem szpitali, jednak w takim wypadku najpóźniej do jutra będę potrzebował
zwolnienia lekarskiego pana Pottera. Chyba, że profesor McGonagall zechce mi go
udzielić. Mam nadzieje, że szybko wróci do zdrowia.
- Tak, ja również.
***
Wszystkich wytrwale mnie ponaglających i pytających o rozdział przepraszam, że nie dotrzymałam pierwszego obiecanego terminu... drugiego w sumie też nie. Ale już jest! Z wielkim spóźnieniem, gdyż mimo wakacji mam na głowie zaskakująco dużo spraw niecierpiących zwłoki. Żeby nie przedłużać i nie wyczerpywać cierpliwości siostrzyczki, kończę. Chciałam jeszcze tylko dodać, że wszelkie poganianie mile widziane, bo skutecznie mnie motywuje. Dziękuję, notka oczywiście dla Was.
Wasza,
Lil
Cieszę się, ze wreszcie coś napisałaś;)
OdpowiedzUsuńJames, wróć! No nie, przecież Lily wysłała tego Patronusa i nic?
Gabrielle mnie zafascynowała, no i jestem pewna, że to, co powiedziała, ma jakiś związek z Jamesem ;)
Super, czekam na więcej ( SZYBCIEJ! ) :D
Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
Lilka.
Obiecuję postarać się szybciej!!
UsuńCudny! Jednak warto było czekać!
OdpowiedzUsuńKiedy James wróci? Jak rozwinie się wątek z przepowiednią? Z wytęsknieniem oczekuję następnego rozdziału.
Zapraszam na doratonks.blog.pl i rudowłosalily.blog.pl
James niedługo do nas wróci, obiecuję!
UsuńOto moja teoria:
OdpowiedzUsuńPrzepowiednia dotyczy Lily. Bo wybraniec to Harry, a krew z jego krwi to krew Lily, bo jest jego matką, więc ma jego krew lub Jamesa ale była sonda i to Lily będą prowadzić, a poza tym 'nieczysta krew', a James jest czystej krwi, nie?
Spragnieni Śmierci - Śmierciożercy
A to o słowie to tam w HP było że sprzeciwili się mu 3 razy.
Czyli w nocy, kiedy księżyc będzie w nowiu, Śmierciożercy będą prowadzić Lily. Jej krew się przeleje. Możliwe, że dostanie jakąś propozycje i się nie zgodzi, lub po prostu ucieknie.
Ale nie do końca mi się to podoba gdyż, ponieważ, jak przepowiednia o tym, że jeden musi zginąć gdy drugi przeżyję była wypowiadana, nie było jasno określone o kim mowa. Czy o Harrym czy o Nevilu. I to Voldemort zadecydował o tym, że to Harry. A ta przepowiednia jest wypowiedziana przed tamtą i jak już porwą Lily, jasno będzie określone, że Wybraniec to dziecko Lily, czyli Harry.
Oczywiście to tylko mały, nieważny szczegół, a ja się czepiam, ale tylko zwracam uwagę.
Olewając to, rozdział jest genialny jak zwykle, a ja wciąż cię kocham i z niecierpliwością czekam na następny.
Niech głupi James już wróci, bo się stęskniłam :3
Mam nadzieję, że nie wróci dopiero ratując Lily z opałów. Chyba, że będzie to już w następnej notce, to okej.
Ahhh, jest pięknie, kocham cię, czekam.
Weny życzę :3 I więcej czasy wolnego.
Myślę, że ta przepowiednia mogłaby być całkiem realna, bo to by oznaczało tylko i wyłącznie sprawdzenie się przepowiedni, że Voldi naznaczy go (wybrańca) jako równego sobie. Czyli w zasadzie jedno nie wyklucza drugiego. Owszem, Neville mógłby być tym chłopcem i przepowiednia nic nie mówiła jasno, że to Harry. Ale ta również nie mówi nic konkretnego o Lily... Znaczy my wiemy, że mówi, tak jak i w tamtej wiemy, że chodzi o Harrego. Nie jest powiedziane, że w ciągu tej nocy tylko jedna osoba musi zostać nazwijmy to skrzywdzona. Ogólnie jedna przepowiednia nie wyklucza drugiej, a wydaje mi się, że własnie o to chodzi z przepowiedniami. Spełniają się. Jest mowa o tym, że będzie istniał ktoś taki, jak Wybraniec i w zasadzie... dobra, trochę zaplątałam xD. Myślę po prostu, że jedno nie wyklucza drugiego. Po prostu to ostatecznie Voldi wybiera Harrego,co nie znaczy, że ktoś wcześniej nie mógł wypowiedzieć nic naprowadzającego dodatkowo na Pottera. W każdym bądź razie, bardzo podoba mi się Twoja teoria!! ;]
UsuńZrozumiałam. Co prawda najbardziej z 4 ostatnich linijek, ale rozumiem xD I wciąż się nad tym zastanawiam, ale w sumie przyznam ci rację :3
UsuńAhhh, z niecierpliwością wyczekuję kolejnych rozdziałów ;___;
Tak to jest, jak się pisze coś pod presją czasu ;pp ciężko wytłumaczyć, ale mniej więcej chyba udalo się porozumieć xD. postaram się szybko dodać rozdział
UsuńRozdział bardzo fajny! Niech ten James się w końcu odnajdzie! Pomysł z przepowiednią super ;) Mi też podoba się pomysł Karo co do niej...
OdpowiedzUsuńCzekam aż coś sie wyjaśni z Rogaczem!
Mam nadzieję, że nie zawiodłam. Być może pomysły z przepowiednią mogą być już oklepane, ale chciałam pokazać w jakiś sposób dar Gabrielle. Dziękuję za miłe słowa! Rogacz już wkrótce!!
UsuńDziękuję za rozdzialik :)
OdpowiedzUsuńTo już wiem komu najbardziej zależy xD
UsuńTrafiłam tu właściwie przez przypadek, ale myślę, że zostanę tu dłużej. Trochę zaciekawilaś mnie tą przepowiednią, ale chyba muszę przeczytać wszystkie poprzednie rozdziały by bardziej się zorientować w sytuacji. Ten jest świetny. Super piszesz dialogi, a wiem jak bardzo bywają czasami uporczywe. To ja lecę czytać resztę, a ciebie zapraszam na wszystko-za-wszystko.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dzięki za miłe słowa i zaproszenie ;]
UsuńWłaśnie odkryłam twojego bloga, przeczytałam ten rozdział z ciekawości (i co prawda niewiele zrozumiałam, bo przecież nie czytałam poprzednich 31), ale muszę przyznać, że mi się spodobało i chyba zostanę stałą czytelniczką. :)
OdpowiedzUsuńCóż, nie dziwię się, że wszyscy wariują. Po Jamesie nie ma śladu, nauczyciele zaczynają zadawać pytania, a na dodatek to nie jest zwykłe zniknięcie - biorąc pod uwagę obecne czasy, Rogacz będzie miał szczęście, jeśli wyjdzie z tego bez zadrapania. Ale jedno mnie cieszy - to, jak Lily się martwi. Widać, że jej na nim zależy i to naprawdę cudowne, zwłaszcza dla kogoś, kto kocha tę dwójkę tak, jak ja. <3 I ten patronus Lily, świetny pomysł, naprawdę.
Co do Gabrielle to ciekawi mnie jej dar i to, czy Lily coś z niego wywnioskuje. Mam nadzieję, że tak, przecież głupotą nie grzeszy.
Pozdrawiam, życzę weny i obiecuję wrócić na kolejny rozdział. :)
[troubled-spirits.blogspot.com]
Witam na pokłdadzie! Myślę, że przeczytanie całości dużo wyjaśni i pomoże zrozumieć :)
UsuńHej :D Niedawno do Ciebie trafiłam i jestem zachwycona! Kolejny blog do kolekcji :D Przeczytałam cały i nie raz miałam ciarki :P Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńMiło mi Cię powitać na blogu! Rozdział już się pisze;]
UsuńCholerna Moony pokazała mi kolejny blog po którym wpadłam w doła moralnego, bo nie ma rozdziałów ;-;
OdpowiedzUsuńDlatego błagam cię pisz, bo normalnie nie wytrzymam ! xD
Życzę weny :D
Wielce zniecierpliwiona Episkey.
Już wiem komu podziękować! Cieszę się, że l-e jest warta polecenia xD. Rozdział jest w trakcie pisania. Idzie mi dość sprawnie, więc jest szansa, że dodam szybko notkę ^^
UsuńDziewczyno weźże wstawiaj ten rozdział, bo cię normalnie zamorduję! W nawiązaniu do Karo: W przepowiedni Trelawney mówiła, że rodzice Wybrańca trzykrotnie oprą się Voldemortowi, a przecież rodzice Neville'a też tyle razy ucierpieli, a po ostatnim stracili pamięć ! Więc przepowiednia jest całkowicie sensowna, jeżeli potem z Longbottomami będzie tak samo, nie? Duża buźka i ,,niech wena będzie z tobą, Rudy Leniwcu... ;D
OdpowiedzUsuńHahaha dzięki!! Piszę rozdział xD słowo! Całkiem nieźle mi idzie nie tylko pisanie... ale też i kasowanie niestety ;p. Ogólnie notka pojawi się w przeciągu... no max tygodnia
UsuńZ pozdrowieniami,
Rudy Leniwiec xD
Hej, kurczę twoje trafiłam niedawno na twoje opowiadanie i powiem szczerze, że wciągnęło mnie na maxa, nie mogę się od niego oderwać.
OdpowiedzUsuńBłędy jak błędy, każdy je przecież robi, nie?
Cała fabuła i postacie są jednym słowem fantastyczne.
Akcja, Postacie, itp, wszystko ze sobą współgra, ale największy plus masz u mnie za parring Jily i styl pisania, którym, mnie urzekłaś.
Masz we mnie kolejną wierną czytelniczkę, kłaniam się nisko, Marley.
Cieszę się, mogąc cię powitać na moim blogu, Marley :). Miło mi, że opowiadanie sie spodobało
UsuńBiedy James:( jak możesz ranić tak moja ukochaną postac:( niemniej jednak opowiadanie bardzo bardzo wyciągając:) czekam na ciąg dalszy:) Rogata
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam Jamesa ale czasami mam wrazenie, ze moi bohaterowie zyja wlasnym zyciem ;]
OdpowiedzUsuńTy chyba sobie ze mnie żartujesz? Miała być notka. A tutaj nie ma. Się chyba, kurczę, wkurzę.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem. Sama się obijam, i wgl. No ale, no kurczę no, na moje nikt nie czeka z zegarkiem w ręku i nie wchodzi codziennie patrząc czy nowa xD Więc mogę. A ty nie XDD
<3 Czekam z niecierpliwością.
Kurczę, to chyba było złe porównanie. Bo ty pewnie masz masę na głowie, a ja się obijam... ooo tak xD
UsuńKochana Karo, byłam prawdę mówiąc na wakacjach kompletnie bez dostępu do notek i bloga a nawet internetu!! Przepraszam za opóźnienie karygodne wręcz. Notka albo niedziele albo poniedziałek ;p
UsuńBez internetu? To tak można?
OdpowiedzUsuńNie no dobra, nie będę z siebie robiła większego nołlajfa niż jestem xD
Wybaczam. Niech ci będzie, wybaczam, ale usyycham tuu. Poniedziałek czyli dzisiaj? Jest szansa na dzisiaj #.#? Byłoby bosko.
Pozdrawiam.
A tak jest szansa, chociaż już późno. Piszę właśnie ostatni wątek i mam wieeelką nadzieję, że uda mi się skończyć jeszcze dzisiaj. Jeśli nie - zapraszam jutro, a notka będzie już na pewno ;]
Usuń